Pozycja gotówki jest w Polsce niezagrożona. Tylko czy aby na pewno potrzebujemy wszystkich jej rodzajów w obiegu? Prezydent USA Donald Trump pozbywa się monet o najniższym nominale. Koszty ich produkcji są w końcu zauważalnie wyższe. Z dokładnie tego samego powodu powinniśmy wyeliminować jednogroszówki. Warto też się zastanowić, czy na pewno potrzebujemy dwu- i pięciogroszówek.
Problem z drogim w produkcji i mało użytecznym bilonem mają także Stany Zjednoczone, za to rozwiązała go Belgia
Od dawna toczy się w Polsce dyskusja nad sensem istnienia jednogroszówek. Ich wartość w obiegu zawiera się w nazwie. Tymczasem wytworzenie każdej takiej monety to koszt nawet 13 groszy. Taką właśnie wartość w 2021 r. podawali przedstawiciele Narodowego Banku Polskiego. Warto w tym momencie wspomnieć, że podobne zjawisko możemy zaobserwować na całym świecie. Najświeższy przykład przychodzi ze Stanów Zjednoczonych.
Prezydent Donald Trump w ramach swojego reformatorskiego szału postanowił pozbyć się jednocentówek. Produkcja każdej z nich kosztuje nawet 3,7 centa. W przeliczeniu na polską walutę wychodzi dość zbliżona kwota, bo 15 groszy. Na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z czystym marnotrawstwem. Po bliższym przyjrzeniu się sprawie to wrażenie jedynie się potęguje.
Zarówno jednogroszówki, jak i jednocentówki, są stosunkowo rzadko używanymi w codziennym obrocie monetami. Równocześnie trzeba ich produkować naprawdę spore ilości. Najmniej warte monety stanowią bowiem równocześnie te, których jest najwięcej. Polskich monet o wartości 1 grosza znajdować się ma w obiegu ponad 7 miliardów. Roczny nakład to przeszło 300 milionów w 2024 r. W Stanach Zjednoczonych jednocentówek krąży aż 240 miliardów. Tymczasem w Europie z monet o nominale 1 i 2 eurocentów już kilka lat temu zrezygnowała Belgia.
Jaki mamy z tych monet właściwie pożytek? Stosowanie pieniądza o różnych nominałach służy przede wszystkim zapewnieniu jego podzielności. Z jednogroszówek możemy hipotetycznie uzbierać każdą kwotę, jaką tylko może od nas oczekiwać sprzedawca. Nie jest to jednak wygodne rozwiązanie. Monety mają w końcu swoją wagę, zajmują też miejsce. Nie bez powodu dziesięcio- dwudziesto- i pięćdziesięciogroszówki są zbliżone rozmiarami do swoich powlekanych mosiądzem tańszych odpowiedników. Dlatego też z czasem zaczynamy używać banknotów.
Podzielność pieniądza ma jednak swoją wadę w postaci „sprytnych” sztuczek sprzedawców i końcówek wypełnionych dziewiątkami. Chodzi o efekt psychologiczny. Z jakiegoś powodu nasze mózgi nierzadko traktują kwotę 1,99 zł tak, jakby była zauważalnie niższa od 2,00 zł. Dzieje się tak pomimo tego, że doskonale zdajemy sobie sprawy z tego, że to nieprawda.
Nie tylko jednogroszówki są zbędne, ale także inne monety o najniższych nominałach
Jeśli wyeliminujemy jednogroszówki, to błyskawicznie zastąpią je dwugroszówki. Jeżeli pozbędziemy się dwugroszówek, to zastąpią je pięciogroszówki. Wydaje się, że w przypadku monet o nominale 10 gr będziemy już dość blisko rentowności. Wiele na tym tak naprawdę nie stracimy. Sprzedawcy zaś będą musieli nieco bardziej zejść z ceny, by uzyskać pożądany przez nich efekt. Równocześnie nie będą musieli ponosić kosztów związanych z obsługą niechcianego pieniądza, którego potrzebują do wydawania reszty. Wymiana drobnych monet także dla przedsiębiorców nie należy do procesów przyjemnych i bezproblemowych.
Równocześnie wciąż zachowujemy możliwość wyrażenia ceny praktycznie każdego produktu dostępnego w sprzedaży, w tym nawet tych o wyjątkowo małej wartości. Warto przy tym wspomnieć, że od denominacji minęło już 30 lat. Przez ten czas średnie ceny w polskiej gospodarce zdążyły wzrosnąć o ok. 350 proc. Tym samym można śmiało postawić tezę, że ówczesne uzasadnienie wprowadzenia monet o najniższych nominałach zdążyło się zdezaktualizować.
Nie sposób przy okazji nie poruszyć kwestii rozliczeń bezgotówkowych. Istnienie namacalnego pieniądza jest w Polsce niezagrożone i jest to dobra wiadomość. Równocześnie Polacy dość ochoczo korzystają w trakcie codziennych zakupów z rozwiązań, które w ogóle nie wymagają żadnych monet. Mam na myśli nie tylko BLIK-a czy zakupy całkowicie internetowe, ale także używane od dawna karty płatnicze. Być może więc w praktyce zmieniłoby się dużo mniej, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
Jak jednak wyeliminować jednogroszówki z obiegu? Tutaj zaczyna się prawdziwa trudność. Zorganizowana akcja ich wymiany najprawdopodobniej przyniosłaby koszty niewspółmiernie duże względem korzyści. W grę wchodzi także obowiązkowe zaokrąglanie cen do wybranej z góry pozycji, na przykład 5 albo 10 groszy. O wiele prostsze wydaje się jednak nieprodukowanie nowego bilonu i liczenie, że ten z czasem sam wypadnie z użycia. To konkretne posunięcie nie zmieni cen w sklepach, ale przynajmniej oszczędzi państwu każdego roku niemałe pieniądze.