Dziewczyna z Wrocławia szuka swojego kota. I nie byłoby w tym stwierdzeniu nic dziwnego, gdyby nie fakt, że owego zwierzaka wyniosła jej z domu Straż Pożarna.
To jest jedna z tych historii, w którą trudno uwierzyć, dopóki ktoś jej nie nagłośni. Fundacja Hospicjum dla Kotów Bezdomnych opublikowała komunikat – szukają kota, który zaginął na wrocławskim Psim Polu. Sytuacja jakich wiele, prawda? Nie do końca. Właścicielka zwierzęcia wyjechała bowiem z domu na dwa dni, zostawiając koty pod opieką kogoś znajomego, który zagląda do nich dwa razy na dzień. Dom był zabezpieczony, okna miały siatki, toteż nic nie zapowiadało katastrofy. Kiedy jednak kobieta wróciła, zobaczyła, że siatka została rozerwana, a jednego z kotów brakuje. Przerażona doszła do wniosku, że najwyraźniej zabezpieczenie miało wady i zwierzęciu udało się je jakoś zniszczyć i pójść w tango. Ale to nie tłumaczyłoby, dlaczego drugi kot siedzi w domu, prawda?
Sprawę rozjaśnili jej dopiero sąsiedzi: pod nieobecność kobiety przyjechała Straż Pożarna i rozerwała siatkę, bowiem kotu groziło przegrzanie na parapecie. Zwierzę zniknęło.
Straż Pożarna zgubiła kota
W tym momencie ta historia dopiero nabiera rumieńców. Strażacy raczej nie jeżdżą po całym Wrocławiu i nie sprawdzają, czy przypadkiem gdzieś kotkowi może być za gorąco, prawda? Ktoś musiał to zgłosić. I tutaj opowieść ma dwa rozgałęzienia, dwie wersje:
a) Straż uwolniła kota na dobre i po prostu gdzieś im uciekł,
b) Przy całej akcji obecna była już pani z kontenerkiem, która czekała, aż kot zostanie „uwolniony”, a następnie zabrała go ze sobą i odjechała w siną dal. Danych zgłaszającej Straż udostępnić nie chciała, bo podobno RODO.
Zanim ktoś powie „hej, przecież nikt nie porywa kotów ludziom” – nie znacie mocy, jak to się mówi, fanatycznych kociar. Tych, które potrafią godzinami przesiadywać w internecie i rugać innych fanów tych zwierząt, bo przecież „kot nie może takiej wody pić”, „twój kot ma za długie pazurki”, „twój kot powinien jeść tylko karmę Felinatronix 24000 z dodatkiem mięsa z renifera wygrzewającego się w zorzy północnej na rubieżach północnej Finlandii, jesteś złą mamą”. Celowo przesadzam, ale tylko po to, żeby stworzyć tu pewien portret psychologiczny kogoś, kto uważa, że wie najlepiej, jak zajmować się kotami i z uporem sekciarza próbuje ratować te zwierzęta przed ich właścicielami.
Dziwna sprawa
Teraz pojawia się pytanie: co się stało z kotem? Jeśli uciekł, to szanse na znalezienie go w dużym mieście nie są takie wielkie. Jeśli został „porwany” – to bardzo wątpię, by zgłaszająca chciała go oddać. Wątpliwości może budzić tutaj tylko zachowanie Straży Pożarnej – o ile rozbicie szyby w rozgrzanym samochodzie mieści się w kategoriach normalnego zachowania, o tyle przyjeżdżanie do cudzego domu i rozwalanie siatki… już nie. Dlaczego? Ponieważ, jeśli kotu byłoby gorąco, zawsze mógł z parapetu zeskoczyć, nie był na nim trzymany siłą. Mógł sobie iść pod łóżko, do wanny, pod wannę, za szafę, do śmietnika, czy gdzie tam koty sobie życzą w danym momencie. Strażacy nie założyli takiego scenariusza?
Tak czy siak, właścicielka zgłosiła sprawę na policję. Rzadko się zdarza, żeby to strażakom obrywało się po łapach (są raczej lubianymi służbami). I odpowiadając na pytanie, które zadało Hospicjum dla Kotów Bezdomnych (czy Straż Pożarna może wejść tak po prostu i coś zabrać) – mówimy o rażącym przekroczeniu uprawnień. Mamy też nadzieję, że sprawcy zostaną pociągnięci do odpowiedzialności.