W polskich mediach internetowych panika. Od kilku lat słyszymy narrację o tym, jak to „wielkie korporacje” karmią się ich treściami i powinny za to płacić. Więc serwis Zuckerberga postanowił się nie karmić i teraz to media internetowe są oburzone, a nawet mówią o szantażu.
Starsi stażem czytelnicy pamiętają zapewne, że sprzeciwiałem się reformie prawa autorskiego, która najpierw była głośno dyskutowana na szczeblu Unii Europejskiej (powiedzmy, że medialnie istniała jako ACTA 2), a teraz jest wdrażana do polskiego prawa.
Miałem z tą reformą zgrzyt moralny
Wynikało to zasadniczo z dwóch kwestii. Pierwszą była po prostu poczucie rażącej niesprawiedliwości wynikające z lektury uzasadnienia potrzeby tych reform. Wydawcy, głównie niemieccy, podnosili argumenty o tym, że tzw. big techy karmią się ich treściami. No coś strasznego, Google i Facebook linkowali i reklamowali artykuły stron internetowych, które następnie można było przeczytać już bezpośrednio u wydawców, nabijając odsłony i wyświetlając reklamy. To największa przemoc ekonomiczna jaką widziałem od czasu przemocy Empiku na wydawcach książek, polegającej na tym, że Empik wystawia te książki na półkach i ktoś może się dowiedzieć o ich istnieniu lub co gorsza je kupić.
Dużo i długo pisałem jakie są przyczyny tego stanu rzeczy, stawiałem wtedy tezę, że Europa przegrywa, przegrała walkę o rynek internetowy, nie ma mu niczego spektakularnego do zaoferowania i jedyne co miała w zanadrzu to regulacje. Że skoro nie mamy swoich mediów społecznościowych i wyszukiwarek, to chociaż wymyślmy metodę, by te amerykańskie firmy płaciły choć trochę tym europejskim. To co wtedy wydawało się obrazoburcze, dziś jest w zasadzie powszechnie uznanym faktem, tak boleśnie widocznym na przykład na rynku AI, który Europa – a jakże – znów przegrywa.
Miałem z tą reformą zgrzyt biznesowy
Ale powiem więcej, mnie się ta reforma nie podobała również z tego powodu, że w mojej ocenie big techy wcale nie mają aż tak wielkiego interesu w tym, by „karmić się” treściami z mediów. Dziś to zresztą wprost przyznaje Facebook.
Ten pogląd nieco się zmienił po tym jak większość z nich zaczęła rozwijać AI, które rzeczywiście się na skalę przemysłową tymi danymi karmią, nie dając równocześnie nic w zamian, ale w okolicy 2020 roku, kiedy trwała debata na ten temat, nie było żadnego „karmienia”. Nagłówki i proste informacje wyświetlane przez wyszukiwarki, agregatory czy platformy społecznościowe nigdy nie podlegały ochronie prawa autorskiego, a na dodatek media były ich gigantycznymi beneficjentami. Do znudzenia przypominam historię, gdy zachodni wydawcy mediów kłócili się z Google do tego stopnia, że ten po prostu wywalił ich ze swoich usług. Przybiegli na kolanach dosłownie kilka tygodni później, że „ojej, ojej, po co te nerwowe ruchy, może jednak się dogadajmy”. No a potem zaczęto działać już przez Unię Europejską, bo tę – upadającą, bo upadającą – trudno nadal ignorować.
Bałem się więc, że te regulacje sprawią jedynie tyle, że część platform po prostu przestanie umożliwiać dotarcie ogromnym rzeszom swoich użytkowników na przykład do Bezprawnika, ale także oczywiście szeregu innych mediów. Dlaczego to jest ważne, to o tym w ostatniej części artykułu. Ale na razie musimy chwilę skupić się na dzisiejszej aferze wokół Facebooka.
Lipcowy festiwal fejkowych niusów i opinii
Znana dziennikarka Agnieszka Burzyńska kilka lat temu lamentowała na łamach ówczesnego Twittera, że Google i Facebook karmią się jej treściami. Próbowałem ustalić jak się to odbywa, ale niestety dorobiłem się jedynie bana na Twitterze, a odpowiedzi na zadane pytanie nigdy się nie doczekałem.
https://twitter.com/szym_tom/status/1111153078001192961
To stara rozmowa. Ale tak naprawdę przez cały lipiec 2024 roku przetaczała się przez polskie media publicystyka polskich dziennikarzy, którzy prześcigali się w opowiadaniu mniejszych lub większych bzdur na temat tego jak oni strasznie się zmagają z ciemiężeniem ich przez technologiczne koncerny. Czasami na dowód swoich tez opowiadali już kosmiczne kocopoły i w sumie tylko dlatego, że moim zdaniem temat był już i tak przegrany – klamka zapadła, a polska musiała dostosować swoje prawo autorskie do nowych, europejskich standardów – nie chciało mi się wdawać w polemikę lub prostowanie faktów.
Ego w branży dziennikarskiej jest wielkie. Coś o tym wiem. Ale musicie wiedzieć, że wielu dziennikarzy w tym kraju, nawet jeśli pisze świetne felietony, robi znakomite dziennikarstwo śledcze czy nawet pozuje na ekspertów od technologii, kompletnie nie rozumie skąd tak naprawdę bierze się ruch w internecie i dlaczego ludzie czytają ich teksty. Potem przychodzi smutna konfrontacja z rzeczywistością, gdy w poczuciu chwilowej potęgi odchodzą na swoje, a ich szumnie zapowiadany portal następnie czytają 34 osoby, w tym ciocia z Pucka stara się robić dodatkowy ruch na telefonach z wystawy w Media Expert.
Dziś Facebook przestał się „karmić” materiałami polskich mediów
Tymczasem dziś od rana trwa oburzenie w polskim środowisku medialnym, bo oto Facebook zrobił to, co szczerze mówiąc i ja bym zrobił na jego miejscu – przestał się karmić treściami pochodzącymi z polskich mediów. Publikowane linki nie zamieniają się już w miniaturki, nie jest pobierany zalążek pierwszego akapitu. Facebook pisze na swoich stronach pomocy wprost, ze on się gubi w polskiej implementacji dyrektywy i na ten moment tak to będzie u nas wyglądało.
I słuchajcie. Zamiast radości i korków od szampana, że podła korporacja Zuckerberga w końcu przestała pasożytować na nieprzespanych nocach naszych dziennikarzy – oburzenie. Zrobili miny jak Pikachu, który przywitał was w ilustracji tego artykułu, a jest popularnym internetowym memem wyśmiewającym reakcje ludzi, gdy dzieje się coś łatwego do przewidzenia, a jednak jest to dla nich zaskoczeniem (sama grafika to klatka z anime wyprodukowanego przez Oriental Light and Magic). Mowa jest o szantażu, onetowski Business Insider pisze o zwarciu Mety z mediami. To ja już w końcu nie rozumiem, czyli jednak cały czas nie chodziło o to, żeby platformy przestały się karmić, tylko po prostu o wyciąganie pieniędzy za to, że pozwalamy dawać naszym tekstom dodatkową promocję?
Bezprawnik dołączył do grona Niezależnych Wydawców
Wydawca Bezprawnika, spółka Bezprawnik sp. z o. o., którą zarządzam i której jestem współwłaścicielem, dołączyła w sierpniu tego roku do koalicji Niezależnych Wydawców i uważam, że jest to dobry moment, by poświęcić tej kwestii kilka chwil.
Porozumieliśmy się z wydawcami kilkunastu dużych serwisów internetowych, z którymi w mojej ocenie wiele nas różni, mamy różne oceny rynku medialnego czy nawet samej dyrektywy. Ale to popularne serwisy, które mają naprawdę spektakularne zasięgi, a wspólnie zaspokajamy zdecydowaną większość polskiego internetu i pomimo różnic zawarliśmy sprawnie działającą (dodaję zastrzeżenie, bo to ostatnio nieczęste w koalicjach) koalicję, by razem rozmawiać z właścicielami największych platform cyfrowych – z Google, Facebookiem i kilkoma innymi.
Już tłumaczę. Ja nie jestem jakimś przesadnym sympatykiem podatku dochodowego (lubię VAT), ale skrupulatnie go odprowadzam, mam księgową i doradcę podatkowego, z którymi wspólnie ustaliliśmy jaka jego forma jest dla mnie najmniej dotkliwa – nie mam dużych kosztów i wstyd mi udawać, że jest nimi catering oraz wakacje, więc ryczałt. Uważam też, że ta konkretna nowelizacja prawa autorskiego jest niesłuszna i potencjalnie szkodliwa (choć jednocześnie być może warto byłoby rozmawiać o nowelizacji związanej z tematem AI), ale skoro została przegłosowana zmieniając kształt polskiego rynku medialnego, to przecież szaleństwem byłoby udawać, że ona nie istnieje.
Walka o uczciwą konkurencję
Zwłaszcza, że jeśli na linii media-big techy zostanie wypracowane porozumienie to już same działające w polsce media redakcyjne będą między sobą rywalizowały o skutki tego porozumienia i to na bardzo wielu płaszczyznach.
Jest w Polsce pewna gazeta, a w internecie obecna jest mniej więcej od czasu, gdy ja uczyłem się czytać i rysować szlaczki (a – uwierzcie mi – nawet sam staż domeny to wielki kapitał biznesowy), której dział HR regularnie otwiera sobie stopkę redakcyjną Bezprawnika i wypisuje kolejno do wszystkich redaktorów, napastują ich nawet na Facebooku, a z rozpędu raz nawet ja dostałem zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną. Na której się zresztą stawiłem i uprzejmie poinformowałem jak oceniam takie podejście. Transfery w każdej branży to norma, ale raczej nie w taki sposób. Na kilkanaście, może nawet już kilkadziesiąt nagabywanych osób, straciliśmy tą drogą jedną osobę. Co, nie ukrywam, bardzo mi schlebia.
Kształt nowego prawa autorskiego jest taki, że podział tortu pomiędzy dużymi wydawcami, a małymi wydawcami będzie też wpływał bezpośrednio na wynagrodzenie autorów. Jeśli nie będziemy brali udziału w rozmowach o uczciwym podziale tych środków, będziemy tracili kolejne argumenty, pozwalające nam na utrzymanie tak fajnego trzonu redakcyjnego.
Walka o lepsze media
Kiedy uniwersum Agory stwierdziło, że Krzysztof Stanowski nie ma prawa robić medium, na którym mogłyby być prezentowane treści o poglądach, z którymi się nie zgadzają, dziennikarze, stażyści, para-dziennikarze tego wydawnictwa rzucili się w furię oskarżeń pod względem Kanału Zero, a im bardziej wytykano im niezgodność z faktami, tym z większą zajadłością atakowali. Problem w tym, że porwali się na charyzmatycznego, medialnego (choć, w sensie organizacyjnym, niezależnego) giganta, który nie tylko dostał do rozwałkowania amatorski samograj, ale też przede wszystkim miał umiejętności i zasięgi, by to skutecznie odbijać.
Ile takich historii duże media opisały przez lata, a ktoś nie miał możliwości, by z nimi polemizować lub ewentualnie po 10 latach sądowych batalii dostawał przeprosiny na stronie z ogłoszeniami o ofercie sprzedaży Fiata Punto i 5000 zł zadośćuczynienia?
Duże media są silnie zideologizowane, mają jakieś swoje wizje świata, które często chcą opowiadać nawet z pominięciem elementarnych faktów (jak np. ostatnie piekło szachistki w Gazecie). Dlaczego spora część, a może nawet większość (nie prowadzę statystyk, ale jest tego mnóstwo) tekstów na Onecie na temat wojny na Ukrainie to przedruki niemieckiej prasy, gdy doskonale wiemy jak bardzo nasze kraje, społeczeństwa i media różnią się w swoich ocenach całej tej sytuacji?
Niech sobie duże media piszą i wydają co chcą, jak chcą, to prywatne firmy, tak było przez całe dekady, mają do tego prawo. Ale to właśnie dzięki istnieniu Google, Facebooka i tego, że „karmią się” naszymi treściami, debaty w polskich portalach, blogach, serwisach specjalistycznych itd. nie kształtuje wyłącznie 5 grup medialnych założonych w połowie lat 90. XX wieku. Tylko dzięki agregatorom Google’a macie okazję przeczytać sobie co na ten temat myśli na ogół z 50 różnych redakcji o bardzo różnych poglądach, układach lub braku układów i specjalizacji.
Skoro już Unia Europejska przymusiła gigantów, by nam płacili za to okropne „karmienie się”, to po pierwsze – mam nadzieję, że mimo wszystko nie przestaną się „karmić”, a po drugie – chciałbym żeby ten podział był uczciwy. Bo dla tych, którzy najbardziej zabiegali o wprowadzenie dyrektywy jest to sytuacja win-win. Jeśli big techy zgodzą się na współpracę, to najwięksi wydawcy będą chcieli od nich wyciągnąć jak najwięcej kasy w celu dalszej rywalizacji z mniejszymi. A jeśli big techy jednak nie zgodzą się na współpracę i powtórzą dzisiejsze zagranie Facebooka, to tym kilku największym gigantom odpadnie medialna konkurencja. Nie wiem, który scenariusz by ich ucieszył, ale oba są dla nich dobre.