Na sformowanie się nowego rządu zapewne jeszcze trochę poczekamy, ale już jednym z częściej zadawanych pytań jest to kto zastąpi Czarnka? Na odejście tego ministra czeka chyba najwięcej osób. Zwłaszcza młodych, którzy podbijając frekwencję do rekordowych rozmiarów zrobili to również dlatego, że mieli serdecznie dość butnego i skrajnie konserwatywnego ministra edukacji i nauki.
Kto zastąpi Czarnka?
Jeśli by opierać się na tym, czym żyją social media, to wydaje się, że kandydatka na nową ministrę oświaty jest jedna – to Agnieszka Dziemianowicz-Bąk. Coraz popularniejsza polityczka Lewicy sama zresztą przyznaje, że chciałaby objąć właśnie tę ministerialną tekę. To byłby zwrot o 180 stopni w porównaniu do tego, co polskim uczniom i studentom oferował Przemysław Czarnek. Wielu młodych na to właśnie czeka, a PiS już zapowiada, że lewicowa minister wprowadzi w szkołach ideologiczną rewolucję i zadzieją się te wszystkie strachy na lachy, przed którymi ostrzegali. Kandydaturę Dziemianowicz-Bąk mogą jednak zablokować dwa czynniki: słaba pozycja Lewicy w przyszłej koalicji rządzącej i wyjście posłanki przed szereg (mówiło się, że partia nie wystawiła jej w debacie w TVP właśnie dlatego, że szybko ogłosiła swoje chęci do objęcia ministerialnej teki).
Jeśli Lewica nie wywalczy dla siebie resortu oświaty, może być tak że w tę dziedzinę wejdzie największa partia w koalicji. Portal Samorządowy pisze, że najpoważniejszą kandydatką do stanowiska ministra edukacji (i – być może – nauki, pytanie czy nie nastąpi powrót do dwóch osobnych resortów) jest Krystyna Szumilas. Czyli polityczka, która tę funkcję już pełniła w czasach poprzednich rządów PO-PSL. To zapewne spotka się z umiarkowanym entuzjazmem młodego elektoratu, który nie do końca chce „żeby było tak jak było”. Prędzej entuzjazm wzbudziłby przebojowy dyrektor szkoły z Łodzi Marcin Józefaciuk, który dostał się do Sejmu z list Trzeciej Drogi. Ostateczne nazwisko kandydata poznamy zapewne za kilka tygodni, kiedy zakończą się rozmowy koalicyjne.
To będzie trudny resort
To, co do czego zgodne są wszystkie partie tworzące przyszły rząd, to kwestia podwyżek dla nauczycieli. Koalicja Obywatelska ustami premiera Tuska proponowała 30% od razu, najlepiej już od stycznia. To jedna z tych obietnic, z którymi nowa władza nie powinna i najprawdopodobniej nie będzie zwlekać. Zapewne jednak, w obliczu ujawnionego właśnie ogromnego deficytu budżetowego, okaże się że trzeba będzie w związku z tym ciąć inne wydatki. Nowy minister oświaty zapewne więc spije śmietankę z tej pierwszej decyzji, ale potem będzie musiał podejmować decyzje znacznie trudniejsze. Bo to, że na wiele rzeczy nie starczy przez to pieniędzy, jest niemal pewne.
Szczęśliwie wiele zadań jest do wykonania relatywnie bezkosztowo. Oczywiście do kosza trafi trzeci już bodajże projekt Lex Czarnek, czyli ustawy wprowadzającej ostry nadzór kuratorów nad dyrektorami szkół i utrudniającej organizacjom pozarządowym prowadzenie zajęć pozalekcyjnych. Nie będzie też problemu z tym, by na dobre pożegnać się z kompromitującym podręcznikiem do Historii i Teraźniejszości autorstwa Wojciecha Roszkowskiego, a być może ten przedmiot w ogóle zostanie skasowany. Odbudowa zaufania na linii nauczyciele-dyrektorzy-kuratorzy-minister to też zadanie relatywnie proste do zrobienia. Problemy zaczną się kiedy okaże się, że nawet po podwyżkach wciąż będą ogromne braki kadrowe w szkołach, a subwencji nijak nie da się już zwiększyć. Do tego może pojawić się odkładanie na bok planów inwestycyjnych w poszczególnych placówkach. Przewiduję, że nowy szef/szefowa resortu edukacji będzie miał bardzo udany miesiąc miodowy. Ale potem rzeczywistość będzie już dalece odbiegająca od wymarzonej.
(zdjęcie pochodzi ze strony Ministerstwa Edukacji i Nauki)