Czas pozbyć się złudzeń: nowa administracja w USA nienawidzi Europy

Zagranica Dołącz do dyskusji
Czas pozbyć się złudzeń: nowa administracja w USA nienawidzi Europy

Głupia sprawa: doradca prezydenta USA ds. bezpieczeństwa narodowego Michael Waltz wpuścił na grupową konferencję w internetowym komunikatorze redaktora naczelnego „The Atlantic”. Amerykanie mają swój odpowiednik polskiej afery mailowej. Europejczycy powinni jednak zwrócić uwagę na to, co mówią dygnitarze administracji prezydenta Trumpa o nich samych. Naiwnością byłoby teraz sądzić, że jakieś szczególne relacje z USA mają rację bytu.

Stanami Zjednoczonymi rządzą teraz osoby mające jakiś irracjonalny wstręt do Europy

Troska o ochronę informacji niejawnych nie jest mocną stroną współczesnych polityków. My mieliśmy dygnitarzy dających się podsłuchać w restauracji albo rozmawiających o sprawach państwa przez nijak niezabezpieczoną pocztę elektroniczną. Amerykanie mają Michaela Waltza. Ten doradca prezydenta USA do spraw – o ironio – bezpieczeństwa narodowego dodał do ważnej konferencji w komunikatorze internetowym Signal dziennikarza. Mowa o Jeffreyu Goldbergu, redaktorze naczelnym magazynu „The Atlantic”.

Konferencja była o tyle ważna, że zebrani dygnitarze akurat omawiali przygotowywane uderzenie przeciwko jemeńskim rebeliantom z grupy Huti. Byłaby wielka szkoda, gdyby ci dowiedzieli się z wyprzedzeniem, kiedy i gdzie zostaną zaatakowani przez siły USA. Na szczęście konsekwencje nie były aż tak daleko idące.

Jak się łatwo domyślić, administracja Donalda Trumpa bagatelizuje, sprawę stwierdzając, że to był tylko błąd, a nie żaden skandal. Michael Waltz może teoretycznie stracić stanowisko, ale koledzy z Partii Republikańskiej dość zaciekle go bronią. Biorąc pod uwagę wybryki nowej ekipy rządzącej Stanami Zjednoczonymi to niemalże dzień jak co dzień. Z polskiego i europejskiego punktu widzenia o wiele ciekawsze jest to, co dokładnie mówili zgromadzeni dygnitarze. Powód jest prosty: wypowiedzi wiceprezydenta J.D. Vance’a oraz szefa Pentagonu Pete’a Hegseth świetnie pokazują, jak teraz wyglądają stosunki z USA.

Co dokładnie panowie mówili? Najpierw Vance stwierdził:

Jeśli uważasz, że powinniśmy to zrobić, zróbmy to. Po prostu nienawidzę myśli o ponownym ratowaniu Europy. Upewnijmy się tylko, że nasz przekaz jest spójny. A jeśli są rzeczy, które możemy zrobić z wyprzedzeniem, aby zminimalizować ryzyko dla saudyjskich obiektów naftowych, powinniśmy to zrobić.

Oliwy do ognia dodał Hegseth, przytakując wiceprezydentowi.

W pełni podzielam twój wstręt do europejskiego pasożytnictwa. To ŻAŁOSNE.

Warto w tym momencie przypomnieć, że administracja Donalda Trumpa ostentacyjnie wręcz łasi się do Rosji rządzonej przez Władimira Putina. Równocześnie atakuje swoich europejskich sojuszników przy każdej okazji. Równocześnie Stany Zjednoczone próbują przejąć Grenlandię będącą terytorium zależnym sojuszniczej Danii. W wysiłkach na tym kierunku przoduje właśnie J.D. Vance.

Vance, Hesgeth, Musk i sam Trump najwyraźniej szczerze wierzą we własną propagandę

Ktoś mógłby stwierdzić, że to tylko politycy mówiący akurat to, co im na sercu leży wtedy, gdy myślą, że nikt ich nie słyszy. W tym jednak tkwi istota problemu. Z wypowiedzi Vance’a oraz Hesgetha wydziera pogarda dla Europy jako takiej. Warto dodać: opartej na wyssanych z palca przesłankach. Owszem, teoretycznie to Europa korzysta częściej ze szlaku wodnego przez Kanał Sueski, który jest celem ataku Hutich. Nie sposób jednak nie zauważyć, że są to sojusznicy Iranu, którego głównymi wrogami są Izrael oraz Stany Zjednoczone.

Teoretycznie Iran nie ma przesadnie wrogich stosunków z Europą. Polska miała nawet bardzo dobre relacje z tym państwem do momentu, aż nasz rząd postanowił zorganizować na żądanie USA antyirański seans nienawiści w postaci konferencji bliskowschodniej z 2019 roku. Huti tymczasem wzmogli swoje ataki na żeglugę w geście solidarności z Palestyńczykami, którzy walczą z Izraelem. Jeżeli już ktoś tu powinien za coś dziękować, to Stany Zjednoczone.

Narracja o „niewdzięcznej Europie” albo wręcz o „Unii Europejskiej powstałej na złość USA”, jest dość charakterystyczna dla ekipy Donalda Trumpa. Nie da się ukryć, że stronnictwo skupione wokół wiceprezydenta Vance’a wiedzie w tym prym. Jak w takiej sytuacji budować relacje z USA? Rozsądek podpowiada, że nasz kontynent powinien liczyć przede wszystkim na siebie. Tym bardziej powinniśmy odbudowywać i rozbudowywać potencjał obronny i zacieśniać współpracę pomiędzy państwami europejskimi.

Uzasadniają to także liczne próby przypodobania się Rosji przez Amerykanów. Dlaczego używam takiego określenia zamiast „dogadania się” albo „wynegocjowania pokoju dla Ukrainy”? Wskazuje na to chociażby rezultat rozmów w sprawie żeglugi na Morzu Czarnym. Rosjanie wynegocjowali zniesienie części sankcji i amerykańską pomoc w powrocie na rynek nawozów sztucznych. Co zaoferowali w zamian? Absolutnie nic.

Trudno też oprzeć się wrażeniu, że autorytarny styl Putina, czy nawet władców państw Zatoki Perskiej, po prostu imponuje politykom pokroju Vance’a, a może i samego Trumpa. Do tego należy doliczyć słynny amerykański ekscepcjonalizm, a więc przekonanie o własnej wyjątkowości i wyższości.

Dyktatorom łatwo jest ułożyć sobie relacje z USA, będąc w ich oczach „silnym człowiekiem”. Europa jest zaś w Waszyngtonie traktowana z lekceważeniem i pogardą. To kolejna nauczka: w dzisiejszych czasach nie można budować polityki międzynarodowej bez realnej „twardej” siły.

Polskie relacje z USA nie mogą być dłużej usłużne i oparte na liczeniu, że „Tatusiek” zza oceanu jednak będzie łaskawy

Polska perspektywa całej sprawy jest równie ciekawa. Nie da się ukryć, że niektórzy rodzimi politycy są wręcz ostentacyjnie usłużni wobec nowej administracji. Wychodzą najwyraźniej z założenia, że partyjne relacje z USA dadzą im wsparcie z zewnątrz, by zdobyć władzę. Trudno o większą naiwność, jeśli nie wprost głupotę. Zwłaszcza że cała ta strategia opiera się na założeniu, że Donald Trump nie zorientuje się, że cała ta usłużność przemieszana z pochlebstwami nie jest szczera.

Ułudą byłoby zakładanie, że przecież Polska nie zalicza się do „tej zgniłej zachodniej Europy” i będzie traktowana jakoś lepiej. Jeżeli Amerykanie są skłonni lekceważyć nuklearną siłę Francji i gospodarczą Niemiec, to jak będą podchodzić do naszego kraju?

Nie ma się co oszukiwać: część polskich polityków po prostu nie jest w stanie żyć bez wpływowego zagranicznego protektora. Stronnictwo Hetmańskie pozostaje wiecznie żywe w mentalności naszych elit. Tymczasem rzeczywiste podejście nowych lokatorów Białego Domu do Polski mogliśmy już zauważyć. Mam na myśli incydent w serwisie X pomiędzy jego właścicielem Elonem Muskiem a polskim ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim.

Wypomniał on Muskowi, grożącego odcięciem systemu Starlink Ukrainie, że to Polska za nie płaci i zagroził, że w razie czego możemy się rozejrzeć za alternatywą. Elon Musk, swoim zwyczajem, wpadł w twitterowe tantrum. Odpowiedział Sikorskiemu: „Bądź cicho mały człowieku. Płacisz jedynie niewielką część kosztu i nie ma żadnego zastępstwa dla Starlinków”. Musk jest obecnie wpływową osobistością w Białym Domu i szefem departamentu rządowej wydajności. Polska zaś do niedawna lubiła się chwalić, jakim to nie jest wspaniałym i ważnym sojusznikiem dla Stanów Zjednoczonych. Nie jest i nigdy nie była.

Relacje z USA nie powinny oczywiście być wrogie. Równocześnie powinniśmy się wyzbyć służalczej mentalności. Musimy również zdać sobie wreszcie sprawę z tego, że interesy Ameryki niekoniecznie są zbieżne z interesami Europy i Polski. Kolejny reset z Rosją stoi w sprzeczności z polską racją stanu. Zaangażowanie w amerykańskie waśnie z Chinami nijak nam się nie opłaca. Zamiast bezmyślnie podążać za Waszyngtonem, powinniśmy raczej dbać o silną Unię Europejską, której obce mocarstwa nie będą rozgrywać dla swoich celów.