Niedzielne wybory parlamentarne pokazały z jak nadludzkim wysiłkiem wiąże się praca w komisji wyborczej. A właściwie wciąż to pokazują, bo część osób… nadal nie może wrócić do domów. System, który i tak jest niedoskonały, nie był gotowy na tak wysoką frekwencję. Ale to w żadnym stopniu nie tłumaczy nieudolności Państwowej Komisji Wyborczej.
Praca w komisji wyborczej
Tyle dobrego, że w tym roku wzrosły diety za udział w tym przedsięwzięciu. 800 złotych dla przewodniczących, 700 złotych dla zastępców i 600 dla zwykłych członków sprawiły, że wiele osób zaczęło szukać informacji jak zostać członkiem komisji wyborczej. Ludzi do pracy nie brakowało, tylko że mało który z nich zapewne spodziewał się jak długo ta praca potrwa. Bo w momencie pisania tego tekstu, czyli o 15:00 w poniedziałek, część z tych osób wciąż jest na nogach, na które stanęli w niedzielę rano. I nie wiedzą kiedy będą mogli udać się na zasłużony odpoczynek.
Dlaczego? Otóż PKW bardzo mocno zwleka z zatwierdzeniem przekazanych przez komisję protokołów. Kolejność działań jest bowiem taka, że po głosowaniu zamyka się lokal, przelicza głosy, sporządza z tego dokument i wysyła do Państwowej Komisji Wyborczej. Obwodowa komisja nie może jednak skończyć pracy przed ostatecznym zatwierdzeniem protokołu. A szefowa Krajowego Biura Wyborczego przyznała właśnie na konferencji, że jest to całkowicie normalne i ma to związek z tym, że wiele komisji na raz chce się rozliczyć i zakończyć pracę. Przez to system nie nadąża z „przyklepywaniem” kolejnych głosów.
Dysfunkcji było więcej
Dodajmy do tego presję ciążącą na komisjach za granicą, gdzie obowiązuje limit 24 godzin na policzenie wszystkich głosów. A także niedzielną histerię polityków PiS, którzy uznali że członkowie komisji pytający ludzi o to czy chcą zarówno karty do Sejmu i Senatu, jak i karty referendalne, rzekomo łamią ciszę wyborczą (PKW wsparła rządzących w tej narracji, wysyłając do komisji pospiesznie napisany komunikat o tym, że jest to „niedopuszczalne”). Nie mówiąc już o uwijaniu się jak w ukropie w niedzielny wieczór, kiedy ludzie stali po kilka godzin w kolejkach, a tempo poruszania się w nich zależało od sprawności pracy komisji. To wszystko pokazuje, że reforma prawa wyborczego jest w Polsce konieczna. Ale mądra reforma, dostosowująca je do realiów XXI wieku. I wcale nie musi tu chodzić o głosowanie przez internet. Wystarczy przejrzenie tych elementów systemu, które pasują raczej do lat 90-tych niż obecnych, gdy dopiero uczyliśmy się demokracji.
Warto też dodać, że nie wszędzie praca w komisji wyborczej była taka ciężka. Najgorzej było w dużych miastach, to tam w wielu miejscach albo brakło kart do głosowania, albo pojawiało się mnóstwo ludzi z zaświadczeniami o prawie do głosowania. Na wsiach problemów nie było, bo PiS – licząc na to, że zapewni sobie w ten sposób dodatkowe głosy – jeszcze zwiększył tam liczbę komisji. W miastach takiej potrzeby władza oczywiście nie widziała, skazując wyborców na stanie godzinami na zimnie, a członków komisji na pracę 20, a może i 30 godzin bez przerwy. To wszystko sprawia, że członkowie PKW powinni po ogłoszeniu wyników wyborów zastanowić się czy na pewno są najlepszymi w kraju fachowcami od organizacji takiego przedsięwzięcia. Bo za 15 października 2023 roku dostają ode mnie dwóję na szynach. Za to ludzie z komisji obwodowych, takie jak te na warszawskiej Pradze czy wrocławskim Jagodnie, zasługują na ogromne brawa i szacunek.
(źródło zdjęcia: Twitter, Michał Kazulo)