Jakiś czas temu przeniosłem się z komórką do Orange i jestem względnie zadowolony, ale ich internet stacjonarny to ku mojemu zaskoczeniu nadal koszmar. A awaryjny internet to nie jest łatwy do udokumentowania powód by uzyskać rozwiązanie umowy z winy operatora.
Moje przygody z tzw. Neostradą oraz jej obecnym dziedzictwem są okazjonalne, natomiast to zawsze jest wielkie rozczarowanie. Niesamowite jest to, że firma będąca w zasadzie pionierem telekomunikacji (wszak Orange wykupił i anektował swego czasu Telekomunikację Polską) w kraju, ma z tym o wiele większy problem, niż na przykład kablówki.
Na studiach, jak to na studiach, wielokrotnie się przeprowadzałem. Dwukrotnie mieszkałem na Starym Mokotowie – w 2007 i 2011 roku. Niestety, LTE jeszcze nie brylowało w powietrzu, zaś w tamtym czasie jedynym dostawcą internetu w okolicy było właśnie Orange. Za każdym razem przesiadałem się na tzw. Neostradę ze względnie bezproblemowego internetu, i za każdym razem była to prawdziwa droga przez mękę. Niby jako jedyni mieli infrastrukturę, ale to była infrastruktura stara, a monterzy sami kręcili nosem, że niepotrzebnie daliśmy sobie wciskać tak wysoki pakiet. Internet, jeśli działał, to działał wolno.
Internet z Orange i trupy Neostrady w szafie
A jeśli nie działał? Nie pomagało resetowanie routera, trzeba było dzwonić na infolinię i prosić kogoś z obsługi o… „przeczyszczenie czegoś na łączach”. Cokolwiek to znaczyło, pani na infolinii coś wciskała i po jakimś czasie internet z Orange ponownie płynął, choć powoli, do naszych komputerów. Regularnie wymienialiśmy się ze współlokatorami tym dziwnym i w sumie w 2012 już dość nieprzystającym do rzeczywistości technologicznej obowiązkiem.
Żeby było jasne, oddzielam tutaj internet stacjonarny od całej reszty usług Orange – komórek, telewizji czy co tam jeszcze mają. Komórkę w Orange mam i nie narzekam, telewizja też jest chyba w porządku.
Tak się jednak złożyło, że od kilku dni gościnnie mam okazję pracować pod światłowodem Orange. Niedawno założonym, a ponieważ to stosunkowo nowa technologia, z wielkim entuzjazmem przyjąłem informację o możliwości testowania jej potencjału. Internet jest generalnie niezły, choć nie ma tu histerii – bardziej od downloadu imponuje (oczywiście proporcjonalnie) upload, ale wszystko z reguły działa.
Z reguły, ponieważ jestem tutaj od kilku dni, a dwa razy dziennie muszę resetować modem Orange, ponieważ internet przestaje działać. Co więcej, ze wszystkich przeprowadzonych w moim życiu resetów, ten najdłużej przywraca się do życia, potrzebując koło 7-10 minut na unormowanie sytuacji. Niezłe mi „światłowody”. Zapytałem domowników czy tak ma być. Otóż tak, generalnie konieczność resetowania modemu zdarza im się regularnie.
Trudno mówić w tej konkretnej sytuacji o „starych kablach”, natomiast to czwarte moje podejście do stacjonarnego Orange, w trzeciej miejscowości i znów doświadczam bardzo dużego dyskomfortu przy korzystaniu z usług operatora.
Rozwiązanie umowy z winy operatora
Rozwiązanie umowy z winy operatora jest możliwe? Jak najbardziej tak. Jednak z mojego doświadczenia w przeszłości, reklamacje nigdy nie były proste. Proszono o szereg informacji na temat połączenia, by następnie twierdzić, że centralna nie zauważyła problemów lub mieszczą się one w dopuszczalnej normie.
W mojej ocenie dopuszczalną normę stanowi powszechnie przyjęta świadomość, że – nie licząc wyjątkowych sytuacji – internet dostępny jest przez całą dobę, zaś konieczność resetów modemu dwukrotnie w ciągu dnia zapewne w normach się nie mieści. Czasem nie ma też wody, ale jeśli dwa razy dziennie musimy wrzucać krecika do zlewu, to coś już jest nie tak.
Operatorzy wcale tak chętnie nie przyznają się do swoich niedoskonałości, dlatego zanim zdecydujemy się na rozwiązanie umowy z winy operatora, dobrze jest całą sytuację udokumentować filmami, świadkami oraz programami mierzącymi np. przepustowość naszego internetu. Dokumentacja przyda się też w sytuacji, gdyby operator mimo wszystko nie chciał się zgodzić z naszymi argumentami i konieczna byłaby konfrontacja z udziałem sądu.