Rząd postanowił, że czas najwyższy zawrócić Wisłę kijem i utworzyć nowe państwowe gospodarstwa rolne. Kancelaria premiera zapowiada stworzenie Narodowego Holdingu Spożywczego. Po to by zaprowadzić sprawiedliwość społeczną i walczyć z uwłaszczonymi na złodziejskiej reprywatyzacji kułakami. Nadchodzi program PGR plus.
PGR Plus ma ustabilizować rynki rolnicze w Polsce
Być może przesadzam? A może powinienem się uszczypnąć, by wrócić do rzeczywistości? Próbowałem, to nic nie dało. Wygląda na to, że obóz Dobrej Zmiany faktycznie chce nas przenieść z powrotem do okresu słusznie minionego, przynajmniej w rolnictwie. Oficjalny profil Kancelarii Premiera na Twitterze szumnie ogłosił Plan dla Wsi, a przynajmniej jedną z jego części składowych. Otóż osoba prowadząca tej profil zapowiada utworzenie Narodowego Holdingu Spożywczego.
Bez najmniejszej krępacji uzasadnia konieczność powstania takiego tworu chęcią stworzenia alternatywy dla firm przejętych w wyniku… „złodziejskiej prywatyzacji na początku okresu transformacji.” Już nie tylko sam pomysł, ale również język, jakim posługują się reprezentanci rządzących budzi jasne skojarzenia. A to nie koniec. PGR plus zakłada również „organizacyjny i właścicielski udział rolników-producentów w firmach Holdingu”. Dobrze przynajmniej, że kolektywizacja rolnictwa tym razem nie ma się odbyć w sposób przymusowy.
Plan dla Wsi to nie tylko Narodowy Holding Spożywczy, to także sporo ogólników i kilka innych kiepskich pomysłów
Trzeba przyznać, że pomysł utworzenia Narodowego Holdingu Spożywczego nie jest wcale taki znowu nowy. Pierwsze wzmianki o tym projekcie sięgają przynajmniej połowy 2017 roku. W maju o tworzeniu przez rządzących takiego holdingu pisała wyborcza.pl.
Plan dla Wsi, trzeba oddać sprawiedliwość, składa się z większej liczby elementów, niż tylko sam jeden PGR plus. Zaliczyć do tego planu należy również chociażby większe dofinansowanie paliwa rolniczego, zwiększenie udziału sprzedaży bezpośredniej i handlu detalicznego, szczególne wsparcie dla rolnictwa w rejonach górskich oraz „zdrowa polska żywność”. To ostatnie oznacza, jakże by inaczej, dalsze brnięcie w walkę z GMO. Zwłaszcza, że produkty modyfikowane genetycznie mają być specjalnie oznakowane.
Rzecz jasna złemu GMO przeciwstawione zostało rolnictwo „tradycyjne, regionalne i ekologiczne”. Kolejne rządowe postulaty to chociażby rozwijanie ekologicznych źródeł energii oraz wykorzystania rolniczych surowców w przemyśle. Rząd zamierza również zastępować zagraniczne białko paszowe tym krajowego pochodzenia – a to w celu z jednej strony ochrony gleb, z drugiej zaś „zwiększenia bezpieczeństwa żywieniowego Polski.”
Plan kolektywizacji i walki z burżujami utuczonymi na złodziejskiej prywatyzacji – co kryje się za programem PGR plus?
Powód planowanego wejścia państwa do branży rolnej jest w tym wypadku bardzo istotny. Wbrew pozorom, samo traktowanie rolnictwa jako strategicznie istotnej części gospodarki wcale nie jest irracjonalne. Wręcz przeciwnie – z tego samego założenia wychodzi przecież Unia Europejska stosując dopłaty bezpośrednie dla rolników. Jest to kosztowne, ale sprawdza się stara prawda, że rolnictwo w razie kłopotów lepiej mieć rozwinięte, niż nie mieć go wcale. Czy to jednak uzasadnia tworzenie nowych państwowych firm produkujących płody rolne w ramach programu PGR plus?
Nie wydaje mi się. Rząd twierdzi, że chce stabilizować rynki rolnicze poprzez utworzenie Narodowego Holdingu Spożywczego. Można powątpiewać, czy przez „stabilizowanie” przypadkiem nie rozumie on raczej „centralnego sterowania”. Zwłaszcza, że przedstawiona przez rząd narracja skłania się jednak bardziej ku hasłom z czasów socjalizmu realnego. „Złodziejska prywatyzacja” to przecież nic innego, jak walka z „burżujami” i „kułakami”. Po raz kolejny warto podkreślić, jak szokujące jest użycie takiego języka przez oficjalne konto Kancelarii Premiera. To zresztą główny powód, dla którego używam właśnie określenia „PGR plus”. Oczywiście, niejedyny. Pytanie jeszcze brzmi, w jaki sposób powołanie państwowego molocha miałoby wpłynąć na stabilizację cen produktów rolnych? Tego Kancelaria Premiera niestety nie podała.
Gospodarka centralnie sterowana, w której dominuje własność państwowa się nie sprawdziła za PRLu, nie sprawdzi się i dzisiaj
Kontekst całej sytuacji również jest dość szczególny. Prawo i Sprawiedliwość stara się pokazywać jako partia nie tylko konserwatywna, ale także prospołeczna, wręcz prosocjalna. Niektóre ze zrealizowanych przez obóz „Dobrej Zmiany” projektów miały zresztą pozytywne dla społeczeństwa skutki. To trzeba przyznać, nawet jeśli pojawiają się obawy, co do skuteczności finansowania ich w przyszłości. Martwi jednak ogólna nie tyle prospołeczność PiSu, co również obecny w jej działaniach i retoryce skrajny etatyzm.
Wszystko musi być teraz centralne, państwowe czy chociaż narodowe. Rząd nie tylko chce budować obywatelom mieszkania, ale również porywa się na wielkie projekty budowlane. Przykładem może być chociażby pomysł stworzenia centralnego portu komunikacyjnego. To również już przecież Polacy kiedyś przerabiali. Skończyło się źle – zarówno za rządów Sanacji, jak i w okresie Polski Ludowej. O ile ten konkretny rząd bardzo chętnie sięga, niestety, do tradycji tej pierwszej, o tyle czasem wychodzi na wierzch, która epoka tak naprawdę ukształtowała sposób myślenia ludzi, którzy sprawują władzę w dzisiejszej Polsce. Problem w tym, że mamy rok 2018 a nie 1958.