Czy ktoś, kto namówił chłopaka do samobójstwa może powołać się na wolność słowa? W Stanach Zjednoczonych, owszem. Tak właśnie będzie w sprawie Michelle Carter, słynnej w USA za sprawą texting suicide case.
Jest trzynasty lipca 2014 roku w Fairhaven, sto kilometrów od Bostonu. Conrad Roy wsiada do samochodu, parkuje go na zamkniętym parkingu w Kmarcie, włącza silnik, umiera od zatrucia tlenkiem węgla. Tego samego dnia sms-ował ze swoją dziewczyną, Michelle Carter. Tego feralnego dnia napisała mu ona „Musisz to zrobić, Conrad” oraz „Wszystko co musisz zrobić, to włączyć generator, a zostaniesz uwolniony i będziesz szczęśliwy”. To właśnie przenośny generator był przedmiotem ich ożywionych dyskusji przez ostatni czas. Jeszcze w czerwcu Carter starała się namówić Roya na leczenie, później zaś razem planowali, jak popełnić jego samobójstwo. Tlenek węgla wydawał się najmniej bolesną opcją. Po dwóch miesiącach dziewczyna przyznaje się jednemu z przyjaciół, że w połowie aktu samobójczego, Roy spanikował, ale kazała mu ona „wracać, k…wa, do tego auta”.
Siedemnastoletnia wówczas Michelle Carter zostaje zaprowadzona przez sąd i uznana winną nieumyślnego spowodowania śmierci. Groziło jej do dwudziestu lat więzienia, ale w 2017 roku zmniejszono tę karę do 2,5 roku – ze względu na chorobę psychiczną zarówno Roya, jak i samej Carter.
Sprawa zaczyna być opisywana w USA jako texting suicide case.
Michelle Carter a wolność słowa
Od wyroku odwołują się teraz obrońcy Michelle Carter, powołując się na 1. poprawkę do Konstytucji Stanów Zjednoczonych, zakazującą ograniczania wolności słowa. Jak powiedział jeden z obrońców dziewczyny:
Ponieważ sąd skazał Carter za to co powiedziała – lub czego nie udało jej się powiedzieć – a nie za to, co z robiła, w tę sprawę wciągnięta zostaje kwestia wolności słowa będąca częścią pierwszej poprawki [do Konstytucji Stanów Zjednoczonych].
Oprócz tego, są oni zdania, że tekst „wracaj, k…wa, do tego auta” jest tylko częścią dłuższego ciągu wiadomości i nie może być rozpatrywany osobno jako dowód, ponieważ nie pasuje on do całej reszty zgromadzonego materiału. Nie jest też wiadome do końca, o czym ta dwójka rozmawiała przez telefon – w normalnej konwersacji.
Washington Post powołuje się jednak na słowa Claya Calverta, dyrektora Marion B. Brechner First Amendment Project (organizacji zajmującej się sprawami, w której wolność słowa zostaje naruszona). Calvert twierdzi, że pierwsza poprawka nie chroni osoby, która przekonuje kogoś do popełnienia czynu uznanego za nielegalny. Innego zdania jest jeden z obrońców Carter, Joseph Cataldo. Według niego, w stanie Massachussets, nigdy nie skazywano osoby, która samymi tylko słowami (bez fizycznej obecności) doprowadziła kogoś do samobójstwa – aż do teraz. I, że jeśli chce się teraz zmienić prawo, to nie należy go – rzecz jasna – stosować wstecz.
Wiemy już, że sąd w Massachussets zgodził się wysłuchać obrońców dziewczyny.
Trudna sprawa
Wszyscy oskarżają Michelle Carter o doprowadzenie do śmierci Conrada Roya. Chłopak cierpiał na depresję oraz zaburzenia lękowe, wcześniej podejmował już próby samobójcze. Jego ojciec znęcał się nad nim fizycznie, jego dziadek z kolei – psychicznie. Ten sam ojciec powiedział na procesie Michelle Carter, że teraz jego rodzinę czekają trudne czasy i że chcą wyroku, który ich usatysfakcjonuje.
Bardzo słusznie. Sprawiedliwości musiało stać się przecież zadość.