Maria (Marysia) Sadowska tłumaczy mi swoje (i innych artystów) stanowisko ws. „ACTA 2”. Tyle, że to nadal ma mało wspólnego z ich problemami

Gorące tematy Technologie Dołącz do dyskusji (190)
Maria (Marysia) Sadowska tłumaczy mi swoje (i innych artystów) stanowisko ws. „ACTA 2”. Tyle, że to nadal ma mało wspólnego z ich problemami

Polska inteligencja, ale też świat sztuki, lubi czasem – z czym się generalnie zgadzam – rzucić taką zirytowaną nieco refleksją, że Polacy dali się przekupić i zrezygnowali z części swojej wolności dla 500 złotych. 

Jestem zdania, że polscy artyści walczący za sprawę „ACTA 2”, nie różnią się wiele od tych matek mających w nosie Trybunał Konstytucyjny i gotowi są oddać swoistą „wolność internetu” za swoje 500 złotych. Choć to optymistyczny scenariusz, bo w mojej ocenie biorą udział w walce o kwoty – akurat dla nich – nawet jeszcze mniejsze. O ile o jakichkolwiek kwotach gwarantowanych im przez „ACTA 2” w ogóle można mówić. Moim zdaniem nie, o czym w drugiej części wpisu.

W moim ostatnim artykule na łamach Bezprawnika wskazywałem przykład piosenkarki Marysi Sadowskiej, jako jednej z twarzy kampanii za „ACTA 2” i zarazem kolejnej po Muńku Staszczyku osoby, która sprawia wrażenie nie do końca zaznajomionej z treścią dyrektywy. Artystka z tym zarzutem stanowczo się nie zgadza i dlatego też w nocy z niedzieli na poniedziałek napisała komentarz polemiczny z moim artykułem, o którego istnieniu dowiedziałem się dopiero w poniedziałek po południu. Tutaj możecie przeczytać go w całości, natomiast poniżej pozwolę sobie „wchodzić mu w słowo”, by odnieść się do wszystkich kwestii, które wychodzą zresztą daleko poza problematykę kontrowersyjnej dyrektywy.

Maria Sadowska pisze do mnie ws. „ACTA 2„:

Maria Sadowska pierwszą ofiarą mechanizmów rodem z Artykułu 13

Szanowny Panie Janie!
Mam nadzieję ,że nie zdejmie pan tej wypowiedzi ( tak jak kilku innych broniących mnie osób) w imię wolności słowo o którą pan tak gorąco walczy.
W odpowiedzi na pana artykuł dotyczący mojej ososby chce odpowiedzieć na pana zarzuty.

Szanowna Pani Mario, proszę mi wierzyć lub nie, ale ani ja, ani żaden z pozostałych redaktorów serwisu nie „zdejmował” Pani wypowiedzi ani broniących Panią osób. Pozwolę sobie wyjaśnić co dokładnie się stało, bo chyba nie będzie bardziej ironicznej ku temu okazji. Zostaliście Państwo (a konkretnie: Pani i Pan Stanisław) „zdjęci” przez automatyczne mechanizmy komentarzy systemu Disqus, które swego czasu zostały przeze mnie nauczone, że mają prewencyjnie blokować wszystkie wypowiedzi zawierające linki, określone wulgarne słowa, a ponadto – tu już mechanizmy wbudowane przez jego twórców ze Stanów Zjednoczonych – automatycznie wykrywać posty, które ich zdaniem są podejrzane i mogą stanowić spam. Oboje Państwo komentowaliście artykuł ze świeżo założonych kont, nie byliście dla systemu Disqus wiarygodni i w efekcie Państwa posty były kwalifikowane jako spam lub blokowane przez nasze autorskie mechanizmy (ze względu na osadzone linki do bloga Pana Stanisława).

W międzyczasie te mechanizmy „zdjęły” też parę innych komentarzy z linkami, jeden z wulgaryzmami w tekście na temat szczepień, kilka reklam parabanków, spam z loteriami SMS oraz gorliwy list otwarty od nigeryjskiego księcia, ale to akurat – chyba zgodzimy się – nie problem. Komentarz w serwisie osobiście zatwierdziłem Pani ręcznie w poniedziałek późnym popołudniem.

Myślę, że jako gorąca entuzjastka Artykułu 13, powinna Pani tego typu rozwiązania przyjmować ze szczególnym entuzjazmem, ponieważ jego wdrożenie potencjalnie prowadzi do „rządów maszyn” w internecie, które tylko wobec sobie znanej logiki będą filtrowały treści. Pani problemy z naszym systemem komentarzy proszę uznać za wersję demo czekającej nas przyszłości w internecie. Przyszłości, o którą Pani walczy. Bo to nie jest tak, że walczy Pani o nową Agnieszkę Osiecką, o czym napisze Pani w dalszej części swojej wypowiedzi. Mniej lub bardziej świadomie bije się Pani też o internet pod rządami niedoskonałej sztucznej inteligencji, której przed chwilą sama Pani stała się ofiarą.

Czy można polemizować ze słowami Marii Sadowskiej, jeśli nie wiemy jak wygląda Maria Sadowska?

Po pierwsze na zdjęciu ,które pan zamieścił pod moim nazwiskiem jest jakaś inna osoba!!!!!
To jest dopiero naprawdę zabawne i z pewnością dodaje wiarygodności pana poczynaniom.
Skoro nie zadał pan sobie trudu sprawdzić jak wygląda artystka o której pisze pan artykuł zastanawiam się czy zadał pan sobie trud przeczytania Artykułu 13.
Gdyby go pan przeczytał wiedziałby pan ,że MA on właśnie póltorej strony A4!!!
Wykorzystał pan z premedytacją moje uogólnienie ( w ferworze internetowych polemik) aby zasugerować ,że nie potrafię odróżnić tekstu legislacyjnego od przepisu na kompot z rabarbaru.
Pan najwyraźniej nie potrafi odróżnić jednej wokalistki od drugiej.

Również tutaj nie mogę się z Panią zgodzić. Po pierwsze: nie uważam, żeby świadomość wizerunku miała jakąś szczególną relację z oceną tego o czym ktoś mówi. Przecież nie podejmuję się oceny Pani fryzury czy ubioru, lecz wypowiedzi.

Niezależnie od tego – ja oczywiście wiem jak Pani wygląda. Niestety, kiedy ostatnio widziałem Panią w Iławie, nie było jeszcze smartfonów, a to z kolei sprawia, że nie dysponuję żadnym Pani zdjęciem, które jako autor mógłbym legalnie wykorzystać w artykule (widziałem Panią na scenie, więc kwestia prawa do wykorzystania wizerunku akurat w tym wypadku raczej nie budzi większych wątpliwości). Nie stanowi to dla mnie większego problemu, ponieważ grafiki w artykułach na Bezprawniku pełnią raczej funkcję wtórną wobec artykułów. Mają charakter symboliczny, estetyczny. W 99% pochodzą z darmowego banku zdjęć Pexels.com.

I tak oto ilustrując artykuł o piractwie komputerowym (stanowczo potępianym – to tak swoją drogą, a odnośnie argumentu o pogardzie dla twórców) wykorzystałem obrazek okrętu wskazującego raczej na nawiązania do piractwa klasycznego. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie mam prawa wypowiadać się na temat piractwa, bo myślę, że piraci internetowi pływają statkiem. Artykuł o Romanie Giertychu i Radosławie Sikorskim zilustrowałem zdjęciem pomnika Abrahama Lincolna, jednak zapewniam, że bez najmniejszego problemu rozpoznaję byłych polityków i bynajmniej nie uważam, by w jakiś sposób ujmowało to mojej wiarygodności. Wspominam o tym, gdyż mam wrażenie, iż na zarzucie wstawienia pierwszego lepszego wyniku wyszukiwania na frazę „singer” z banku zdjęć, opiera Pani swój argument, że nie mam racji. Z ostrożności pozwalam sobie ten artykuł zilustrować zdjęciem mężczyzny, w nadziei, że nikt nie zbuduje sobie znowu narracji polemicznej na zarzucie domniemanej pomyłki.

Czy polscy artyści są idiotami, a ja gardzę kulturą?

Dla pana wszyscy jesteśmy jednakowymi idiotami. Pogarda z jaką sie pan odnosi do całego środowiska artystów i muzyków wyziera z każdej linijki pana tekstu.
Tu już przestaje się robić zabawnie a robi się bardzo smutno.
Jest pan idealnym przykładem nowych elit inteligenckich ,które tak naprawdę gardzą kulturą.
Ciekawa jestem jaka jest pana faktyczna wiedza o naszym środowisku.

Nie uważam Państwa za idiotów, jest wręcz przeciwnie – stąd skala oczekiwań jest wyższa. Jeśli się dobrze poszuka, to w internecie znajdzie się moje felietony przy okazji prawdziwego ACTA, tego z 2012 roku, w których wskazywałem, że Zbigniew Hołdys nie zasłużył na taki brak szacunku i obsceniczne memy, gdy jako twórca wypowiedział się, że nie życzy sobie określonego losu dla jego własności intelektualnej. Zapewniam też Panią, że raczej nie wybiera się specjalizacji zawodowej „prawo autorskie”, by chronić internetowych piratów – robi się to, bo dostrzega się problemy i zagrożenia dla twórców. Jednak poza doraźnym interesem twórców jest coś jeszcze ważniejszego, a mianowicie pewnego rodzaju interes społeczny, który w mojej ocenie jest przez dyrektywę „ACTA 2” zagrożony.

Pisze Pani o pogardzie do kultury. To odrębny wątek, tak naprawdę na osobną dyskusję. Bo z jednej strony kulturę kocham, a z drugiej strony złość mnie zalewa, gdy słyszę wybitną aktorkę, która na śniadaniu w telewizji u Marcina Mellera kpi ze sportów i kibiców, umie godzinami rozprawiać tylko o tym jak ważna jest kultura i jak wyrywałaby z gazet wszystkie inne działy, bo tylko teatr i jazz, balet i opera, powinny się liczyć na tym świecie.

Tak, z pewnym rozbawieniem mijam dyrektorkę teatru zarówno z Warszawy, jak i przykładowego Pcimia. Dyrektorki i dyrektorzy teatru są zresztą tacy sami niezależnie od miejscowości. Liczy się dla nich wyłącznie scena i ich repertuar, potrafią bagatelizować wojny, politykę bieżącą i problemy maluczkich. Bo środki artystyczne, bo scena. I jakkolwiek ta pretensjonalna pasja, ten specyficzny klimat, to wyjątkowe momentami nadęcie jest rzeczą przyjemną, to jednak musimy znać granice. Kultura jest ważna, ale nie jest najważniejsza. Kultura musi też podlegać pewnym mechanizmom rynkowym. Kultury nie można wmuszać. Nie można kogoś przybić gwoździem do fortepianu. Ustawą nie można zapewnić dostatniego życia każdemu zakochanemu w sobie człowiekowi kultury, bo człowiekiem kultury jest i Leszek Możdżer, i grafoman, któremu wydaje się, że tworzy coś ważnego.

Kultura jest bardzo ważna, ale też ludzie kultury lubią żyć w swoim świecie, tworzyć artystyczne bańki pielęgnujące ego i osobowość. Społeczeństwo nie może się jednak temu często subiektywnemu poczuciu wyjątkowości poddawać. Poklepujecie się Państwo po plecach przy okazji debaty o „ACTA 2”, Krzysztof Skiba (którego stanowiska w ramach imputowanej mi pogardy dla kultury broniłem przy okazji sporu z TVP) nie nadąża z „lajkowaniem” rozpaczliwych apeli w mediach społecznościowych, ale w zasadzie dalej przerzucacie się pustosłowiem i sloganami, nie wyjaśniając w jaki konkretnie sposób wyliczacie sobie Państwo, że Artykuł 13 poprawi los w internecie w na tyle zauważalny sposób, by jednocześnie usprawiedliwiać tym forsowanie bardzo komplikującej życie internautom i internetowym twórcom, niesprawiedliwej dyrektywy.

Pogarda dla kultury? Czasem mam wrażenie, że to świat kultury gardzi nami, a nie my światem kultury.

Jak to możliwe, że wybitni polscy artyści umierają bez emerytur?!

Czy wie pan ,że wybitni polscy artyści umierają w skrajnej nędzy, bez emerytur , jakichkolwiek świadczeń zdrowotnych, pozbawieni tantiem ze swej twórczości:że autorzy tacy jak Młynarski czy Osiecka nie mieliby szans zaistnieć w dobie internetu bo nie mieliby jak przetrwać ( szczególnie Osiecka ,która nie była wykonawcą), ze młodym ludziom jest bardzo ciężko zadebiutować gdy nieustannie muszą produkować kontent „zjadany” przez portale internetowe i nie dostając nic w zamian. Jak mają konkurować z tymi za którymi stoją koncerny i pienia∂ze. jak maja wprowadzać jakąś nową myśl? Popychać kulturę naprzód?

Pani Mario, a dlaczego polscy artyści umierają bez emerytur? Jak to jest, że górnik, lekarz lub ekspedient umiera z emeryturą, a artyści nie? Swego czasu już ZUS wyjaśnił to panu Cugowskiemu (muzyk płacił średnio 14 groszy składek miesięcznie), a jakiś czas temu mój kolega Tomasz Laba wyjaśnił to panu Świerzyńskiemu. ZUS nie jest fundacją charytatywną. To specyficzne, ale jednak, „towarzystwo ubezpieczeniowe”. Jeśli się nie wpłaci, to się nie wyjmie. Tymczasem artyści lubią nie płacić składek ZUS, korzystać z preferencyjnej formy opodatkowania umów o dzieło, a na samym końcu w całej swojej bezczelności jeszcze wypowiadać się na temat niedoskonałości tej instytucji.

Jakże przypomina to dyskusję o „ACTA 2”.

Nie żeby to miało jakiekolwiek znaczenie, bo to nie rolą społeczeństwa jest sprawować mecenat nad ludźmi kultury, ale zapewniam Panią, że młodym ludziom jest w dzisiejszych czasach łatwiej debiutować, niż kiedykolwiek wcześniej. Pomijając rozmaite talent show (które przecież Pani znakomicie zna) produkowane przez stare media, to właśnie internet dał platformy takie jak Instagram czy YouTube, blogi promowane przez mechanizmy Google (atakowane przez Państwa w Artykule 11), które nie byłyby możliwe bez internetu.

Bardzo proszę o uważną analizę mojego tekstu o Artykule 11, o który zdaje się Pani w tym miejscu poruszać. Nie stoi za nim żadne lobby, a jedynie moje doświadczenie – nie tylko prawnika, ale i przedsiębiorcy medialnego. To właśnie „ACTA 2” może w konsekwencji doprowadzić do tego, że na rynku zostanie kilka dominujących portali internetowych, z którymi mniejsze serwisy teraz tylko i wyłącznie dzięki Google i Facebookowi są w stanie choć trochę rywalizować na rynku medialnym. Wielokrotnie już tłumaczyłem, że portale internetowe są beneficjentami istnienia Google czy Facebooka, w przeciwnym wypadku nie dopłacałyby im za reklamę i nie błagały na kolanach o ponowne uwzględnianie w wynikach wyszukiwania – co miało miejsce, gdy ktoś próbował forsować „ACTA 2” wyłącznie na rynku niemieckim, a zirytowane Google zrobiło to, co być może teraz (oby nie) zrobi w całej Europie – powycinało je ze swoich usług.

Pani Maria Sadowska odkrywa, że artyści to… przedsiębiorcy. I mają dokładnie te same problemy

Pana środowisko prawnicze nie ma pojęcia co to znaczy pracować przez 2 lata nad płytąlub filmem ( bez żadnych dochodów z tego tytułu co w praktyce oznacza dokładanie z własnej kieszeni)a potem bezsilnie patrzeć jak wszyscy sobie to za darmo rozdają.
Wy widzicie tylko tych kilka osób którym się udało . tzw Gwiazd. ale to nie tylko te kilkanaście osób tworzy kulturę. Tylko ci o których właśnie nie słyszycie. To jest ogromna rzesza ludzi a wśród nich wiele wybitnych talentów , które przepadają bo nie mogą sobie poradzić ekonomicznie.I

Mnie tego Pani nie musi tłumaczyć. Pierwsze pieniądze „wyjąłem” z Bezprawnika w 28. miesiącu istnienia serwisu. Tym niemniej nie mogę się zgodzić z koncepcją Kultury Centralnie Planowanej. W gruncie rzeczy opisała Pani dole i niedole każdego przedsiębiorcy w tym kraju: musimy dużo ryzykować, dużo poświęcać i nie wiemy co z tego będzie, a po drodze rzuca nam się pod nogi jeszcze tony biurokracji, urzędników i druczków. Wcale nie trzeba być do tego reżyserem, proszę spróbować handlować blachodachówką i liczyć podobieństwa, spóźnione faktury, przegrane przetargi, załamania rynku i cen.

Uważam, że kultura ma ogromny potencjał komercyjny. Ale najwyraźniej nie każda kultura. I tutaj wracamy do kwestii zamknięcia niektórych artystów w bańce swojego własnego ego. Być może nie każdemu jest dane być człowiekiem kultury? A być może dla wielu musi to oznaczać odrzucenie dostatku materialnego w imię wzniosłości sztuki? Historia zna wiele przypadków artystów, którzy żyli w nędzy i byli docenieni po śmierci. Rzucanie kłód pod „nogi” internetu naprawdę nie wylansuje nieco przykurzonemu artyście nowych przebojów muzycznych, to po prostu tak nie działa.

Muniek Staszczyk dementuje Muńka Staszczyka

Na koniec muszę odkręcić jeszcze jedną NIEPRAWDE w pana artykule dotyczącą pana Muńka Staszczyka.
wszystko co pan napisał zostało przez Munka zdementowane na drugi dzień. Wyraźnie napisał na swoim profilu „ W związku z NIEPRAWDZIWYMI informacjami , które pojawiły sie na kilku portalach internetowych pragnę powiadomic ,że NIE WYCOFUJE SIĘ z niczego co dotychczas podpisałem”
Nie wiem czy przemilczał to pan z premedytacją czy w tym przypadku to zwykła niewiedza lub pomyłka ( podobna do tej ze zdjęciem)

Tutaj niestety mam pewną niejasność. Co dokładnie rozumie Pani przez stwierdzenie, że wszystko co ja napisałem, zostało przez Pana Muńka zdementowane na drugi dzień? Tak oto opisywałem tę historię na łamach Bezprawnika w dn. 06.09.2018 r.:

Czyli co? Muniek Staszczyk dementował słowa Muńka Staszczyka?

Co do jednego sie pan nie pomylił . Zaangażowałam się w tą sprawę całym sercem- faktycznie – ale stawiając na szali swoje imię, dokładnie zapoznałam się z argumentami obu stron i przeczytałam wszystko co zostało na ten temat merytorycznie napisane. Gdyż wbrew pana sugestiom umiem jeszcze czytać.

Już na sam koniec pana „artyści we mgle ” walczyli w STRASBURGU !!! a nie w Brukseli jak pan napisał….. No i kto tu jest we mgle?

No i tu ma Pani niestety wreszcie rację. Artyści we mgle byli w Strasburgu, a nie Brukseli. Moje uogólnienie (w ferworze internetowych polemik).

A czemu byli we mgle?

W swojej odpowiedzi na mój artykuł zarysowała Pani, przynajmniej ogólnikowo, problemy ciążące na sercu współczesnemu artyście. Uważam, że część tych problemów da się rozwiązać, a części nie. Może nawet w takich czasach przyszło nam żyć, że rynkowo Państwa praca po prostu nie jest tak wiele warta, jak myślicie. I nikt nie chce płacić za słuchanie muzyki adekwatnych do Państwa wysiłku oraz oczekiwań kwot. Tak po prostu może być, świat się zmienia, trzeba się z tym liczyć. Ci najbardziej przedsiębiorczy pójdą sobie do telewizji, napiszą książkę, wyreżyserują film, a pozostali – cóż – jak zwolniona z pracy pielęgniarka – będą musieli się przebranżowić. Takie jest życie, nawet dla ludzi kultury.

Rozumiem i całym sercem popieram Państwa frustrację z powodu internetowego piractwa. Proszę jednak zauważyć, że po latach wystawianych na straganach kompaktów, a następnie latach tryumfów rozmaitych warezowni i torrentów, postęp właśnie technologii i rozwój internetu bez potrzeby żadnych regulacji z zewnątrz sprawił, że dziś kultura jest masowo konsumowana legalnie na Spotify, Tidal, iTunes, Netflix, Showmax, HBO GO, Steam, Origin, GOG, a w zdecydowanej większości również YouTube. MP3? Młodsi ode mnie już nawet nie wiedzą, co to znaczy. Chcę obejrzeć „Sztukę kochania”, to robię przelew Player.pl, nie muszę szukać jej na ThePirateBay, a przecież jeszcze parę lat temu było to nie do pomyślenia. Nie, nie moja hojność. Legalna dostępność dóbr kultury w internecie była nie do pomyślenia. Borys Szyc i Jarosław Kuźniar od paru tygodni robią teatr w sieci, choć moim zdaniem nie będzie na to rynku, ale sam fakt, że taki projekt powstał pokazuje gdzie jesteśmy dziś cywilizacyjnie i technologicznie.

Na Cliqz jest taki fajny artykuł, o tym kto najbardziej zyskał na RODO. RODO miało być po to, żeby złapać Google i Facebooka za szczękę, a skończyło się na tym, że są jego głównym beneficjentem, bo mniejszym podmiotom trudniej jest dostosować się do licznych i często niejasnych przepisów. I moim zdaniem dokładnie w tym samym kierunku idziecie Państwo forsując „ACTA 2”. Ja nie jestem pewien, nie jestem przekonany, czy akurat w sektorze muzycznym są jeszcze jakieś pieniądze do zgarnięcia przez Państwa. Trudno mi uwierzyć, że brak pirackich treści muzycznych w sieci przełożyłby się na istotny wzrost Państwa przychodów. Raczej ograniczyłby konsumpcję i zaszkodził personalnej marce danego muzyka. Parę lat temu Kazik Staszewski, którego jako artystę uwielbiam, rozbawił internautów starając się wyliczyć swoją stratę – rechot, może nawet momentami tępy, trwa do dziś pod adresem stratakazika.pl.

ACTA 2 nie przyznaje Państwu żadnych dodatkowych pieniędzy

No bo niby kiedy? Może w Artykule 15, na którego polski, już dawno wdrożony odpowiednik powołuje się zresztą Andrzej Sapkowski?

Zostańmy jednak przy trzynastce. ACTA 2, a konkretnie Artykuł 13, gwarantuje Państwu jedynie potencjalnie lepszą ochronę w związku z naruszeniami praw autorskich. I osobiście byłbym w stanie zrozumieć Państwa stanowisko, gdybyście produkowali filmy i seriale, które być może faktycznie drenowane są przez w mojej ocenie za słabo zważające na naruszenia serwisy typu cda.pl. Ale Wy? Rynek muzyczny? Waszym problemem są kiepskie umowy z wydawcami, którzy zgarniają 88% zysków z muzyki. Waszym problemem są OZZ-y, które naopowiadały Wam dyrdymałów o Artykule 13 w nadziei, że podepną się do kwot z obrotu tekstami przy Artykule 11. Waszym problemem jest to, że świat przyspieszył, kultura żyje intensywniej, a „5 minut” trwa już tylko „5 sekund”, bo Abstrachuje lansują kolejną gwiazdkę YouTube’a na Wasze miejsce. Ale dziś? W 2018? Rozumiem rozmawiać na ten temat 10 lat temu, ale dziś internet jest Waszą największą szansą na sukces komercyjny.

Zajrzałem sobie na YouTube i faktycznie, jest Pani troszkę piracona (a przynajmniej na potrzeby dyskusji pozwalam sobie przyjąć, że kanał Maria Sadowska Fan działa nielegalnie), acz umówmy się, że w skali internetu nieznacznie. Myślę, że jesteśmy w stanie jasno określić jaka jest Pani szkoda – zdaniem Trybunału Konstytucyjnego (jeszcze tego prawdziwego) najłatwiej byłoby przyjąć, że dwukrotność standardowego wynagrodzenia za publikację utworu w sieci. Ale mogłaby też Pani próbować dowodzić – jak robią to niektórzy artyści – że skoro łącznie jest prawie pół miliona nielegalnych odtworzeń Pani piosenek, to bardziej właściwa byłaby kwota w wysokości kosztu zakupu płyty (lub np. 1/12 płyty) pomnożonej przez pół miliona. Bo pół miliona razy ktoś sobie odpalił nielegalnie wgrany teledysk, zamiast kupić płytę. Tylko, że jest to rozumowanie abstrakcyjne. Bo nie wiemy czy gdyby nie istniał YouTube, to Pani by tych płyt sprzedała pół miliona więcej, 50 000 więcej, 5000 więcej. Moim zdaniem, choć to tylko opinia, tyle samo, albo… nawet mniej. W takie tony uderza jeden z szefów CD Projekt RED, którego wypowiedź wprawdzie nawet mnie wydaje się delikatnie populistyczna, ale z drugiej strony facet jest autorem najważniejszego obecnie polskiego tworu kulturowego i na pewno nie musi martwić się o emeryturę, więc pewnie wie, co mówi.

Dziwi mnie też, że pliki znajdują się na YouTube od wielu lat. Serwis tego typu być może ma wiele wad, ale akurat naruszenie praw autorskich po dokonaniu stosownego zgłoszenia, jest w stanie wymazać w ciągu minut. Łatwo jest budować mit o tym, że artyści mają problem z piractwem w sieci, a jednocześnie nie podejmować żadnych działań dostępnych w polskich prawie, by z naruszeniami walczyć, a nawet uzyskiwać odszkodowania.

Artykuł 11 nazwałem prowokacyjnie socjalizmem korporacyjnym. To generalnie, w mojej oczywiście ocenie, element niewypowiedzianej europejskiej wojny ze Stanami Zjednoczonymi. Kiedy okazało się, że nie jesteśmy w stanie stworzyć w Europie żadnego hegemona globalnego internetu, zaczęto tworzyć karkołomny projekt praw pokrewnych dla prasy, którego modus operandi generalnie można streścić słowami: Google i Facebook odskoczyły nam za bardzo i muszą płacić prowizję. Nie ma tam sprawiedliwości, nie ma związków przyczynowo-skutkowych. Gdyby tylko można tak było zrobić, to unijny ustawodawca po prostu nazwałby to „Podatkiem od amerykańskich serwisów internetowych za możliwość działania w Europie”.

Państwo zdają się myśleć, że Artykuł 13 będzie swoistym socjalizmem artystycznym, a tymczasem mam przekonanie graniczące z pewnością, że Państwa przychody w ogóle nie wzrosną. Bo co z tego, że YouTube usunie 1 czy 2 piosenki więcej (a przy tym uprzykrzycie życie internautom, takim jak Pani sama, próbująca dodać komentarz w systemie Disqus i mniejszym serwisom internetowym, które będą się zastanawiały czy już mają filtrować treści, czy jeszcze się nie łapią).

To nie jest ważne czy Pani zdaniem „ACTA 2” ma półtorej strony, czy też jednak w swojej wypowiedzi – ja Pani wierzę – ostatecznie niefortunnie ubrała Pani myśli w słowa i odnosiła się Pani tylko do Artykułu 13. To jednak nie wymazuje błędu logicznego, bo ostatecznie podpisuje się Pani swoim autorytetem pod całą treścią dyrektywy. I w takich kwestiach trzeba być bardzo ostrożnym, bo pewnego dnia możemy podpisać się pod projektem Konstytucji gwarantującej np. związki partnerskie, nie zauważając przy okazji, że likwiduje on Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy i powszechne wybory. Dyrektywa wprawdzie nie niesie za sobą aż tak daleko idących konsekwencji, jednak jej konsekwencje gospodarczo-organizacyjne bez cienia wątpliwości będą o wiele bardziej szkodliwe, niż spodziewane korzyści. Korzyści dla wydawców prasy i OZZ-ów, Państwo możecie jeździć do Strasburga, ale i tak nic Wam się za to nie dostanie.

Na koniec, łącząc wszystkie wątki zebrane powyżej. Czytam Pani wypowiedzi, czytam wypowiedzi Tomasza Lipińskiego, Zbigniewa Hołdysa, czytam komentarze nieznanych mi osobiście artystów pod Pani wpisem na Facebooku. Nasuwa mi się ta refleksja o ego ludzi kultury. Macie Państwo niekwestionowane poczucie misji i oczekujecie z tego tytułu godnego wynagrodzenia, jednak ja się obawiam, że go tutaj – w tej konkretnej dyrektywie – po prostu nie ma. Nie wiem gdzie ono jest i czy w ogóle jest, to już po prostu nie 1995, na wartość muzyki też mogła spaść inflacja, więc trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie czy artystyczne dusze na taki cios mogą sobie w ogóle pozwolić.