W naszym społeczeństwie funkcjonuje wiele stereotypów. Dotyczą one całego spektrum różnych zdarzeń, grup społecznych, czy instytucji. Jednym z najbardziej irracjonalnych jest wspomniana w tytule opinia, która od dawna i na stałe przyczepiła się do uczelni prywatnych (bo „niepubliczne” to w zasadzie złe określenie).
Na początek zaznaczę, że jestem studentem uczelni prywatnej. Był to quasi-świadomy wybór. W liceum kończyłem klasę o profilu biologiczno-chemicznym, żeby na egzaminie maturalnym wybrać rozszerzenia językowe. Na studia prawnicze zdecydowałem się zaraz po napisaniu matury. Mimo, że ostatecznie wyniki egzaminu dojrzałości miałem bardzo dobre, to większość uczelni państwowych (w tym uniwersytet, który mieści się w pobliżu mojego miejsca zamieszkania) przy rekrutacji na kierunek prawo ma wymagania zupełnie niepasujące do moich maturalnych wyborów. Jest to całkowicie rozsądne i zrozumiałe. Cześć uczelni w kraju natomiast bez problemu przyjęłaby mnie w poczet swoich studentów, co niestety wiązałoby się z dosyć dużymi kosztami utrzymania i mieszkania z dala od rodzinnego domu. Wybór uczelni prywatnej był zatem wyborem racjonalnym, na który składały się w dużej mierze względy finansowe, lecz nie tylko.
Płacisz za dyplom!
Oczywiście zanim ostatecznie zdecydowałem się na uczelnię prywatną musiałem sobie poradzić z dużą ilością mitów, w tym głównie dotyczących poziomu. Tutaj, połowicznie, jestem w stanie zrozumieć powody, przez które taka opinia właśnie krąży. Po pierwsze, na uczelniach prywatnych jest mniej studentów. Jest to z innej strony olbrzymia zaleta, ale o tym za chwilę. Mniejsza liczba studentów, połączona z większym odsetkiem osób, które wybrały takie studia tylko ze względu na fakt, iż jedynym kryterium przyjęcia jest najczęściej kolejność zapisów skutkuje grupą osób, które nie są ani zmotywowane, ani predysponowane do studiowania prawa. Nie chcę tutaj gloryfikować tego kierunku i powielać „typowego Karola”, ale determinacja i pewne możliwości intelektualne są po prostu niezbędne. Finalnie, studia rozpocząłem w grupie ludzi, którzy bardzo różnili się poziomem. Całe szczęście, że odsiew (zaskakująco bezwzględny) nadszedł prędko i aktualnie moja grupa składa się z osób, które są ambitne i pewne swojego wyboru studiów. Uwierzycie, bądź nie, ale poziom grupy ma olbrzymie znaczenie i przełożenie na motywację oraz chęci. Kolejną kwestią jest poziom uczelni prywatnych.
Wszystkie uczelnie prywatne są po prostu gorsze!
Przekonaniem, które wstrzymywało mnie przed podjęciem decyzji o wyborze studiów było ogólne twierdzenie, że uczelnie prywatne odstają poziomem od uczelni państwowych. Bez wyjątku. Faktem jest, że duże ośrodki akademickie mają większe możliwości finansowe i kadrowe, żeby w rankingach (i często w praktyce) wypadać nieco lepiej. Nie powinno to być jednak bezwzględną normą. Również prawidłowa jest konstatacja, że wiele uczelni prywatnych nie reprezentuje żadnego sensownego poziomu. Są one cyklicznie zamykane, a Polska Komisja Akredytacyjna nad wyraz ochoczo kontroluje „niepubliki”.
Praktyczny aspekt studiów
Odnośnie kierunku prawo, to większość uczelni prywatnych, które kształcą na takim kierunku cechuje się innym, nowatorskim podejściem. Wśród wykładowców i ćwiczeniowców, oprócz zasłużonych teoretyków, często czynnie wykładających na swoich macierzystych uczelniach, znajduje się również gros praktyków. Jest to niebywale ważne i wartościowe, że podczas ćwiczeń z przedmiotu (lub dziedziny prawa) studenci w małej grupie mają kontakt z czynnym sędzią, prokuratorem, radcą prawnym, czy byłym ministrem! Moim zdaniem właśnie praktyczność powoduje znaczną przewagę nad uczelniami publicznymi.
Studia na „niepubliku” kończą się wraz z ostatnim wykładem!
Totalna bzdura. Możliwości aktywizacji i działania (samorządowo i naukowo) są. Dużym problemem jednak jest to, że ogromna część studentów po prostu nie interesuje się jakimkolwiek działaniem „poza wykładami”. Z drugiej strony, jeżeli ktokolwiek przejawia chęci do działania, to uczelnie niepubliczne na ogół bardzo przychylnie patrzą na takie przejawy aktywności. Pomagają i umożliwiają samorealizację, bez zjawiska konkurencji i wyścigu szczurów, jak to jest na uczelniach państwowych. Również kontakt z wykładowcami jest zupełnie inny. Inaczej pracuje się w grupie parunastu, parudziesięciu osób w mniejszej, niemal szkolnej sali, niż słuchając wykładu na auli, w towarzystwie setek osób. W przypadku uczelni prywatnych student bez problemu może skontaktować się z prowadzącym zajęcia, ba, nawet zostając zapamiętanym z imienia lub nazwiska! Mniejsze grupy w praktyce oznaczają przyjemniejsze studiowanie. Tak po prostu jest.
Medycyna na uczelni prywatnej?
Różnice w studiowaniu, między uczelnią publiczną i prywatną to temat rzeka. Moje rozważania są (w moim odczuciu) słuszne jedynie do kierunków humanistycznych, prawniczych i pokrewnych. Nie jestem w stanie wypowiedzieć się odnośnie innych dziedzin nauk. Jestem natomiast w stanie stwierdzić, że część z nich po prostu nie może być prowadzona na uczelniach prywatnych w sposób wartościowy i sensowny. Nie wyobrażam sobie kierunków medycznych, czy technicznych, prowadzonych w ośrodku akademickim, który ma niezbyt liczebną kadrę, ograniczone fundusze, oraz niezbyt rozwinięte zaplecze laboratoryjne. Kierunki takie jak prawo są dziedzinami typowo teoretycznymi, jeżeli chodzi o studiowanie. Ogromną liczbę podstaw należy przyswoić, ale to zderzenie z praktyką jest największą weryfikacją i bolączką, nawet „piątkowego” studenta. Uczelnie prywatne w tym zakresie starają się z nią oswajać studentów już od pierwszego roku, i tym właśnie przeważają.
Poza tym, najlepsze uczelnie w USA, w tym Uniwersytet Harvarda, to uczelnie prywatne!