Alimenty na dziecko często są przedmiotem ostrego sporu pomiędzy byłymi partnerami. Co jednak jeśli ojciec ma wątpliwości co do tego, czy dziecko faktycznie jest jego? Problem można by łatwo rozwiązać. Obowiązkowy test na ojcostwo w przypadku takiego sporu pozwala ustalić stan faktyczny. Nie ma się jednak co oszukiwać: w polskich warunkach takie rozwiązanie byłoby nie do zaakceptowania.
Jak ustalić, czy dziecko na pewno jest tego mężczyzny? Odpowiedź jest tyleż oczywista, co nieujęta wprost w prawie
Średni dług alimentacyjny w zeszłym roku sięgnął 45 tys. zł. Dłużników zaś miało być ok. 600 tys. zł. Alimenciarze nie cieszą się w Polsce zbytnią wyrozumiałością ze strony społeczeństwa. W końcu chodzi o rodziców, którzy uchylają się od łożenia na własne dziecko. Co jednak jeśli istnieją w danym przypadku wątpliwości? Po to ustawodawca wymyślił powództwo o zaprzeczenie ojcostwa.
Przypomnijmy: jeśli mężczyzna ma wątpliwości co do swojego ojcostwa, to może za jego pomocą obalić obydwa zawarte w kodeksie rodzinnym i opiekuńczym domniemania. Jedno z nich dotyczy dzieci urodzonych albo poczętych w trakcie trwania małżeństwa, drugie zaś wiąże się z obcowaniem z matką dziecka. Pytanie jednak brzmi: jak właściwie udowodnić, że to konkretne dziecko nie jest nasze? Oczywistą odpowiedzią jest zrobienie testu DNA.
Niestety obowiązujące w Polsce prawo nie zawiera mechanizmów umożliwiających przymuszających matkę do współpracy przy zrobieniu takiego testu. Dokonanie go ukradkiem bez jej wiedzy, na przykład za pomocą pozyskanego podstępem włosa dziecka, może z kolei osłabić wiarygodność badania przed sądem. Teoretycznie obiekcje ze strony matki dla sędziego powinny stanowić wskazówkę, kto w tej konkretnej sprawie najwyraźniej ma coś do ukrycia. Rzeczywistość jest jednak taka, że alimenty na nieswoje dziecko nie są przypadkiem czysto hipotetycznym.
Rozwiązaniem powyższego problemu byłby rzecz jasna obowiązkowy test na ojcostwo. Wystarczyłoby wprost wpisać do treści kodeksu rodzinnego i opiekuńczego dwa elementy. Po pierwsze: jeśli istnieje rozbieżność zdań pomiędzy matką a domniemanym ojcem, to sąd na jego wniosek nakazuje przeprowadzenie testu DNA. „Przeprowadza” zamiast „może przeprowadzić” nie dawałoby sędziemu wyboru w tej kwestii. Po drugie: matka musi mieć w takiej sytuacji jasny obowiązek poddać dziecko badaniu. Groźba kary byłaby opcjonalna, ale mile widziana.
Obowiązkowy test na ojcostwo rozwiązałby wiele sporów, ale rozbija się o histeryczne reakcje części społeczeństwa
Tak skonstruowany obowiązkowy tekst na ojcostwo wydaje się może radykalnym rozwiązaniem. Warto jednak zauważyć, że stanowiłby jedynie zagwarantowanie praw domniemanego ojca, wliczając w to te konstytucyjne. Pierwszym z brzegu przykładem jest tutaj art. 2 ustawy zasadniczej, który przesądza, że nasz kraj jest „demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”. Łożenie przez drugie lata niemałych pieniędzy na nieswoje dziecko wbrew swojej woli jest zaprzeczeniem sprawiedliwości społecznej.
Prawa matki również należałoby zagwarantować, na przykład poprzez możliwość domagania się powtórzenia testu, jeśli miałaby jakieś wątpliwości co do rzetelności jego przeprowadzenia. Siłą rzeczy mechanizm ten powinien też działać w drugą stronę. Jeśli domniemany ojciec uparcie zaprzecza swojemu ojcostwu, to matka dziecka również powinna mieć możliwość zażądania testu. Mężczyzna zaś musiałby się mu poddać na dokładnie takich samych zasadach pod groźbą takiej samej sankcji.
Pomarzyć jednak sobie możemy, bo obowiązkowy test na ojcostwo nie miałby w polskich realiach racji bytu. Nie chodzi o to, że mechanizm ten byłby z jakiegoś powodu nieskuteczny. Nie ma też w Polsce jakiegoś tabu, które sprawiałoby, że kwestionowanie słów matki albo mężczyzny byłoby czymś nie do pomyślenia. Obowiązkowe testy rozbijają się o coś zupełnie innego. Chodzi o samą kwestię zmuszania dziecka do poddania się zabiegowi medycznemu.
Że test DNA nie wymaga pobierania krwi i wystarczy włos z cebulką? Z pewnością znajdą się osoby gotowe uznać nawet taki drobiazg za ingerencję w integralną cielesną narzucaną przez państwo. Skoro duża część naszego społeczeństwa jest gotowa wpaść w histerię, bo nakazano im zasłaniać nos i usta, to można się spodziewać analogicznej reakcji także w przypadku obowiązkowych testów na ojcostwo. Nie oznacza to oczywiście, że ich wprowadzenie do kodeksu rodzinnego i opiekuńczego byłoby złym pomysłem. Byłbym jednak sceptyczny, czy dzisiejsze społeczeństwo byłoby gotowe na taki „radykalizm”.