Syndrom NIMBY (ang. Not In My Back Yard – nie na moim podwórku) to istny wrzód na miejskiej tkance. Tym razem nie chodzi mi o blokowanie ważnych inwestycji infrastrukturalnych a o drobiazg, jakim jest hałas na boiskach. Polskie sądy z jakichś kompletnie niezrozumiałych powodów nakazują likwidację potrzebnych młodzieży obiektów. Trudno oprzeć się wrażeniu, że sędziowie nie przeczytali przepisów kodeksu cywilnego o immisjach ze zrozumieniem.
Komu przeszkadza młodzież uprawiająca sport zamiast przesiadywania przed ekranami komputerów i smartfonów?
Wygląda na to, że coraz częściej z polskich miast znikają boiska. Nie chodzi w żadnym wypadku o to, że nikt nie chce z takich obiektów korzystać, więc niszczeją i popadają w zapomnienie. Prawdę mówiąc, jest dokładnie przeciwnie. Sądy coraz częściej nakazują samorządom ich likwidacje. Powód? Hałas na boiskach, który nie podoba się powodom. Ostatnim takim przypadkiem jest prawomocny wyrok z Poznania.
Jak podaje TVN24, miasto przegrało proces o boisko do koszykówki powstałe dzięki budżetowi obywatelskiemu. Sąd pierwszej instancji nakazał rozebranie całej infrastruktury boiska oraz umieszczenie informacji o zakazie gry w piłkę. Teraz sąd okręgowy postanowił podtrzymać to jakże kuriozalne orzeczenie. Tak sytuację opisuje Przemysław Plewiński, radny i były kandydat na prezydenta Poznania:
Decyzja jest dla mnie totalnie niezrozumiała. Nie mówimy o boisku, które jest ulokowane między blokami, czy boisku, które wzięło się znikąd. To jest teren, dla którego plan zagospodarowania przestrzennego był uchwalony w 2011 roku i od samego początku tam miały być boiska sportowe. Samo boisko zostało wybrane jako projekt z budżetu obywatelskiego 2016, na który głosowało prawie 3 tysiące osób.
Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że przypadek z Poznania jest odosobniony. Bardzo podobny spór toczy się obecnie w Puławach. Tym razem hałas na Orliku przy tamtejszej szkole podstawowej przeszkadzał mieszkającemu w pobliżu małżeństwu. Sąd wydał więc zakaz korzystania z boiska po lekcjach przez wszystkich, którzy nie są uczniami szkoły. Miasto wybudowało nawet ekrany akustyczne, ale w niczym to nie pomogło. Sąd zasądził karę 5 tys. zł za ignorowanie zakazu.
Hałas na boiskach nie kłóci się z ich społeczno-gospodarczym przeznaczeniem oraz stosunkami miejscowymi
Chyba nikogo nie dziwi, że dotknięci syndromem NIMBY miejscy pieniacze próbują blokować pożyteczne inicjatywy. Nie oznacza to oczywiście, że samorządy i organy państwa powinny im w jakiś sposób ulegać. Cieszy więc, że miasta są gotowe bronić obiektów sportowych. Pytanie jednak brzmi: dlaczego akurat sądom tak przeszkadza hałas na boiskach, że nakazują ich zamykanie?
Odpowiedź na to pytanie może być dwojaka. Z jednej strony tę oczywistą stanowi zakaz immisji wynikający z art. 144 kodeksu cywilnego.
Właściciel nieruchomości powinien przy wykonywaniu swego prawa powstrzymywać się od działań, które by zakłócały korzystanie z nieruchomości sąsiednich ponad przeciętną miarę, wynikającą ze społeczno-gospodarczego przeznaczenia nieruchomości i stosunków miejscowych.
Owszem, hałas na boiskach może zakłócać korzystanie z nieruchomości sąsiednich. Tak to już w końcu jest z hałasem. Tylko czy młodzież grająca w piłkę spełnia kryterium zakłócania ponad przeciętną miarę? Byłbym sceptyczny, biorąc pod uwagę, że jeden z wyroków dotyczy jednego z największych miast w Polsce, gdzie źródeł codziennego hałasu jest całkiem sporo. Nie da się także ukryć, że gry zespołowe młodych ludzi idealnie wpisują się w społeczno-gospodarcze przeznaczenie infrastruktury położonej na terenach mieszkalnych. Dzieciaki z okolicznych posesji mają gdzie grać. Sport zaś to podobno zdrowie.
Miasta nie powinny ulegać pieniaczom z syndromem NIMBY. Tym bardziej niepokoi, że sądy jeszcze im przyklaskują
Drugim wyjaśnieniem może być jakże w Polsce nadużywana ochrona dóbr osobistych. Tak się składa, że hałas na boiskach doszedł w pewnym momencie aż do Sądu Najwyższego. W wyroku 17 lipca 2020 r. skład orzekający postanowił zaliczyć do wskazanej wprost w art. 23 kodeksu cywilnego nietykalności mieszkania także „poczucie bezpieczeństwa, mir domowy, prawo do wypoczynku i prywatności”. Nawet jeśli przyjąć tę tezę, to i tak ochrona dóbr osobistych nie idzie tak daleko, by zaraz nakazywać zamykanie boisk sportowych. Wszystko przez art. 24 §1 k.c.
Ten, czyje dobro osobiste zostaje zagrożone cudzym działaniem, może żądać zaniechania tego działania, chyba że nie jest ono bezprawne. W razie dokonanego naruszenia może on także żądać, ażeby osoba, która dopuściła się naruszenia, dopełniła czynności potrzebnych do usunięcia jego skutków, w szczególności ażeby złożyła oświadczenie odpowiedniej treści i w odpowiedniej formie. Na zasadach przewidzianych w kodeksie może on również żądać zadośćuczynienia pieniężnego albo zapłaty odpowiedniej sumy pieniężnej na wskazany cel społeczny.
Istnienie obiektów sportowych w miastach bezprawnym nie jest. Podobnie jak generowanie jakiejś dozy hałasu. Inaczej nie mielibyśmy ani pełnoprawnych stadionów, ani organizowanych w mieście koncertów, ani tym bardziej jakichkolwiek lotnisk. Domaganie się zamknięcia takiego boiska z powodu hałasu wydaje się wypełniać znamiona art. 5 k.c.
Nie można czynić ze swego prawa użytku, który by był sprzeczny ze społeczno-gospodarczym przeznaczeniem tego prawa lub z zasadami współżycia społecznego. Takie działanie lub zaniechanie uprawnionego nie jest uważane za wykonywanie prawa i nie korzysta z ochrony.
Nie da się ukryć, że w cały czas istnieje dość powszechne pragnienie, by młodzież przebywała na boisku zamiast przed ekranami komputera. Samo istnienie takich obiektów jest czymś społecznie pożądanym. Potwierdza to na przykład zaangażowanie w powstanie jednego ze spornych boisk z budżetu obywatelskiego.
Kształtująca się po myśli miejskich pieniaczy linia orzecznicza może budzić niepokój. Dlatego być może dobrym pomysłem byłaby interwencja ustawodawcy, która całkowicie wykluczyłaby tego typu powództwa. To chyba jedyny sposób na trwałe rozwiązanie problemu w skali całego kraju.