Niedawny skandal z udziałem ministra Adama Niedzielskiego zapewne skończy się tak, jak niemal wszystkie pozostałe skandale z udziałem tej władzy. Warto jednak już teraz wyciągnąć wnioski na przyszłość. Dotyczy to także kwestii, które łatwo przeoczyć. To przecież nie pierwszy tego typu wyskok. Może więc czas wprowadzić ustawowy zakaz Twittera dla państwowych dygnitarzy?
Z jakiegoś powodu ze wszystkich mediów społecznościowych politycy upodobali sobie akurat Twittera
Minister zdrowia ujawniający szczegóły leczenia jednego z lekarzy, tylko po to, by dowalić mu na Twitterze to absolutny skandal. Nie chodzi mi nawet o rozważania nad tym, które konkretnie przepisy mógł złamać Adam Niedzielski. Wydaje mi się bowiem, że to jedynie symptom szerszego problemu, który trapi debatę publiczną w Polsce. Chodzi o aktywność najwyższych urzędników państwowych właśnie na Twitterze.
Na pierwszy rzut oka nie ma w tym nic złego. Media społecznościowe to w końcu jeden z wielu sposobów na komunikację państwa z obywatelami oraz polityków z wyborcami. Trzeba także przyznać, że jest to dużo bardziej nowoczesny sposób niż tradycyjne media w rodzaju telewizji, radia czy prasy. Nie trzeba się przejmować ramówką obowiązującą w danym miejscu. Do tego w teorii dygnitarz nie musi się obawiać, że w trakcie wywiadu dziennikarz zada mu jakieś niewygodne pytania. Kwestię ogłoszeń w gazetach gdzieś na którejś stronie pomijam w ogóle.
Tyle tylko, że w tym przypadku mamy do czynienia z Twitterem, który ma w Polsce bardzo szczególną specyfikę. Tak naprawdę typowy Kowalski raczej tam nie zagląda. Mamy bowiem do czynienia ze specyficzną bańką informacyjną, której politycy oraz celebryci stanowią bijące serce. Naczynia krwionośne stanowią wszelkiej maści dziennikarze, który rozprowadzają dalej co ciekawsze wypowiedzi „znanych osób”. Znajdziemy tam także różnego rodzaju trolle i boty. Wyborcy i obywatele korzystający z Twittera robią to właśnie po to, by zanurzyć się w tym osobliwym środowisku i czasem wejść z nim w jakieś interakcje.
Równocześnie samo dzielenie się swoimi myślami w formule króciutkich wiadomości tekstowych nie sprzyja poważnej debacie o sprawie państwa. Trudno tutaj o sensowną wymianę prawdziwych argumentów. Dużo częściej mamy do czynienia z infantylnym obrzucaniem się błotem. Wiele twitterowych dyskusji z udziałem najważniejszych osób w państwie oraz tych, którzy aspirują do zajmowania tak eksponowanych stanowisk, do złudzenia przypomina kłótnie przedszkolaków.
Uzależnieni politycy obrzucający się błotem na Twitterze szkodzą nie tylko sobie, ale też państwu i społeczeństwu
Nic mi do tego, w jaki sposób każdy z nas spędza wolny czas i z czego czerpie rozrywkę. Problem zaczyna się w momencie, gdy twitterowe waśnie pomiędzy dygnitarzami absorbują ich na tyle, że cierpią sprawy państwa. Przypadek ministra Niedzielskiego to właściwie wierzchołek góry lodowej. Różnego rodzaju wyskoki na Twitterze przydarzają się innymi ministrom, posłom, senatorom, przywódcom poszczególnych partii politycznych, sędziom Trybunału Konstytucyjnego, a nawet oficjalnym profilom poszczególnych instytucji.
Chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że kontrowersyjna twitterowa aktywność dygnitarzy kiepsko współgra z powagą urzędu czy państwa jako takiego. W momencie ujawniania wrażliwych informacji w imię wygranej kłótni staje się wręcz szkodliwa, czy nawet sprzeczna z określonymi przepisami prawa. Pytanie brzmi: czy można jakoś rozwiązać problem? Z pewnością takim rozwiązaniem nie będzie żadnego rodzaju samoograniczenie ze strony samych polityków, którzy momentami sprawiają wręcz wrażenie uzależnionych od Twittera.
Owszem, można by się doszukiwać jakichś racjonalnych argumentów za ich obecnością w tym medium. Przede wszystkim jednak zdecydowana większość świata polityki radzi sobie dużo gorzej w innych portalach społecznościowych. Wyjątkiem jest tutaj Konfederacja, która dużą część swoich sukcesów zawdzięcza właśnie skutecznemu wykorzystaniu mediów społecznościowych. W jej przypadku mowa głównie o Facebooku czy TikToku. Politycy zwykli zresztą bardzo przeceniać znaczenie Twittera dla reszty społeczeństwa. Tak to już za bańkami informacyjnymi jest.
Przesiadywanie na Twitterze stanowi po prostu element politycznej „kultury” naszego kraju. Jeżeli chcemy mieć w Polsce jakiś względnie cywilizowany poziom debaty publicznej, to musimy jako społeczeństwo jakoś ten problem rozwiązać. Pierwszą rzeczą, która przychodzi do głowy, jest zakaz Twittera dla samych dygnitarzy i urzędników. Tylko jak dokładnie ten cel osiągnąć?
Zakaz Twittera dla dygnitarzy byłoby zaskakująco trudno wprowadzić, nawet zakładając dobrą wolę ustawodawcy
Ktoś mógłby powiedzieć, że zakaz Twittera dla najważniejszych opcji w państwie kłóci się z gwarantowaną konstytucyjnie wolnością słowa. Skoro ustawa zasadnicza każdemu gwarantuje prawo do wyrażania swoich poglądów, to niestety także i politykom zajmującym kluczowe stanowiska. Jest jednak pewien haczyk. Najwyraźniej nic nie stoi na przeszkodzie, by nakazywać rozmaitym osobom wykonującym ważne dla państwa zawody zachowanie dbałości o powagę swojego urzędu. W niektórych przypadkach mamy nawet regulacje na poziomie ustawowym. Tak jest w przypadku między innymi sędziów czy komorników.
Teoretycznie powinniśmy uznać, że typowa twitterowa aktywność typowego polskiego polityka nie mieści się w granicach urzędniczej powagi. Niestety, odpowiedzialność posłów, senatorów i ministrów w przypadku takich incydentów nie jest zbyt mocna, jeśli w ogóle jest jakaś. Co więcej, generalne klauzule o „powadze urzędu” same w sobie tworzą szerokie pole do nadużyć. Dotyczy to zwłaszcza sytuacji, gdy mówimy o relacjach pomiędzy rządzącymi a opozycją.
Jakby tego było mało, w praktyce takie rozwiązania bywają po prostu nieskuteczne. Przykładem może być prezes Trybunału Konstytucyjnego, która od dawna już nie panuje nad tym, co na Twitterze wypisują podlegli jej sędziowie. Żeby zakaz Twittera był skuteczny, musiałby zostać wyartykułowany wprost, albo rozciągać się na wszystkie media społecznościowe.
Warto wspomnieć, że ta pierwsza opcja z pewnością skończyłaby się jakąś reakcją ze strony portalu. Wykluczenie z debaty publicznej tylko i wyłącznie tego konkretnego serwisu z debaty publicznej byłoby dość śliską sprawą. Z drugiej strony, Belgia, Dania i instytucje europejskie zdecydowały się na zakazanie swoim użytkownikom korzystania z TikToka.
Na szczęście zakaz Twittera to niejedyny sposób na ochronę państwa przed uzależnionymi dygnitarzami wzmagającymi za jego pośrednictwem destrukcyjne zjawisko tabloidyzacji życia politycznego. Możemy również po prostu poczekać na owoce zmian zaprowadzanych na portalu przez Elona Muska. Być może platforma zmieni się na lepsze. Możliwe też, że „X” podzieli los Naszej Klasy i problem rozwiąże się sam.