W lekcjach wychowania fizycznego nie bierze udziału troje na dziesięcioro dzieci. Ta statystyka jest smutna nie tylko ze względu na indolencję władz odpowiedzialnych za edukację. Kreśli również kasandryczny scenariusz w aspekcie zdrowia przyszłych pokoleń. Niestety, jeśli ministerstwo edukacji nie zmieni podejścia do sprawy, to zwolnienia z WF-u nadal będą plagą.
W szkole XXI wieku średniowieczne metody się nie sprawdzą. Im szybciej Czarnek zda sobie z tego sprawę, tym lepiej
Walka ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka ze zwolnieniami dzieci z WF-u trwa w najlepsze. Zaczęło się od pomysłu zablokowania możliwości wystawiania zwolnień z tych lekcji przez lekarzy rodzinnych. Miała to być wyłączna kompetencja lekarzy specjalistów. Zmiany jednak nie weszły w życie, choć ich wprowadzenie miało nastąpić na początku września… 2022 roku. Jedno niepowodzenie na szczęście nie zatrzymuje ministra. Teraz, wraz z ministrem sportu, zamierza walczyć z „nadprogramowymi” zwolnieniami lekarskimi z WF-u od innej strony. Bo wrogiem już nie są lekarze, ale… rodzice. Przecież niepełnoletnie dziecko samo nie pójdzie do specjalisty i nie powie, że nie chce chodzić na lekcje wychowania fizycznego. To źli rodzice im na to pozwalają.
Dane dotyczące zwolnień z WF-u są zatrważające i z tym zgodzi się każdy. Według ministra sportu Kamila Bortniczuka aż 30 proc. dzieci ma zwolnienie z tych lekcji. Jeśli dołożymy do tego dane warszawskiego AWF-u, że 95 proc. dzieci w Polsce ma „bardzo poważne braki w podstawowej aktywności fizycznej”. Dodajmy do tego raport Federacji Związków Pracodawców Ochrony Zdrowia Porozumienie Zielonogórskie, że polskie dzieci tyją najszybciej w Europie. Przed oczami rysuje się nam obraz nędzy i rozpaczy. Mam jednak nieodparte przeczucie, że duet Czarnek-Bortniczuk będzie w tej sprawie gasił ogień benzyną.
Zwolnienia z WF-u to plaga, której nie powstrzymają zakazy. Trzeba znaleźć źródło problemu i odpowiednio go rozwiązać
Zacznijmy od tego, że już przed kongresem „Aktywny dzisiaj dla zdrowia w przyszłości”, na pewien pomysł wpadł minister sportu. Zapowiedział, że rząd chce stworzyć specjalny rejestr, by sprawdzić, jak sprawne fizycznie są nasze dzieci. Zbieranie wśród dzieci niechętnych do lekcji WF-u takich danych jak wzrost czy masa ciała raczej nie będzie zachętą do uczęszczania na zajęcia. Szczególnie jeśli to właśnie nadmierne kilogramy są problemem. Taki rejestr może przysporzyć więcej szkód niż korzyści. Ostatnio na łamach bezprawnika poruszaliśmy także problem, że dzieci nie myją się po WF-ie, który jest o wiele bardziej złożony, niż wydaje się to na pierwszy rzut oka.
Należy sobie zdać sprawę, że źródłem problemu nie są tak naprawdę ani dzieci, ani rodzice, ani nawet nauczyciele. Bolączką lekcji WF-u jest przede wszystkim brak różnorodności oraz lęk dzieci przed reakcją otoczenia. Tych kłopotów nie rozwiąże grożenie palcem rodzicom, którzy i tak w większości postawią dobro swojego dziecka na pierwszym miejscu. Metoda kija i marchewki jest przestarzała, a najlepiej o niej świadczy fakt, że stosowano ją, by zachęcić do pracy osły. Im szybciej minister Czarnek zda sobie z tego sprawę, tym szybciej będzie można pracować nad realnymi rozwiązaniami, które są niezwykle potrzebne.
Ostatnio byłem świadkiem rozmowy między dwoma chłopcami, gdzie jeden stwierdził, że jedynie dwa dni w tygodniu ma bez sportu. W pozostałe chodzi na treningi pływackie, koszykarskie i judo. Oczywiście jest to jeden przypadek, ale pokazuje, że nie wszystkie dzieci rezygnują z ruchu. Warto jednak spojrzeć na tę rozmowę z perspektywy możliwości nauczycieli na lekcjach WF-u. W koszykówkę mogą i zapewne grają dzieci w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych. Przy zajęciach na pływalni pojawia się problem, bo nie każda placówka ma do nich bezpośredni dostęp, a poza tym organizacja takiego wyjścia może być niemożliwa w napiętym jak struna planie lekcji. Osobiście o treningach judo w ramach lekcji wychowania fizycznego nigdy nie słyszałem.
Na poprawę sytuacji nie ma co liczyć. I wnioskuję to po słowach ministra Czarnka
Zdaję sobie sprawę, że nie da się dogodzić milionom dzieci na wszystkich poziomach edukacji. Jeśli dziecko będzie chciało trenować boks szachowy czy podwodny hokej, zapewne szkoła nie będzie w stanie mu tego zapewnić. Jednak fitness, zajęcia korekcyjne, zumba, podstawy treningu siłowego czy joga są już jak najbardziej możliwe do wprowadzenia. Należy także pamiętać o wykorzystaniu nowoczesnego sprzętu sportowego, oferowaniu aktywności na zróżnicowanym poziomie oraz uczestnictwie nauczyciela w zajęciach, a nie jedynie obserwacji z boku. Dodatkowo warto udostępnić uczniom możliwość aktywności indywidualnej, gdy nie będą chciały wykonywać danego ćwiczenia razem z grupą.
No i na koniec — ocenianie. Lekcje WF-u powinny być tylko na zaliczenie. Wystawianie ocen np. za szybkość biegania, która zależy od predyspozycji naturalnych, jest nieporozumieniem. Wychowanie fizyczne i plastyka to jedyne przedmioty, na których oceniane są zdolności, a nie wiedza, którą uczeń musi przyswoić. Ten element powinien zostać zmieniony natychmiastowo, ale jest to tylko myślenie życzeniowe. Cytując ministra Czarnka:
Jeśli w szkole przestaniemy wystawiać stopnie za osiągnięcia w edukacji, to szkoła przestanie istnieć. Dopóki PiS rządzi będą oceny również z wychowania fizycznego
Tak więc na zmiany w polskiej szkole przyjdzie nam jeszcze poczekać, a zwolnienia z WF-u będą nadal i to wystawiane przez lekarzy rodzinnych. Niestety, jeśli minister edukacji i nauki nie ma otwartej głowy, a wręcz zamyka się na najnowsze badania czy opinie ekspertów, polskie dzieci dalej będą tyć i rezygnować z WF-u. I wymienianie na konferencji prasowej milionów wydanych przez ministerstwo nic nie zmieni.