Ukraińska zawodniczka została zdyskwalifikowana w turnieju szermierczym za niepodanie Rosjance ręki. To nie pierwszy raz, kiedy różnego rodzaju federacje sportowe stają na głowie, byleby tylko przypodobać się Rosjanom. Mogą sobie na to pozwolić tylko i wyłącznie z powodu bierności ze strony państw zachodnich. Może czas spojrzeć na te organizacje jak na szkodliwe monopole, którymi są?
Zapał działaczy sportowych w obronie Rosjan przed konsekwencjami działań ich władz jest wręcz groteskowy
Po raz kolejny jakaś federacja sportowa bardzo stara się przypodobać Rosjanom, zasłaniając się „duchem fair play” i „neutralnością sportu”. Tym razem ukraińska zawodniczka Olga Charłan została zdyskwalifikowana z turnieju szermierczego za niepodanie ręki Rosjance Annie Smirnowej. Warto wspomnieć, że Smirnowa to jedna z tych „neutralnych” zawodniczek, które wspierają kremlowski reżim. Do tego Rosjanka odstawiła w trakcie zawodów szopkę. Najpierw krzyczała i domagała się podania jej ręki, później siedziała przez kilkadziesiąt minut na krześle, czekając na wymuszony gest.
Ktoś mógłby powiedzieć, że Międzynarodowa Federacja Szermiercza (FIE) miała pełne prawo do zdyskwalifikowania Ukrainki. W końcu w wewnętrznych regulaminach zawodów podanie ręki przez przeciwników jest czymś obowiązkowym. Warto jednak zauważyć, że to nie pierwszy raz, kiedy FIE staje na głowie, byleby tylko móc pójść w czymś na rękę Rosjanom. Na przykład nie tak dawno temu federacja obniżyła rangę zawodów w Polsce odbywających się w ramach Igrzysk Europejskich. Powód? Rosjanie. Co więcej, szefem FIE jest obecnie… Rosjanin, Aliszer Usmanow.
Jeżeli ktoś myśli, że to jedynie odosobniony przypadek, to jest w błędzie. Podobne zachowania wykazują inne federacje sportowe. Próby wymuszania wpuszczania na terytorium państw europejskich niepożądanych gości z państw-agresorów są na porządku dziennym. Prym w tego typu zabiegach wiedzie MKOl, który upiera się przy tym, by umożliwić Rosjanom i Białorusinom start w przyszłorocznych igrzyskach olimpijskich w Paryżu. Na przeszkodzie staje mu coś raczej niespotykanego w sprawach sportowych: twardy opór ze strony władz poszczególnych państw, w tym także Polski.
Nie da się przy tym ukryć, że konsekwencje najazdu Rosji na Ukrainę to dobry moment, by zastanowić się nad zdumiewająco szeroką autonomią, jaką cieszą się federacje sportowe. Dlaczego właściwie są traktowane inaczej niż na przykład globalne korporacje z monopolistycznymi ciągotkami? Dlaczego organy poszczególnych państw i Unii Europejskiej mogą regularnie dawać po łapach Apple, Google, czy Microsoftowi, ale już nie FIFA, UEFA czy MKOl?
Federacje sportowe to po prostu monopolistyczne korporacje, które niewiele różni od Nestle czy Monsanto
Jakby się tak zastanowić, to z formalnego punktu widzenia federacje sportowe i ponadnarodowe korporacje wiele nie różni. Nie mówimy przecież o wyspecjalizowanych agendach ONZ. Najczęściej mamy do czynienia ze zwykłymi stowarzyszeniami z siedzibą w neutralnej Szwajcarii. Oficjalnie mamy do czynienia z formułą non-profit. W praktyce chyba każdy widzi, że zawodowy sport to ogromne pieniądze, które spływają także do zasłużonych działaczy. Warto dodać: spływają nie tylko w legalny sposób.
Nie bez powodu wspomniałem wyżej o „monopolistycznych ciągotkach”. Pamiętacie może Superligę? Chodziło o stworzeniu osobnej europejskiej ligi piłkarskiej przez dwanaście topowych europejskich klubów. Powiedzieć, że reakcja UEFA na cały pomysł była wroga, to jak nie powiedzieć nic. Federacja stanęłaby na głowie, byleby tylko wykończyć „separatystów” – jak każdy szanujący się monopolista. Różnica jest taka, że zazwyczaj państwowe organy kontroli i instytucje europejskie stają w takich przypadkach po stronie wolnego rynku. Tutaj nawet TSUE uznało, że należy wesprzeć monopol piłkarskich molochów.
Dobrym powodem do rozprawienia się z globalnymi federacjami sportowymi są przecież niemal ciągłe afery korupcyjne. Najlepszym przykładem są tutaj oczywiście mundiale sprzedawane różnego rodzaju dyktaturom za łapówki. Przykładem mogą być piłkarskie mistrzostwa świata w Rosji z 2018 r. oraz zeszłoroczny mundial w Katarze. Ten drugi przypadek to także kilka tysięcy „robotników”, którzy stracili życie podczas budowy obiektów sportowych. FIFA nie zdecydowała się nawet na gest wyrażenia ubolewania z tego powodu.
Ktoś mógłby zaryzykować stwierdzenie, że łapówki to także nieodłączny element organizacji igrzysk olimpijskich. Na przykład z tymi w Tokio w 2021 r. wiąże się niemała afera korupcyjna. Była ona na tyle poważna, że kraj ten zrezygnował z ubiegania się o organizację igrzysk zimowych w 2030 r.
To rządy państw zachodnich są silniejszą stroną w relacji z globalnymi sportowymi molochami
Federacje sportowe, zwłaszcza MKOl, nie bardzo radzą sobie z walką z dopingiem. Pomysł, by Rosjanie startowali na wspomnianych igrzyskach w Tokio pod neutralną flagą, można śmiało określić mianem kompromitacji. Reprezentanci tego państwa oficjalnie reprezentowali Rosyjski Komitet Olimpijski i tyle. Równie dobrze dygnitarze MKOl mogliby uznać, że startować będzie komitet „Wcale Nie Rosja” i na jedno by wyszło. W tym przypadku nie chodziło o agresywną politykę Kremla, ale o zorganizowany przez państwo Putina doping na skalę niespotykaną od czasów NRD.
Czy te wszystkie ponadnarodowe organizacje zarządzające światowym sportem nie są nam przypadkiem na tyle potrzebne, że uzasadniałoby to spolegliwość i wyrozumiałość ze strony rządów? Niespecjalnie. Prawdę mówiąc, zadania krajowych federacji sportowych mogłyby przejąć rządy. Sprawy ponadnarodowe rozwiązywaliby między sobą ministrowie sportu poszczególnych państw. Śmiem twierdzić, że zostawienie sportu w rękach polityków przyniosłoby mniejszą degrengoladę i korupcję, niż zostawienie ich zawodowym działaczom.
Nie da się także ukryć, że federacje sportowe tak bardzo obrosły w piórka, że zapomniały, że to państwa są stroną dużo silniejszą. Organizacje te aktywnie wspierają państwa, które twierdzą, że toczą właśnie wojnę z NATO i ostatnio aktywnie grożą Polsce i Litwie najazdem. To nie tylko wystarczający powód, by odmówić wpuszczenia dosłownie każdego Rosjanina do Europy. Teoretycznie moglibyśmy także nałożyć na poszczególne federacje sankcje.
Właściwie, dlaczego by nie? Można zrozumieć, że poszczególne państwa bronią jak niepodległości własnych korporacji, które kolaborują gospodarczo z wrogiem. Mają z nich jakiś pożytek: miejsca pracy, podatki spływające do krajowego budżetu, oraz ogólny paradygmat wspierania lokalnego biznesu. Federacje sportowe, jak już wspomniano, to szwajcarskie stowarzyszenia, z którymi i tak są same problemy. Pozbycie się ich szkodliwego wpływu na świat sportowy w najgorszym wypadku odcięłoby na jakiś czas zachód od współzawodnictwa z tą bardziej prototalitarną częścią świata. Jak dla mnie byłaby to mała strata.