Uber jeździ już w Warszawie, Krakowie i Trójmieście. Wkrótce jednak może zniknąć całkiem przez przygotowywane przepisy.
Uber jest usługą przewozową, która w pewien sposób rewolucjonizuje rynek. Jest to zmiana odczuwalna dla samych pasażerów, ponieważ płacą mniej i za pomocą aplikacji mogą zamówić pojazd najbliższy ich lokalizacji.
Znacznie bardziej jednak działanie Ubera odczuwają taksówkarze oraz państwo. Ci pierwsi, ponieważ konkurencyjnymi cenami zabiera im klientów. Rząd natomiast odczuwa brak podatków. Pieniądze, które zarobią „aplikacyjni” kierowcy, płyną z i do USA, przez co opodatkowanie omija Polskę.
Klienci chwalący sobie usługę na związane z nią protesty odpowiadają: „jeśli taksówkarzom szkodzi konkurencja, niech sami podniosą atrakcyjność oferty”. W takim stwierdzeniu znajduje się jednak pominięcie pewnych istotnych formalnych szczegółów. Licencjonowanych przewoźników obowiązują inne przepisy, przez co aby transport był opłacalny, nie mogą zejść poniżej pewnego pułapu cenowego.
Rozwiązaniem na ten stan rzeczy ma być wprowadzenie w stosunku do kierowców Ubera takich samych wymagań, jakim podlegają taksówkarze. Oznacza to, że każdy przewoźnik będzie musiał mieć licencję. To zaś wiąże się z założeniem działalności gospodarczej. Do tego prawdopodobnie dojdzie jeszcze obowiązek posiadania kasy fiskalnej, taksometru i koguta.
Wszystkie te regulacje sprawią, że Uber nie będzie w zasadzie różnił się od Taxi. Dojdą licencje, podatki oraz pozostałe obostrzenia, które spowodują pewnie wzrost cen. Możliwe więc, że amerykańska firma utraci główny argument przyciągający klientów.
Pisaliśmy już jak z Uberem radzi sobie Francja i Wielka Brytania. My mamy na firmę swój własny sposób. Protestowali taksówkarze, problemy odczuwał także rząd – czy teraz jednak zaprotestują klienci? Decyzja w sprawie projektu jeszcze nie zapadła, ale ciężko wyobrazić sobie, żeby rządzący chcieli zrezygnować z pieniędzy z podatków.