Konfiskata samochodu najwyraźniej nie przyczyniła się do zmniejszenia obecności pijanych kierowców na polskich drogach. Obecny rząd miał rację, próbując jakoś powstrzymać wdrożenie tego pomysłu poprzedników. W końcu nie trzeba zbyt wiele wyobraźni, by dostrzec, że populizm penalny nie ma szans z mentalnością ryzykantów jeżdżących na podwójnym gazie.
Policjanci najwyraźniej nie odnotowali jakiejś drastycznej poprawy sytuacji na polskich drogach
Rzeczpospolita poinformowała w środę, że konfiskata samochodu wcale nie jest taka straszna, jak się wydawało, że będzie. Policjanci zajęła już 1,6 tys. aut kierowców złapanych na prowadzeniu pod wpływem alkoholu.
Przypomnijmy: żeby sobie na nią „zasłużyć” trzeba zgodnie z art. 178a kodeksu karnego prowadzić pojazd mechaniczny, mając 1,5 promila we krwi lub 0,75 mg/dm3 w wydychanym powietrzu. Wówczas sąd musi orzec przepadek auta. Spowodowanie katastrofy drogowej obniża ten próg do 1 promil we krwi lub 0,5 mg/dm3 w wydychanym powietrzu. Jakby tego było mało, samo prowadzenie pojazdu w stanie nietrzeźwym to przestępstwo, z które grozi do 30 tys. zł grzywny oraz do dwóch lat pozbawienia wolności.
Teoretycznie perspektywa utraty samochodu miała zadziałać na kierowców mrożąco. Tak się jednak nie stało. W całym kraju na „podwójnym gazie” złapano w tym roku 34 tys. kierowców. Niby to o 2,2 tys. mniej niż w tym samym okresie ubiegłego. Równocześnie jednak policjanci, z którymi rozmawiała Rzeczpospolita, przyznają, że trudno mówić o sukcesie. W dalszym ciągu łapią porównywalne ilości pijanych kierowców względem statystyk sprzed wejścia w życie konfiskaty.
W Warszawie przed wejściem w życie nowych przepisów, a więc od 4 stycznia do 13 marca, zatrzymano 107 nietrzeźwych kierowców. Tymczasem w okresie od 14 do 24 maja złapano ich 125. Funkcjonariusze przyznają, że ciepłe miesiące sprzyjają spożywaniu alkoholu. W każdym razie trudno mówić o jakiejś porażającej różnicy. Każdego dnia policjanci zatrzymają setki kierowców jeżdżących na podwójnym gazie. Można więc śmiało postawić tezę, że konfiskata samochodu nie przyniosła spodziewanych rezultatów. Pytanie brzmi: dlaczego?
Konfiskata samochodu nie miała rozwiązać problemu pijanych kierowców, ale podbić decydentom poparcie
Rozmówca Rzeczpospolitej, Janusz Popiel ze Stowarzyszenia Alter Ego, przyznaje wprost: „Konfiskata samochodów nigdzie się nie sprawdziła w krajach, które wprowadziły podobne rozwiązania, jak Holandia, Łotwa, Litwa. Generuje to większe koszty niż korzyści dla społeczeństwa”. W tym przypadku chodzi o to, że z przejętymi samochodami coś później trzeba zrobić. W przeciwnym wypadku co najwyżej zajmują miejsce na policyjnym parkingu i rdzewieją. Dlatego w Polsce przyjęto, że będą po prostu licytowane. Na pierwszej aukcji cena wywoławcza wyniesie 75 proc. wartości oszacowanej przez rzeczoznawcę, a na drugiej 50 proc.
Żeby takie rozwiązanie skutecznie wprowadzić, należy jeszcze znowelizować przepisy. Obecne Ministerstwo Sprawiedliwości, które nie wydaje się zbyt entuzjastycznie podchodzić do rozwiązań wprowadzonych przez poprzedników, chce również, aby konfiskata samochodu nigdy nie była obligatoryjna. Decyzję podejmowałby każdorazowo sąd.
Ograniczona opłacalność obowiązkowego przepadku auta nie jest jednak powodem, dla którego ten nie działa. Rzeczywista odpowiedź jest bardziej prozaiczna. Pijany kierowca siłą rzeczy nie zachowuje się zbyt racjonalnie. Wierzy, że przecież potrafi panować nad autem, będąc pod wpływem alkoholu. Do tego jest święcie przekonany, że akurat jego policja nie złapie. W przeciwnym wypadku po prostu nie wsiadałby za kierownicę. Kwestią dyskusyjną jest oczywiście to, czy takie ryzykanctwo to rezultat picia napojów wyskokowych, czy zupełnie niezależnej głupoty.
Co nie ulega wątpliwości to to, że obowiązujące przepisy służyły przede wszystkim uprawianiu populizmu penalnego. Polacy słusznie nie darzą sympatią pijanych kierowców. Lubią za to, gdy przestępców spotyka nieproporcjonalnie wysoka kara. Stąd wzdychanie za karą śmierci, czy domaganie się na każdym kroku zaostrzania maksymalnych kar za najbardziej bulwersujące przestępstwa. Tymczasem w rzeczywistości rzadko kiedy takie działania prowadzą do faktycznego spadku przestępczości. Ich cel jest jednak zupełnie inny, bo chodzi o przypodobanie się wyborcom przed politycznych decydentów.