Od 1 września 2015 w szkołach dzieciom trudniej będzie kupić niezdrowe jedzenie. Przepisy są równocześnie skrajnie rygorystyczne, ale też łatwo je obejść – czy w praktyce nic nie zmienią?
Rodzice, którzy przykładają dużą wagę do produktów spożywanych przez swoje dzieci, mogli mieć uzasadnione obawy wysyłając je pierwszego dnia do szkoły. Czy z punktu widzenia prawa jest potrzeba „chronienia” najmłodszych przed niezdrowym jedzeniem i czy nowe przepisy skutecznie to zadanie realizują?
Potrzeba działania zapobiegającego nadwadze także u najmłodszych rzeczywiście istnieje. Instytut Żywności i Żywienia podaje, że ponad 22% uczniów szkół podstawowych i gimnazjum ma nadmierną masę ciała. Co ciekawe, równocześnie wykazano też, że z tym samym problemem spotyka się 64% mężczyzn i 49% kobiet w Polsce.
Wokół ustawy ograniczającej dostęp do śmieciowego jedzenia w szkołach było już wiele zamieszania. Dostawcy jedzenia oraz właściciele sklepów i stołówek skarżyli się m.in. na fakt, że lista dopuszczonych produktów została zatwierdzona i przekazana zbyt późno, nie zostawiając odpowiednio dużo czasu na zorganizowanie dostaw żywności. Obecnie, opublikowany 28 sierpnia 2015 dokument z wykazem możemy odczytać w internetowym Dzienniku Ustaw RP.
Pomijając jednak kontrowersje z formalnym wprowadzeniem przepisów w życie – co konkretnie mają one zmienić? Przede wszystkim, obecne brzmienie ustawy o bezpieczeństwie żywności i żywienia zabrania sprzedaży i reklamy na terenie placówek oświatowych produktów inne, niż uwzględnione na zatwierdzonej liście, zawierającej jedynie zdrową żywność. Podstawowe mówiące o tym przepisy mają następujące brzmienie:
Art. 52c. 1. W jednostkach systemu oświaty:
1) sprzedawane mogą być wyłącznie środki spożywcze objęte grupami środków spożywczych przeznaczonych do sprzedaży dzieciom i młodzieży w tych jednostkach określonymi w przepisach wydanych na podstawie ust. 6 pkt 1;
2) w ramach żywienia zbiorowego dzieciom i młodzieży stosowane mogą być wyłącznie środki spożywcze, które spełniają wymagania określone w przepisach wydanych na podstawie ust. 6 pkt 2.
2. W jednostkach systemu oświaty zabrania się reklamy oraz promocji polegającej na prowadzeniu działalności zachęcającej do nabywania środków spożywczych innych niż objęte grupami środków spożywczych przeznaczonych do sprzedaży dzieciom i młodzieży
Teoretyczne korzyści płynące z takich rozwiązań są oczywiste – dzieci będą miały przynajmniej częściowo utrudniony dostęp do niezdrowego jedzenia. Być może części z nich uda się dzięki temu uniknąć otyłości i samodzielnego wyrobienia niewłaściwych nawyków żywieniowych. Zanim jednak rozpatrzymy luki w tym rozumowaniu, warto zadać sobie pytanie – kto traci na nowych przepisach?
Liczne doniesienia i głosy pokazują, że nowa lista jest zbyt restrykcyjna, co dostarcza problemów na przynajmniej trzech płaszczyznach – w sprowadzeniu żywności z hurtowni, w sprawnym monitorowaniu jej składników odżywczych, a także w skutecznej sprzedaży przez stosunkowo wysoką cenę.
Argumenty przeciwko nowym, rygorystycznym przepisom wystosował między innymi właściciel bufetu i sklepiku szkolnego z 13-letnim stażem, w rozmowie z TOK FM. Twierdzi on, że jeszcze przed 1 września 2015 przygotowywał się do nowych przepisów i stopniowo wprowadzał zdrową żywność, taką jak chipsy z suszonych owoców czy soki z naturalnych warzyw i owoców. Dzieci nie były zainteresowane takimi przekąskami i w efekcie na przerwie między lekcjami odwiedzały okoliczne sklepy, przynosząc „tradycyjne” chipsy i napoje gazowane. Sklepikarz zaś notował kolejne straty.
Co więcej, w zdrowe produkty ciężej jest zaopatrzyć się w samych hurtowniach. Zatwierdzona żywność jest droższa i mniej popularna, istnieje więc ryzyko że nie będzie się dobrze sprzedawała, przez co firmy niechętnie ją sprowadzają. Nawet jeżeli bufety zaopatrzą się w wymienione produkty, ich cena będzie wyższa, niż do tej pory. Jeśli cena obiadu wzrośnie od 5 zł do 10 zł, niewykluczone że rodzice nie będą chcieli za posiłek płacić. A koszty rzeczywiście ulegną poważnym zmianom, także z tego powodu, że raz w tygodniu dziecko ma otrzymywać posiłek rybny – a jest to opcja zdecydowanie droższa, niż np. udko z kurczaka.
Sprzedawcy będą też musieli bardzo rygorystycznie pilnować większości składników w swoich produktach. Skracając brzmienie wymagań dotyczących kanapek, możemy pokusić się o stworzenie przepisu na „idealną ministerialną bułkę”. Oto przykładowa, spełniająca wymogi przekąska, stworzona poprzez cytowanie kolejnych fragmentów ustawy:
Kanapka na bazie pieczywa bezglutenowego, z przetworami mięsnymi zawierającymi co najmniej 70% mięsa i nie więcej niż 10 g tłuszczu w 100 g produktu gotowego do spożycia, z warzywami lub owocami, bez soli oraz sosów, z wyłączeniem ketchupu w przypadku którego zużyto nie mniej niż 120 g pomidorów do przygotowania 100 g produktu gotowego do spożycia.
Oczywiście, w ustawie widoczne są także inne dopuszczalne rodzaje pieczywa i części pozostałych składników. Na powyższym przykładowym składzie kanapki widać jednak jak dużą uwagę trzeba będzie przykładać do każdej składowej dowolnego posiłku. Z drugiej jednak strony, choć sprawdzanie składu ketchupu może być uciążliwe, to znalezienie „wystarczająco zdrowego” składnika nie jest takie trudne.
Sprawdziliśmy zawartość w kilku popularnych produktach. Oto wyniki: Heinz – Ketchup łagodny: 148 g pomidorów na 100g ketchupu; Pudliszki – ketchup pikantny: 192 g na 100g produktu. Gorzej sytuacja wygląda w jednorazowych produktach dostępnych w sieciach fast-food. Ketchup z KFC Unique Ketchup No. 7 zawiera w sobie 78% koncentratu pomidorowego, natomiast ketchup Heinz jednak dystrybuowany przez Pudliszki i oferowany w McDonald’s zawiera 126 g pomidorów na 100g ketchupu. Wynika z tego, że w ustawowe widełki nie łapią się te produkty, które są tworzone na potrzeby restauracji ze „śmieciowym jedzeniem”. Jeśli więc szkolny sklepikarz raz dobierze odpowiedni produkt, niekoniecznie z najwyższej półki cenowej, później będzie miał z górki.
Skuteczność nowej ustawy ograniczają jednak jeszcze przynajmniej dwa mankamenty. Pierwszy z nich to zasięg obowiązywania przepisów. Na terenie szkoły nie można sprzedawać i reklamować niezdrowej żywności. Ale już w okolicznych sklepikach taki zakaz nie obowiązuje. Wystarczy więc, że dziecko na przerwie wyjdzie za mury placówki i prawdopodobnie w najbliższej okolicy bez problemu znajdzie Żabkę, Biedronkę lub mały sklep osiedlowy, w którym bez problemu zaopatrzy się w chipsy i Colę.
Drugim problemem są rodzice. Jak widać z przytoczonych na początku tekstu wyników badań, to dorośli mają większy problem z nadwagą i złymi nawykami żywieniowymi. Z różnych doniesień wynika też, że to oni sami pakują swoim dzieciom do plecaków batoniki lub napoje gazowane. Niestety, podniesienie cen w stołówkach ze względu na zdrową żywność może nasilić takie zachowania.
Wielu rodziców aby uniknąć wyższych kosztów za odpowiednie żywienie, będzie albo dawać dzieciom pieniądze z przykazem kupienia czegoś tańszego, albo samodzielnie przygotowywać najmłodszym posiłek. Pół biedy, jeśli będzie to bułka z bananem. Gorzej, jeśli dorośli pójdą po najmniejszej linii oporu i do tornistra zapakują batoniki.
Jak maluje się przyszłość szkolnego żywienia? Ciężko jest spekulować, gdy tak naprawdę dopiero praktyka pokaże efektywność nowych przepisów. Wydaje się jednak, że część dzieci faktycznie skorzysta na zdrowej żywności. Cała reszta przypomni sobie o osiedlowych sklepikach lub będzie zabierać jedzenie z domów. W kość mogą jednak dostać sprzedawcy oraz ci, którzy szybko nauczą się czy i jak można obejść nowe przepisy.
W szkole do której chodzi Twoje dziecko łamane są przepisy, potrzebujesz pomocy prawnika? Z redakcją Bezprawnik.pl współpracuje zespół prawników specjalizujących się w poszczególnych dziedzinach, który solidnie, szybko i tanio pomoże rozwiązać Twój problem. Opisz go pod adresem e-mailowym kontakt@bezprawnik.pl, a otrzymasz bezpłatną wycenę rozwiązania sprawy.
Fot. tytułowa: shutterstock.com