Westworld to serial dobrze zrealizowany, z ciekawą fabułą, a przede wszystkim: stawiający ciekawe pytania o koegzystencję ludzi i robotów. Ale na wiele z tych pytań będą musieli odpowiedzieć nudni urzędnicy, konstruujący w zaciszu gabinetów nowe przepisy prawa.
Choć Westworld jest serialem – obiektywnie rzecz ujmując – dobrym, może nawet bardzo dobrym, to nie porwał mojego serca, nie zdobył mojego umysłu. Obejrzałem cały pierwszy sezon, z ciekawością obejrzałem pierwszy odcinek najnowszego, drugiego sezonu – ale mój związek z hitową produkcją HBO jest chłodny i sterylny jak wnętrza pomieszczeń wypełnianych przez personel zarządzający futurystycznym parkiem rozrywki w tym serialu. Może to jednak tylko chwilowa niechęć (albo brak sympatii), z uwielbianym (eee, już od paru sezonów niezbyt – dop. Kuba) przez redaktora naczelnego Bezprawnika Jakuba Kralkę serialem Suits mierzyłem się bodajże trzy razy, aby dopiero za czwartym perypetie genialnego, ale krnąbrnego prawnika-nieprawnika mnie zainteresowały. Tak więc, HBO, nie wszystko stracone, może jeszcze Marek Krześnicki zostanie fanem Westworld.
A może nie.
Westworld – dobry serial, dobre pytania, ale z odpowiedziami krucho
Jak wiemy (uwaga, spoiler – powinienem napisać, gdyby Bezprawnik był innym portalem), pierwszy sezon Westworld kończy się spektakularnym buntem robotów. Nie tak spektakularnym jak inne powstania maszyn (jak choćby w Terminatorze), o sporo mniejszym zasięgu, kameralnym wręcz, ale może dzięki temu autentycznie dojmującym. W końcu już dawno temu pewien specjalista w swojej dziedzinie miał powiedzieć, że śmierć jednostki to tragedia, a śmierć miliona – to statystyka.
Ten bunt, jakkolwiek widowiskowy (jak przystało na wielomilionową produkcję: Amerykanie potrafią robić kino telewizję), pokazuje, gdzie tkwić może problem, z którym już powoli trzeba się mierzyć. Musimy sobie, jako społeczeństwo, uświadomić, że czeka nas odpowiedź na pytanie: czy chcemy przyznać robotom osobowość prawną? Czy humanoidalne androidy mają być, pod względem prawnym oczywiście, traktowane jako osobne byty, ponoszące wyłączną odpowiedzialność za swoje czyny, czy będziemy je – mimo stworzenia na nasz obraz i podobieństwo – traktować jak kolejny rodzaj urządzeń?
Odpowiedź na to pytanie będzie o tyle ważna, że niesie za sobą szereg konsekwencji. Jeśli serialowe hosty będą zwykłymi maszynami, to powinny być poddawane rutynowym kontrolom. Na przykład takim, jak teraz poddawane są dźwigi czy koparki przez Urząd Dozoru Techicznego. Albo jak windy w naszych apartamentowcach – też zresztą weryfikowane przez UDT. To z kolei oznacza konieczność ustanowienia odpowiednich norm dla takich urządzeń. Przede wszystkim – w zakresie programowym, kluczowym dla funkcjonowania robotów. Wydaje się, że w ślad za tym powinna być jawność – przynajmniej dla właściwych inspektorów – kodu źródłowego. Uniemożliwiłoby to, albo przynajmniej znacznie utrudniło, zaszycie w oprogramowaniu niepożądanych z ludzkiego punktu widzenia funkcji.
Prawo nie nadąża za technologiami, i czas to zmienić, nawet kosztem „swobody działalności gospodarczej”
A już teraz z oprogramowaniem my, obywatele, jak i władze mają problem. Dobitnie pokazuje to przykład afery Cambridge Analytica, gdzie prywatne osoby powierzyły swoje życie (no, w jakimś tam zakresie) prywatnej firmie, które de facto nie podlegała żadnej kontroli. Właściciel małej pizzerii może przynajmniej się spodziewać, że raz na jakiś czas sprawdzi go sanepid czy inspekcja BHP. A Facebook?
Zachłysnęliśmy się – my, naród – możliwościami, jakie dają nowe technologie. W ludziach pokroju Jobsa czy Zuckerberga widzimy akuszerów nowej ery, pięknej, cyfrowej i kosmicznej. Widać to zresztą w samym serialu Westworld, gdzie tworzący go artyści/rzemieślnicy (niepotrzebne skreślić) skupiają się (i słusznie) na problemach moralnych czy intelektualnych. Ale to, jak będzie wyglądała inspekcja hostów przez beznamiętnych urzędników, powinno nas interesować daleko bardziej.
I niekoniecznie chodzi tu o uniknięcie buntu robotów i ogólnoświatowej rzezi, ale raczej o tak prozaiczne rzeczy, jak odszkodowanie za szkodę wyrządzoną przez hosta. To jednak dużo mniej filmowe. No bo jak przedstawić film o urzędniku siedzącym przed komputerem, projektującym kolejne nudne przepisy analizowane potem przez innych, równie niefilmowych urzędników?
Zrzut ekranu z Rządowego Centrum Legislacji nigdy nie będzie tak ciekawy, jak Dziki Zachód pełen efektów specjalnych. Może dlatego rozmawiamy o coraz to nowych filmach opisujących wyzwania przyszłości, zamiast analizować mierzące się z tymi wyzwaniami projekty ustaw?