Minister Czarnek wstydzi się statystyk dotyczących utonięć w Polsce, bo wypadamy najgorzej w Europie. Pośrednio obwinia za ten stan rzeczy dzieci, rodziców i szkołę. I ma plan, jak to rozwiązać — lekiem ma być obowiązkowa nauka pływania. Choć pomysł sam w sobie nie jest zły, to ma małe szanse powodzenia. A problem tych wstydliwych statystyk i tak leży gdzie indziej.
Gdy topi się ktoś za granicą, to prawdopodobnie i tak Polak
W zeszłym roku w Polsce utonęło 419 osób. Dodatkowo topienie się to nasz towar eksportowy — w Holandii w analogicznym okresie utonęło 11 osób, ale większość to byli nasi rodacy. Najniebezpieczniejsze okazują się jeziora i kąpieliska niestrzeżone. Minister Czarnek ma rację, obowiązkowa nauka pływania może zmienić statystyki, bo tylko 60 proc. Polaków potrafi pływać. Jednak aż 25 proc. wypadków można było uniknąć, gdyby przebywający w wodzie byli trzeźwi.
Niestety, mimo coraz większej świadomości na temat skutków picia alkoholu, pijemy dużo i często bez umiaru. Alkohol nadal kojarzy nam się z odpoczynkiem i relaksem. Wiele osób nie wyobraża sobie plażowania bez butelki piwa. A to właśnie procenty we krwi sprawiają, że stajemy się nieodpowiedzialni i mamy poczucie nieśmiertelności. Alkohol dla Polaka jest tak ważny, że jakiekolwiek próby edukacji w kierunku abstynencji są odbierane, jako atak na wolność. Szkoda, bo w grę wchodzi ludzkie życie.
Polscy mężczyźni toną, bo nie są nieśmiertelnymi superbohaterami
Kto tonie? Głównie osoby dorosłe. Z 419 osób, które utonęły w zeszłym roku, 140 było między 31 a 50 rokiem życia. Jednak woda zebrała największe żniwo w grupie powyżej 50 lat — utonęły aż 203 osoby, czyli prawie połowa ze wszystkim wypadków. I tak jak dużą rolę odgrywa pływanie w niedozwolonym lub niestrzeżonym miejscu oraz bycie pod wpływem alkoholu, tak nierzadko jest to wypadek podczas żeglowania. Coraz więcej osób prowadzi pojazdy wodne nie posiadając uprawnień, a nawet kamizelek ratunkowych.
To wymowne, że nie tonie głównie młodzież i dzieci, a osoby dorosłe. Oprócz wieku istotną rolę w statystykach odgrywa płeć. 80 proc. to mężczyźni. Woda nie wybacza błędów, to nieprzewidywalny żywioł, nie wystarczy być odważnym. Brak znajomości podstawowych zasad bezpieczeństwa nad wodą, alkohol, słabe lub zerowe umiejętności pływania, niestrzeżone kąpieliska czy niedozwolone miejsca — mieszanka wybuchowa, której wynikiem są ludzkie tragedie.
Karty pływackie mają uchronić przed utonięciami tak jak prawo jazdy przed wypadkami. Obowiązkowa nauka pływania
Minister edukacji i nauki chce uczyć dzieci pływać. Cała koncepcja ma sens, ale tylko w dobrym wykonaniu. A jak realizowane są pomysły dotyczące polskiej edukacji? Najczęściej na dwóję z minusem. Czarnek wstydzi się statystyk, więc zapowiada fakultatywne, a później obowiązkowe, karty pływackie. Oprócz pływania chce uczyć także bojaźni przed wielkim żywiołem, jakim jest woda. Bo można nie tonąć, jeśli ma się poczucie zagrożenia. Bo choć większość Polaków nie umie dobrze pływać, to lubi się kąpać.
Biorąc pod uwagę ogromne braki kadrowe (brakuje 25 tysięcy nauczycieli), przeładowanie programu i jakość wychowania fizycznego w polskich szkołach — efekt może być marny. Większość szkół musiałaby organizować naukę pływania na ogólnodostępnych basenach i pływalniach. Czyli zajęcia na basenie wiązałyby się z dowożeniem uczniów do odległych miejscowości. Nauka pływania jest bardzo ważna tak jak zasad bezpieczeństwa nad wodą i samoratownictwa. Miejmy nadzieję, że lekcje pływania nie stworzą pola do konieczności organizowania kolejnych korepetycji, za które zapłacą rodzice. Analizując statystyki efekty programu nauki pływania zobaczymy za kilkadziesiąt lat, kiedy do wody wejdą mężczyźni po pięćdziesiątce posiadający karty pływackie z podstawówki.