Żeby Poczta była Pocztą, nowy prezes chce ograniczyć sklepiki z bibelotami w placówkach

Codzienne Państwo Dołącz do dyskusji
Żeby Poczta była Pocztą, nowy prezes chce ograniczyć sklepiki z bibelotami w placówkach

Sprzedaż w placówkach Poczty różnego rodzaju szpargałów od lat budzi kontrowersje. Z jednej strony Poczta Polska coś tam na tym zarabiała. Z drugiej zaś chyba każdy instynktownie rozumie, że to niekoniecznie miejsce na sprzedaż dewocjonaliów czy ręczników. Właśnie to najwyraźniej zamierza ograniczyć nowy prezes tej hybrydy instytucji państwowej oraz operatora logistycznego.

Nie chodzi o religię, ale o pozbycie się z asortymentu bibelotów niepasujących do operatora logistycznego

Poczta Polska w ostatnich miesiącach miała, eufemistycznie rzecz ujmując, poważne problemy. Obowiązki tzw. operatora wyznaczonego dość mocno ciążyły instytucji, która równocześnie musi sobie radzić na rynku szeroko rozumianych usług pocztowych i kurierskich. Musi konkurować nie tylko z InPostem czy DPD, ale także na przykład z państwowym Orlenem. Ekspansja koncernu w coraz to bardziej egzotyczne formy działalności skutecznie podkopuje plany Poczty Polskiej na sensowną walkę o rynek automatów paczkowych.

W tej sytuacji być może jakimś ratunkiem miała być sprzedaż w placówkach Poczty, która stała się ogólnonarodowym memem. Wszystko przez asortyment, który nie ma nic wspólnego z usługami pocztowymi czy istotą działalności tej instytucji. Na poczcie możemy w Polsce kupić dewocjonalia, patriotyczno-religijną beletrystykę, garnki, ręczniki, a czasem nawet podrabiane torebki. Słowem: mydło i powidło. Taki stan rzeczy nie podoba się nowemu prezesowi Poczty Polskiej, Sebastianowi Mikoszowi. Wyraźnie przyznał to w rozmowie z Polską Agencją Prasową.

Placówki Poczty nie mogą być postrzegane jako sklepiki z dewocjonaliami, niech to robią parafie. Ten asortyment wywoływał pewną memiczność i ośmieszenie.

Nie da się ukryć, że takie stanowisko szczególnie wrażliwa i religijnie zaangażowana część debaty publicznej już odebrała jako próbę ateizacji. Istotą problemu nie są jednak dewocjonalia jako takie, ale sprzedaż w placówkach Poczty jako taka.

Nie może być tak, że wchodząc na Pocztę, widzimy bazarek, gdzie pasta do butów leży między garnkami a portfelami. To na pewno będziemy stopniowo zmieniać. Docelowo będziemy wycofać też taki asortyment jak ręczniki, skarpetki.

W wypowiedziach Sebastiana Mikocza widać determinację sprawienia, by Poczta była Pocztą. Pytanie brzmi: czy rezygnacja ze sprzedaży wszelkiego rodzaju bibelotów to naprawdę dobry pomysł?

Sama sprzedaż w placówkach Poczty Polskiej najwyraźniej przynosi spółce niemałe przychody

Okazuje się, że przez ostatnie lata sprzedaż w placówkach Poczty przynosiła jej całkiem niezłe przychody. W 2018 r. było to 400 mln zł, w 2021 r. było to ok. 350 mln zł, a w 2022 r. spółka miała utrzymać dodatnią dynamikę w zakresie sprzedaży towarów. Owszem, zdecydowana większość placówek pocztowych pozostawała i pozostaje nierentowana. Przyczyną jest jednak konieczność utrzymywania obowiązkowych usług pocztowych w pełnej gotowości, a nie pocztowy bazarek.

Trzeba także przyznać, że prowadzenie sprzedaży różnego rodzaju towarów sprawia wrażenie biznesowo sensownego pomysłu. W końcu placówki pocztowe odwiedzają także osoby starsze, dla których dłuższa wędrówka po sklepach może stanowić wysiłek nieproporcjonalny względem korzyści. To dla nich Poczta Polska przygotowała różnego rodzaju udogodnienia w sprawach, które młodsze pokolenia zwykły rozwiązywać za pomocą swoich smartfonów.

Z drugiej jednak strony trudno oprzeć się wrażeniu, że Sebatian Mikosz ma rację, że część asortymentu po prostu zupełnie nie pasuje do Poczty Polskiej jako instytucji z długą tradycją. Pozbycie się dewocjonaliów i różnego rodzaju przypadkowych bibelotów z pewnością przyniesie korzyści natury wizerunkowej. Trudno sobie zresztą wyobrazić, żeby spółka rezygnowała z towaru, który przynosiłby jej ogromne zyski. Można więc śmiało zaryzykować tezę, że jest on w istocie czymś zbędnym.

Czy to wystarczy, by uratować Pocztę Polską? Ograniczenie pocztowego bazarku nie sprawi, że zniknie problem kosztownych usług na rzecz państwa i podtrzymywanie tym samym rozwiązań, z których coraz mniej osób korzysta. Kto w końcu wysyła dzisiaj tradycyjne listy, wyłączając może pocztówki z wakacji? Nowe władze spółki stawiają raczej na wspomnianą już próbę podjęcia rękawicy na rynku usług logistycznych. Pocztowy plan transformacji zakłada między innymi:

Priorytetem spółki będzie budowa efektywnej logistyki obsługi paczek i przesyłek kurierskich, automatyzacja i gruntowna modernizacja technologiczna oraz zdecydowana poprawa efektywności modelu operacyjnego dla usługi powszechnej.

Możliwe więc, że nie musimy się martwić o los przesyłek ekonomicznych oraz dostaw listem, które wciąż mają swoje zastosowanie w handlu internetowym.