Obowiązkowa matura z matematyki jest z nami już od 2010 r. Od początku budzi kontrowersje. Ostatnio na przykład zrobiło się głośno o potęgowaniu przez nią problemów psychicznych uczniów. Ministerstwo Edukacji najwyraźniej nic sobie z tego nie robi i powtarza slogany o tym, jak to obowiązkowa matematyka na maturze jest ważna i potrzebna. Niby do czego?
Obowiązkowa matura z matematyki to kolejny katalizator szkolnej patologii
Kolejny rocznik będzie w tym roku zdawał obowiązkową maturę z matematyki. Po raz pierwszy uczniowie zdawali ją w 2010 r., choć decyzja w tej sprawie zapadła w trakcie pierwszego rządu PiS w 2007 r. Wydaje się jednak, że istnieje co do niej niezwykle rzadki ponadpartyjny konsensus. Tymczasem niektórzy eksperci kwestionują celowość zmuszania uczniów do zdawania matematyki na maturze.
W ostatnich dniach zrobiło się głośno o sugestiach Dr Magdaleny Lewandowskiej, krajowej konsultant do spraw psychiatrii dzieci i młodzieży. Argumentowała ona, że obowiązkowa matura z matematyki wywołuje wśród młodych ludzi ogromny stres. Problem w szczególności dotyczy uczniów z dyskalkulią. Można jednak śmiało postawić tezę, że uczniowie walczący przede wszystkim o zdanie takiego egzaminu są w niewiele lepszej sytuacji. Dr Lewandowska wyjaśnia dlaczego:
Występują takie objawy lękowe związane z tym stresem, że mimo korepetycji ja pewnie nie zdam, moje plany legną w gruzach.
Jak się łatwo domyślić, ogromny stres może prowadzić do pojawienia się bądź pogłębienia problemów psychicznych uczniów. Konsekwencje takiego stanu rzeczy można się łatwo domyślić, zwłaszcza że opieka psychiatryczna dzieci i młodzieży w Polsce od lat jest w stanie opłakanym. Do tego systematyczne rośnie liczba prób samobójczych osób poniżej 18 roku życia.
Czy nowe kierownictwo resortu edukacji dostrzega, że może rzeczywiście obowiązkowa matura z matematyki może nie być najlepszym pomysłem? Ależ skąd. Wiceminister Katarzyna Lubnauer, zamiast zmierzyć się z problemem woli trzymać się utartych sloganów.
Rezygnacja z obowiązkowej matematyki na maturze to pomysł fatalny. Chyba, że naszą ambicją jest wychować dla świata tanią siłę roboczą. Powtórzę za Hugo Steinhausem. Nie ma przyszłości dla narodów, które nie uczą się matematyki. Kraj bez matematyki nie wytrzyma współzawodnictwa z tymi, którzy uprawiają matematykę
Jeżeli jednak przez chwilę zastanowić się nad istotą sprawy, to trudno się doszukać powiązania pomiędzy przymusowym egzaminem a „byciem tanią siłą roboczą”.
Zdawanie matematyki na maturze jest bardzo przydatne, ale tylko dla tych uczniów, którzy są z niej dobrzy
Nie bez powodu zarzucam dogmatyczne podejście wiceminister Lubnauer i całej reszcie zastępu ministrów i wiceministrów edukacji od czasów Romana Giertycha. W końcu czemu właściwie obowiązkowy charakter egzaminu z matematyki na maturze ma służyć? Na pewno nie przyczyni się do powiększenia zastępu inżynierów i programistów potrzebnych polskiej gospodarce.
Nie ma się co oszukiwać: uczniowie planujący karierę w tych dziedzinach i tak będą zdawali matematykę. W końcu tego od nich oczekują ich docelowe uczelnie wyższe. Do czego jednak przyda się maturzyście ledwo zdany egzamin z matematyki z wynikiem w okolicach 30-40 proc.? Nie zagwarantuje on dobrego wyniku na studiach, pochwalić się nie ma czym.
Trudno byłoby też twierdzić, że taki uczeń posiadł wiedzę, która będzie jakoś szczególnie przydatna w jego przyszłym miejscu pracy. W tym wypadku nawet sztuczna inteligencja nie jest do niczego potrzebna. Do zastąpienia tak skromnych umiejętności wystarczy zwykły kalkulator, dostępny w każdym smartfonie.
Stare polskie porzekadło głosi: „z niewolnika nie ma pracownika”. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że w przypadku wielu uczniów efekt będzie dokładnie odwrotny względem zamierzonego. Obowiązkowa matura z matematyki jedynie potęguje niechęć do tego przedmiotu ze strony uczniów, którzy są z niej raczej kiepscy. Owszem, można by zwalać całą winę na nauczycieli, którzy rzekomo nie są w stanie zarazić młodych ludzi miłością do tego przedmiotu. Byłby to jednak zarzut niesprawiedliwy i bardzo krótkowzroczny.
Od lat wiemy, że jeśli jest jakiś szczególnie nielubiany przez uczniów przedmiot, to będzie nim właśnie matematyka. Według badań opublikowanych przez portal Gazeta.pl. ponad 92 proc. polskich uczniów doświadcza z jej powodu silnego lęku. Aż 44 proc. uczniów nawet nie próbuje sama radzić sobie z trudnościami w rozwiązywaniu zadań matematycznych. Nic dziwnego, że polska oświata musi za pomocą wszechobecnych korepetycji i ograniczania prac domowych bohatersko walczyć z problemami, które sama stworzyła.
Ministerstwo nie wyhoduje sobie armii inżynierów z uczniów bez smykałki do przedmiotów ścisłych
Obowiązkowa matematyka na maturze nie jest warunkiem niezbędnym, by uczniowie się jej uczyli. Przecież mamy do czynienia z przedmiotem, na który poświęca się jedną z większych ilości godzin lekcyjnych w tygodniu. Jest to też przedmiot, który pozostaje absolutnie konieczny do osiągania przyzwoitych ocen na przykład z fizyki.
Młodzież zapoznaje się z matematyką od samego początku edukacji. Jeśli przez te wszystkie lata nie posiądą umiejętności pozwalających im bez trudu zdać egzamin maturalny z tego przedmiotu, to żaden przymus nie zmieni tego stanu rzeczy. Nie sposób przy tym nie zauważyć, że niektóre elementy programu nauczania matematyki stały się już memem. Nikt nie kwestionuje przydatności dodawania, odejmowania czy mnożenia. Młodzi ludzie jednak od dawna zastanawiają się, ile razy w dorosłym życiu przydają im się wzory skróconego mnożenia. Odpowiedź oscyluje zwykle gdzieś w okolicy zera.
Na szczęście tym razem ministerstwo nie próbuje brnąć w zwyczajowy argument z „prestiżu przedmiotu”. Odpowiedziałbym wtedy od razu, że tego typu motywacja sprowadza się do robienia autentycznej krzywdy uczniom w imię czyjegoś ego. Gorszym pomysłem byłoby już chyba tylko wzdychanie za przedwojenną szkołą, której obraz istnieje wyłącznie w głowach wzdychających.
Pomimo usilnych prób nie jestem w stanie znaleźć choćby jednego argumentu za utrzymaniem obowiązkowego charakteru matury z matematyki. Osobną kwestią jest to, czy sama koncepcja matury obowiązkowej na nieobowiązkowym w gruncie rzeczy egzaminie ma jakikolwiek sens. Być może warto zacząć myśleć o uczniach i ich potrzebach, a nie o szkolnych rytuałach i niemalże religijnej wierze w ich skuteczność.