Większość rodziców będzie musiała zrezygnować z pracy, by uczyć dzieci w domu

Rodzina Dołącz do dyskusji
Większość rodziców będzie musiała zrezygnować z pracy, by uczyć dzieci w domu

Dwie trzecie nauczycieli myśli o zmianie zawodu. Wysyłamy ich do Biedronki na kasę, bo mają dwumiesięczne wakacje. A oni w tym czasie zbierają warzywa, żeby dorobić. Nauczyciele narzekają nie tylko na niskie pensje, ale także na brak szacunku. Czy kryzys szkolny okaże się w końcu zimnym prysznicem dla społeczeństwa?

Nie chcą być tanią siłą roboczą. Chcesz mieć chleb, to sam go upiecz

Edukacją domową objętych jest obecnie ponad 40 tysięcy uczniów (11 tysięcy więcej niż w zeszłym roku). Możliwe, że niedługo taka forma edukacji nie będzie wyborem, a koniecznością. W całej Polsce brakuje 25 tysięcy nauczycieli, a ci, którzy uczą, zastanawiają się nad zmianą pracy. W ankiecie zorganizowanej przez „Głos Nauczycielski” aż 63 proc. ankietowanych często lub bardzo często myśli o odejściu ze szkoły. 16 proc. podjęło decyzję, że odchodzi. Jeśli ten czarny scenariusz miałby się ziścić, to większość rodziców musiałaby zrezygnować z pracy i uczyć dzieci w domu.

Kryzys szkolny jest wielowymiarowy, nauczyciele narzekają na niskie pensje i brak szacunku ze strony społeczeństwa. Ich zawód już dawno przestał być postrzegany jako prestiżowy. Zmiana dotyczy nie tylko nauczycieli, ale wszystkich autorytetów funkcjonalnych — księży, lekarzy czy urzędników. Nie wystarczy pełnić danej funkcji, trzeba jeszcze udowodnić, że robimy to skutecznie. Niestety, sama misją nie zapłaci się czynszu. A wiele osób tak właśnie postrzega zawód nauczyciela — pracuje, bo lubi, nie musi dobrze zarabiać.

Czy nauczyciel powinien zarabiać mniej niż kasjer?

Opinia publiczna wysyła nauczycieli na kasę do Biedronek i Lidla. Bo tam zarobią więcej i poznają prawdziwą pracę. Nauczyciel początkujący zarabia 3690 zł brutto, początkujący pracownik Biedronki 3950 zł brutto. Zarobki nauczyciela dyplomowanego to 4550 zł brutto, początkującego pracownika Lidla — nawet 5150 zł. Dlaczego uczący nie chcą zarabiać tyle, co kasjer? Nie wynika to z braku szacunku do ich zawodu, a z szacunku do samego siebie. Ukończenie kierunkowych studiów, odpowiedzialność za wykształcenie, a nawet wręcz wychowanie, kolejnych pokoleń, nadal nie jest wystarczającym argumentem dla rządzących, by odpowiednio wynagrodzić ich starania.

Wypomina im się dwumiesięczne wakacje, niewiele godzin pracy w tygodniu i niechęć do nauczania. A oni pracują w trzech szkołach jednocześnie, nierzadko ucząc kilku przedmiotów, aby związać koniec z końcem i zakryć braki kadrowe. Pracują nie tylko w trakcie pobytu w szkole, ale także wtedy, kiedy przygotowują się merytorycznie do lekcji, sprawdzają klasówki, drukują pomoce naukowe na własnych drukarkach i kiedy odbywają kolejne szkolenia.

Kryzys szkolny dotyczy nie tylko nauczycieli. W tym przypadku da się zjeść ciastko i mieć ciastko

Kryzys w szkole nie dotyczy tylko nauczycieli, ale także uczniów i ich rodziców. Mamy coraz większe wymagania, bo dydaktycy nie są już jedynym źródłem wiedzy. Główną kwestią nie jest co nauczają, a jak. Rodzice chcą, aby nauczyciel obudził w ich dziecku ciekawość świata i pasję do nauki. Ale także, by wiedza z lekcji była wystarczająca, bo korepetycje są drogie i zajmują dużo czasu pozalekcyjnego.

Nauczyciele nie chcą, aby szkoła była postrzegana jako przechowalnia dzieci, kiedy rodzice są w pracy. Chcieliby większego szacunku ze strony całego społeczeństwa, ale także wsparcia i zainteresowania rodziców, co w tej szkole się dzieje. Chcą także być dobrze opłaconymi pracownikami, którzy nie muszą łączyć etatów w trzech szkołach, by godnie zarobić.