Stan polskich dróg jest w doskonałym stanie i nie budzi niczyich zastrzeżeń, że szkoda wydawać pieniądze na łatanie nieistniejących ulic. Przyszedł najwyższy czas na długo oczekiwane zmiany, które jeszcze bardziej zwiększą bezpieczeństwo na drogach. Niestety, tylko jedno z tych zdań jest prawdziwe, a i to tylko w części. Tak, polski rząd chce wydać 50 milionów złotych na bezsensowną wymianę znaków drogowych.
Ministerstwo Infrastruktury przygotowało projekt rozporządzenia w sprawie szczegółowych warunków technicznych dla znaków i sygnałów drogowych. To bardzo krótka nowelizacja, która polega na zmianie sposobu, w jaki na znakach drogowych mają być oznaczane nazwy zagranicznych miast w strefie przygranicznej.
W przypadku, gdy na tablicach przeddrogowskazowych i drogowskazach tablicowych jest podawana nazwa dużego miasta sąsiedniego państwa, do którego prowadzi droga, nazwę tę podaje się w języku polskim oraz w języku oryginalnym, a w przypadku cyrylicy w transliteracji łacińskiej. Nazwy te umieszcza się w jednej wierszu, z tym że nazwa oryginalna jest umieszczona w nawiasie.
Czy wymiana znaków drogowych przy granicach to naprawdę tak paląca kwestia?
Dzięki interwencji rządzących, w końcu zapanuje na drogach porządek. W końcu skąd można wiedzieć, będąc w okolicach granicy z Ukrainą, że L’viv to Lwów, na zachodzie Leipzig to Lipsk, a Praha to Praga. Obecnie w ten właśnie sposób oznacza się nazwy zagranicznych miast. Co prawda to zmiany typowo kosmetyczne, ale jednak w dużej mierze spowodowane tym, że Polska jest stroną konwencji o znakach i sygnałach drogowych. Konwencji z 1968 roku. Tak właśnie pomysłodawcy rozporządzenia uzasadniają konieczność tych zmian.
Na ten cel rząd planuje wydać 27 milionów złotych, a do wymiany kwalifikowałoby się około 400 tablic. To daje równe 67 500 złotych za jedną tablicę. Nie od dziś wiadomo, że stawianie takiej ilości znaków drogowych to świetny biznes. Uzasadnienie projektu mówi jednak o kosztach, które poniesie wyłącznie GDDKiA, a nie wspomina nic o kosztach dla samorządów. 90% dróg w naszym kraju należy właśnie do samorządów, które są odpowiedzialne za ich utrzymanie. Znaki miałyby być wymienione do 2022 roku.
Pomysły na sposoby wykorzystania 30 milionów złotych na poprawę bezpieczeństwa na drogach można mnożyć niemal bez końca. Kosmetyczna wymiana znaków informacyjnych znalazłaby się na szarym końcu tej listy. Nawet jeśli uznać, że ta zmiana jest wymagana konwencją sprzed 50 lat, to znaki można spokojnie wymieniać stopniowo, w razie ich zniszczenia bądź zużycia. Czy tych pieniędzy nie można lepiej zagospodarować?