Prywatne odrzutowce to sprawa dużo ważniejsza, niż by się wydawało na pierwszy rzut oka. Owszem, stanowią przede wszystkim symbol. Tyle tylko, że chodzi o symbol przerzucania kosztów walki ze zmianami klimatycznymi z bogaczy na zwykłych obywateli. Bez potraktowania tego problemu na poważnie nie ma co liczyć na współpracę coraz śmielej buntujących się społeczeństw.
Ja bym nie wierzył na słowo milionerom i korporacjom twierdzącym, że kompensują swoje wysokoemisyjne zachcianki
Postępujące w szybkim tempie zmiany klimatyczne oraz ocieplanie się planety to nasz wspólny problem. Chyba że chodzi o ponoszenie kosztów walki z tymi zjawiskami. Wtedy to nasz problem. W międzyczasie skromne grono najlepiej zarabiających możnych tego świata dalej będzie sobie emitować tyle gazów cieplarnianych, ile im się podoba. Takie przynajmniej można wysnuć wnioski ze zderzenia narracji o potrzebie pilnych działań na każdym możliwym szczeblu z rzeczywistością, w której wciąż latają sobie prywatne odrzutowce bogaczy.
Ktoś mógłby powiedzieć, że problem jest sztucznie rozdmuchany. Przecież jeden bardzo bogaty człowiek ze swoimi zachciankami nie może powodować aż takiej szkody dla planety, prawda? Niekoniecznie. Dość dobrym przykładem są tutaj loty Taylor Swift. Pod koniec zeszłego roku wybuchł mały skandalik, gdy okazało się, że ta niezwykle popularna piosenkarka w ciągu raptem trzech miesięcy wyemitowała aż 138 ton CO2. Przeciętnemu Polakowi takie osiągnięcie zajęłoby 15 lat. Może chodziło o bardzo ważne sprawy natury zawodowej? Ależ skąd. Taylor po prostu chciała się spotkać ze swoim chłopakiem.
Warto wspomnieć, że piosenkarka broni się przed zarzutami o wybitną wręcz szkodliwość dla środowiska. Twierdzi, że swoje emisje offsetuje. To znaczy: nie redukuje swojego śladu węglowego, za to finansuje inicjatywy, które mają w założeniu zmniejszać ilość CO2 w atmosferze. W grę wchodzi na przykład masowe sadzenie drzew. Czy to kolejna odmiana rzucania w problem pieniędzmi? Jak najbardziej. Czy to w ogóle działa? Tutaj zaczynają się schody.
Offsetowanie emisji należy traktować z pewną dozą sceptycyzmu. Sam mechanizm dość dobrze działa na papierze. W praktyce jednak mamy czasem do czynienia z inicjatywami będącymi odpowiednikiem sprytnych sztuczek księgowych. Zdarzały się przypadki zawyżania swojego rzeczywistego wpływu na zmniejszenie globalnych emisji. Można się też spodziewać, że w większej skali największe korporacje-truciciele będą stosować offsetowanie emisji do bezczelnego greenwashingu.
Niby w czym prywatne odrzutowce bogatych i sławnych są lepsze od spalinowego samochodu zwykłego Kowalskiego?
Prywatne odrzutowce bogaczy według niektórych szacunków mogą odpowiadać za nawet 50 proc. emisji lotniczych. Są też w jakimś stopniu symbolem reprezentującym głębszy problem. Znanym i bogatym tego świata bardzo często zarzuca się hipokryzję. Z jednej strony pouczają biedniejszych od siebie o koniecznościach ponoszenia wyrzeczeń na rzecz planety, z drugiej zaś sami ani myślą rezygnować ze swoich kosztownych i wysokoemisyjnych kaprysów. Równocześnie rządy nie robią zbyt wiele, by ten proceder ukrócić. Nie są takie wyrozumiałe, gdy przychodzi do narzucania ograniczeń zwykłym obywatelom.
Na dobrą sprawę jestem w stanie zrozumieć utyskiwania entuzjastów wysokoemisyjnych samochodów, którzy głośno manifestują swoje niezadowolenie z powodu wprowadzania stref czystego powietrza w polskich miastach. Oni nie mogą swoim ukochanym autkiem wjechać do centrum. Tymczasem jakiś celebryta albo miliarder w miesiąc wyemituje więcej CO2 niż wspomniany kopciuch na czterech kółkach przez cały okres jego eksploatacji.
Prywatne odrzutowce powinny zniknąć z nieba właśnie dlatego, że swoim istnieniem kłują całe społeczeństwa po oczach. Jak przeciętny Kowalski ma poważnie traktować nawoływania do ograniczenie konsumpcji mięsa, wymiany pieca, przeprowadzenia kolejnego remontu, szarpania się z nowym modelem nakrętek, albo tych nieszczęsnych roztapiających się słomek? Już teraz widać przejawy buntu. W Europie trwają masowe protesty rolników przeciwko europejskiemu Zielonemu Ładowi. Chodzi o dość utopijną wizję ekologicznego rolnictwa, którą Bruksela chce wdrożyć szybko i bez patrzenia na interesy farmerów.
Hipokryzja w sprawach klimatycznych to bomba z opóźnionym zapłonem, która w końcu wybuchnie nam w twarz
Uporczywe kłucie obywateli w oczy sprawia, że ci w pewnym momencie przestają głosować na polityków starających się im aktywnie uprzykrzyć życie. Akurat na naszym kontynencie możemy dostrzec ten proces w sprawie migracji. Okazało się, że w państwach zachodnich rośnie poparcie dla skrajnych formacji populistycznych i nacjonalistycznych. Dotychczasowi liderzy sondaży nierzadko nie są w stanie się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Inni przejmują część postulatów swoich rywali.
Możemy ten sam proces zaobserwować na naszym polskim poletku. Platforma Obywatelska przyjęła przed wyborami strategię niewkurzania elektoratu próbami zabierania Polakom świadczeń socjalnych, czy próbowania się spierać z Prawem i Sprawiedliwością w kwestiach właśnie migracji. Teraz nowa proeuropejska władza popiera rolników przeciwko Brukseli. Równocześnie wspomniany PiS przespał moment, w którym wyczerpała się cierpliwość dotychczas niegłosujących. Chyba nadal nie próbuje dostrzec, że w dużej mierze w ostatnich wyborach pokonał się sam.
Z polityką klimatyczną jest podobnie. Społeczeństwa świata zachodniego są już zmęczone płaceniem za „genialne pomysły” swoich przywódców. Nawet jeśli rozumieją powagę sytuacji, to nie podoba im się, że to oni mają zmieniać swój styl życia i ponosić koszty bolesnej transformacji. Równocześnie wielkie firmy kapitalizują sobie w najlepsze przemiany, a milionerzy zachowują swoje prywatne odrzutowce oraz jachty. Istnieje spore ryzyko, że brak ekonomiczno-klasowej równowagi w rozkładzie ciężarów walki ze zmianami klimatycznymi w końcu wyczerpie cierpliwość większości. Wtedy o jakimkolwiek ratunku możemy zapomnieć.
W przypadku samolotów głów państw i dygnitarzy osobne loty można jeszcze wytłumaczyć. Względy bezpieczeństwa i zabezpieczenia kontrwywiadowczego w niestabilnym współczesnym świecie są ważne. Niewygoda milionera muszącego obcować z plebejuszami w rejsówce nie stanowi problemu dla społeczeństwa. Karne opodatkowanie nieproduktywnych przelotów, albo wręcz całkowity zakaz, wydaje się koniecznością.