Jak co roku gruchnęła wieść, że w przyszłym roku armia wezwie na ćwiczenia rezerwy nawet 200 tys. osób. Nawet liczba jest dokładnie ta sama, co przed rokiem. Rezultat z pewnością będzie ten sam: żadnego masowego poboru w Polsce w czasie pokoju nie będzie. Rewelacje o przećwiczeniu ogromnej masy rezerwistów są niczym łańcuszki świętego Antoniego o „nowej zasadzie Facebooka”.
Trzeba przyznać, że w tym roku panika jest jakby mniejsza niż w latach ubiegłych
Jakiś czas temu miałem okazję wyśmiać tegoroczną iterację słynnego łańcuszka na Facebooku. Tego z „nową zasadą”, „podmiotem publicznym” oraz „własnością wszystkich zdjęć”, tym razem bez „statusu Rzymu”. Jego cykliczny powrót to już swego rodzaju stały element polskiego internetu. Niejedyny, bo w ostatnich dniach pojawiły się także doroczne informacje o tym, jak to w przyszłym roku nasza armia powoła na ćwiczenia rezerwy 200 tys. osób. Bezduszne wojsko tym razem na pewno oderwie nas od wszelkich możliwych zajęć, zagoni w kamasze i przeczołga po jakimś poligonie.
Brzmi znajomo? Całkiem słusznie, bo temat powraca niczym bumerang w okolicach listopada. W zeszłym roku ten niemalże przywrócony pobór do wojska również miał dotyczyć nawet 200 tys. rezerwistów. Dokładnie ta sama liczba pojawiła się w stosownym rozporządzeniu ministra obrony narodowej na rok 2021. Trzeba przyznać, że w 2020 r. ze względu na epidemię covid-19 liczba była mniejsza, bo wynosiła raptem 80 tys. osób. Warto jednak zadać sobie pytanie: czy słyszeliście, żeby tak masowe ćwiczenia rezerwy rzeczywiście się odbywały?
Rzeczywistość jest wręcz rozczarowująca. Te 200 tys. osób to nic innego, jak górny limit rezerwistów, których Wojsko Polskie może zgodnie z prawem wezwać na ćwiczenia rezerwy. Tyle tylko, że w praktyce armia się nawet do tego progu nie zbliża. Rzeczpospolita przypomniała pod koniec października, że w 2022 r. zaplanowano wezwanie 50 tys. osób. Faktycznie przeszkolono jeszcze mniejszą liczbę rezerwistów, bo raptem 12,3 tys. z nich.
Jakby tego było mało, przepisy dopuszczają różne formy przeszkolenia. Jednym z nich jest szkolenie jednodniowe, które stanowi bardziej drobną niedogodność niż rzeczywisty kłopot. Są także ćwiczenia 90-dniowe, które dotyczą jedynie oficerów i podoficerów lub żołnierzy rezerwy będących kandydatami do uzyskania któregoś z tych wyższych stopni wojskowych. Tym, czego się boją internauci płci męskiej z kategoriami A i B, są ćwiczenia 30-dniowe. Pewną pociechą może być skromne uposażenie wypłacane za każdy dzień ćwiczeń.
Ćwiczenia rezerwy na 200 tys. osób wydają się nierealne w dzisiejszych realiach armii zawodowo-ochotniczej
Wydawać by się mogło, że biorąc pod uwagę wojnę za naszymi wschodnimi granicami oraz wyjątkowo trudne sąsiedztwo w postaci Rosji i Białorusi będziemy jako społeczeństwo bardziej otwarci w kwestii wypełniania naszych obywatelskich obowiązków. Ktoś dostatecznie złośliwy mógłby oczywiście zwrócić uwagę, że ten konkretny obowiązek „przypadkiem” dotyczy wyłącznie mężczyzn. Równość wobec prawa nigdy nie była mocną stroną naszego państwa.
Nie da się jednak ukryć, że ryzyko faktycznego wezwania na te dłuższe ćwiczenia rezerwistów jest niewielkie. Tak naprawdę nie może być inaczej. Nawet gdyby wojsko chciało przeszkolić w ciągu roku 200 tys. osób, to obecnie nie ma ku temu możliwości. Wymagałoby to posiadania infrastruktury pozwalającej zakwaterować rezerwistów. Potrzebny jest też personel, który nie tylko szkoliłby tych ludzi, ale także pilnował, by nic im się w trakcie ćwiczeń nie stało.
Jeśli wierzyć czerwcowej wypowiedzi ministra Błaszczaka, Wojsko Polskie liczy obecnie 172 500 żołnierzy. To zauważalnie mniej niż ten nieszczęsny limit 200 tys. rezerwistów. Zresztą, Błaszczakowi i jego wizjom wielkiej armii nie ma co wierzyć na słowo. Stan faktyczny podliczył między innymi TVN24.
Żołnierzy zawodowych w tym roku mieliśmy ok. 125 tys. Do tego należałoby doliczyć 36 tys. żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej. Można sobie wyobrazić, by instruktorzy WOT zajmowali się także rezerwistami. Wciąż jednak brakuje nam ok. 10 tys. osób. To kandydaci na żołnierzy zawodowych i ochotnicy odbywający służbę dobrowolną.W tym miesiącu minister obrony narodowej stwierdził, że mamy już 193 tys. żołnierzy. Proporcje zapewne pozostają zachowane.
Wspominam o tym wszystkim dlatego, że rozbudowa naszych sił zbrojnych będzie utrudniona, jeśli armia nie znajdzie dostatecznej liczby kandydatów na żołnierzy. Z tym mogą być problemy natury demograficznej. Do tego tysiące młodych ludzi muszą faktycznie zechcieć zostać żołnierzami, a więc trzeba im zaproponować dostatecznie dobre warunki. Równocześnie powrót do masowego poboru jest w dzisiejszych warunkach niemożliwy. Tym samym niechętni do odbywania ćwiczeń rezerwy mogą spać spokojnie.