W ostatnich dniach pojawiły się nowe informacje o tym, jak bardzo zaboli nas wprowadzenie ETS2. Na przykład raport T&E sugeruje, że zatankowanie auta może podnieść koszt zatankowania auta o 30 zł. Ogrzewanie domu gazem albo węglem to wydatki rzędu dodatkowych kilku tysięcy złotych rocznie. Jest jednak nadzieja. Implementacja systemu wymagać będzie ustaw, które może zawetować nowy prezydent.
Chyba nikomu w Polsce nie uśmiecha się dzisiaj ponoszenie kosztów gospodarczy rozszerzania systemu ETS
Gdzieś tam na horyzoncie problemów, z którymi Polska będzie się musiała zmierzyć w nadchodzących latach, jest wprowadzenie ETS2. Unijny system handlu emisjami w założeniu obejmie nowe działy gospodarki, które pierwsza iteracja ominęła. Najważniejsze będą transport, budownictwo oraz ogrzewanie gospodarstw domowych. Istotą ETS jest to, żeby emisje gazów cieplarnianych się nie opłacały emitującemu. Dlatego systematyczny wzrost cen nie jest efektem ubocznym, a w pełni zamierzonym.
Wiemy już, że wprowadzenie ETS2 według pierwotnych założeń oznaczałoby drastyczny wzrost cen we wspomnianych aspektach naszego życia. Droższe budownictwo to jeszcze droższe domy i mieszkania. W przypadku transportu pomocny okazuje się najnowszy raport T&E. Eksperci sugerują, że przy cenie 55 euro za tonę CO2 za jedno zatankowanie typowego auta osobowego zapłacimy ok. 30 zł drożej. To i tak dość optymistyczne założenie, bo w maju emisja tony CO2 kosztowała 70-75 euro.
W przypadku gospodarstw domowych objęcie ich systemem oznacza de facto podatek od ogrzewania. Nawet przy stopniowym wprowadzeniu dodatkowych opłat możemy dość szybko zauważyć skokowy wzrost spodziewanej wysokości rachunków. Dla przeciętnej polskiej rodziny ogrzewanie gazem w latach 2027-2030 byłoby droższe o 6338 zł. W latach 2031-2035 byłoby to kolejne 17 680 zł. Ogrzewający swoje domy węglem powinni się spodziewać jeszcze wyższych kosztów szacowanych na odpowiednio 10 311 zł oraz 28 763 zł.
Teoretycznie wprowadzenie ETS2 jest przesądzone. Obecnie Komisja Europejska, pomimo pomruków niezadowolenia ze strony rządów państw członkowskich, co najwyżej rozważa przesunięcie jego wejścia w życie. Miałoby to nastąpić w 2028 r., jeśli ceny energii w Unii Europejskiej byłyby zbyt wysokie. Może się jednak zdarzyć, że z tych ambitnych planów nic nie wyjdzie. Rzecz bowiem w tym, że włączenie nowych podmiotów do systemu handlu emisjami wymagałoby implementacji do prawa krajowego. W Polsce na przeszkodzie stoi całkiem sporo osób. Przede wszystkim będzie to nowy prezydent, który zdążył już wykazać się bardzo niechętnym zdaniem o unijnej polityce klimatycznej.
Wprowadzenie ETS2 w Polsce może się rozbić o prezydenckie weto
Zacznijmy od całości naszej klasy politycznej. Jeszcze w 2024 r. premier Donald Tusk otwarcie domagał się na forum unijnym rewizji systemu ETS2. Powodem była przede wszystkim dosłownie najdroższa energia na świecie, która stanowi jedną z ważniejszych przeszkód dla rozwoju europejskiej gospodarki. Także partie koalicji rządzącej mają na agendzie bardziej deregulację gospodarki niż klimatyczne przodownictwo. Pewnym sygnałem wartym uwagi były także sugestie kandydata KO na prezydenta Rafała Trzaskowskiego, który sugerował, że „Zielonego Ładu już nie ma”. Być może miał na myśli rosnący opór nie tylko europejskich społeczeństw, ale także poszczególnych rządów.
Załóżmy jednak, że koalicja postanowi popełnić kolejne polityczne samobójstwo, forsując na przekór wszystkim wprowadzenie ETS2 w Polsce. Wystarczy, że wyłamie się kilku posłów, by razem z opozycją zablokować każdą ustawę, która kreowałaby takie obowiązki. Nawet jeśli taka nowelizacja ustawy o systemie handlu uprawnieniami do emisji gazów cieplarnianych przejdzie drogę legislacyjną, to i tak trafi na biurko prezydenta. Ten może ją po prostu zawetować. Większości do obalenia prezydenckiego weta w tej kadencji Sejmu nie ma. Drugą opcją jest przekazanie takiej ustawy do Trybunału Konstytucyjnego. Założę się, że obecny skład znalazłby jakiś powód, by uznać takową za niezgodną z polską ustawą zasadniczą.
W obydwu przypadkach rezultat jest w zasadzie taki sam. Ustawa implementacyjna trafia do kosza, trzeba ją uchwalić jeszcze raz. Prezydent może ją wtedy po raz kolejny zawetować. Owszem, wciąż pozostaje założenie, że prawo Unii Europejskiej wciąż obowiązuje także w Polsce. Nie jest jednak wykonywane, bo brakuje ku temu jednoznacznej podstawy prawnej. Oczywiście byłoby to dla Polski bolesne, bo Komisja Europejska z pewnością wykorzystałaby wszystkie możliwe środki nacisku do przymuszenia naszego kraju do wdrożenia ETS2. Na przykład w postaci kar finansowych. Chaos i nerwówka na scenie politycznej w Polsce byłyby praktycznie pewne.
Tylko czy surowe podejście złamałoby opór polskiego prezydenta? Już przerabialiśmy scenariusz ignorowania unijnych rozstrzygnięć i płacenia kar z budżetu. Do tego mielibyśmy kolejny punkt zapalny, który może wysadzić unijną politykę klimatyczną. Rozsądniejszym pomysłem ze strony Brukseli byłyby negocjacje i daleko posunięte ustępstwa. Być może system ETS2 zostanie okrojony jeszcze zanim do jakiejkolwiek implementacji dojdzie.