Kolejni zarządcy parkingów wprowadzają restrykcje dla użytkowników aut elektrycznych. Przykładem jest gdańska Galeria Handlowa Madison, która postanowiła zakazać wjeżdżania „elektrykami” na parking podziemny. Ten trend podsycają nagłośnione przypadki pożarów aut elektrycznych i rzekome trudności w ich ugaszeniu. Ale czy rzeczywiście „elektryk” może być „bombą”, którą trudno rozbroić? Sprawdźmy.
Nie chcą samochodów elektrycznych na parkingach, bo boją się pożarów
Nagłaśniane przypadki pożarów samochodów elektrycznych, mimo braku jasnych dowodów potwierdzających ich skłonność do samozapłonów, są źródłem rosnącej niepewności wśród zarządców galerii handlowych. Ci nie chcą ryzykować, dlatego coraz chętniej kładą kłody pod nogi kierowcom jeżdżącym „elektrykami”. I zakazują im parkowania takimi pojazdami na zarządzanym przez siebie terenie.
Analogiczne ograniczenia często dotyczą aut zasilanych gazem. Oczywiście nie znaczy to, że są przez kierowców przestrzegane zawsze i wszędzie. Jednak auto na gaz łatwiej zamaskować niż „elektryka”. Tego drugiego zdradzi np. zielona tablica rejestracyjna.
Pożar „elektryka” – mity rządzą
W przestrzeni publicznej krąży wiele mitów na temat elektromobilności. Ich siła jest tak duża, że solidnie dziurawi prawdę, a ta często po prostu nie jest w stanie obronić się sama. Wystarczy nagłośnić jedno poważne zdarzenie i już… później trudno z tego wybrnąć, nawet jeśli prawda jest inna niż wydawało się na początku.
Przykład: przypadek pożaru w parkingu podziemnym w Warszawie, w 2020 roku. W wyniku pożaru doszło do zniszczenia kilkudziesięciu samochodów i pęknięcia stropu. Mimo że początkowo informowano, że przyczyną pożaru mógł być samochód elektryczny, później jako przyczynę wskazano „wystąpienie awaryjnego stanu pracy instalacji elektrycznej”. Tak czy inaczej właśnie tego typu historie wpływają na decyzje zarządzających parkingami i kształtują percepcję społeczeństwa na temat elektromobilności.
Czy rzeczywiście trzeba obawiać się pożaru „elektryka”?
Zapalić mogą się zarówno auta elektryczne, jak i spalinowe. I zarówno w jednym, jak i drugim przypadku najważniejsze, aby akcję gaśniczą przeprowadzili profesjonaliści. To w dużej mierze od poziomu wyszkolenia strażaków zależy szybkość opanowania ognia.
Przede wszystkim ugaszenie pojazdu elektrycznego wymaga bardzo dużej ilości środka gaśniczego. I nawet zanurzenie „elektryka” w wodzie nie oznacza, że pożar po chwili definitywnie się zakończy. Pod wodą bateria nadal będzie się spalać z uwagi na wytwarzanie substancji utleniających – tłumaczy Tomasz Wiśniewski, prezes Polskiego Towarzystwa Ekspertów Dochodzeń Popożarowych.
Z kolei Polskie Stowarzyszenie Paliw Alternatywnych twierdzi, że w przypadku pożaru „elektryka” – w zależności od rozmiaru i umiejscowienia akumulatora – trzeba przetoczyć nawet ponad 10 tys. l.
Kolejnym problemem jest odprowadzenie zanieczyszczonej wody tak, aby jak najmniej ucierpiało na tym środowisko.
Pożarów „elektryków” jest mniej
Wiśniewski uważa, że miejsca postojowe dla samochodów elektrycznych, np. na osiedlach albo w garażach podziemnych w galeriach handlowych, nie są dziś przystosowane pod kątem bezpieczeństwa. Natomiast rzecznik prasowy Komendanta Głównego PSP, bryg. Karol Kierzkowski, uspokaja.
Według Kierzkowskiego konstrukcje „elektryków” są na ogół bezpieczne, ponieważ producenci stosują różne zabezpieczenia, aby zapobiec przegrzewaniu się baterii, zwarciom czy uszkodzeniom.
Statystyki dotyczące pożarów samochodów elektrycznych raczej nie niepokoją. W ostatnich latach w Polsce zarejestrowano jedynie kilkanaście pożarów aut elektrycznych, w porównaniu do tysięcy tego typu zdarzeń rocznie z udziałem samochodów spalinowych. Oczywiście trzeba brać poprawkę na popularność jednego i drugiego typu aut. Mimo to i tak „elektryki” nie mają czego się wstydzić.