Komisja Europejska ma dość braku postępów w negocjacjach z polskimi władzami, dotyczących zmian w Sądzie Najwyższym. Impas w rozmowach spowodował, że przeciwko Polsce KE wszczęła postępowanie w sprawie uchybienia zobowiązaniom państwa członkowskiego. Procedura praworządności: co to może oznaczać, jakie kary grożą Polsce?
Prawo i Sprawiedliwość wymyśliło sposób na obejście konstytucji, gwarantującej sędziom (w tym sędziom Sądu Najwyższego) nieusuwalność. Otóż w nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym wpisano niższy wiek emerytalny. Co więcej, jego osiągnięcie automatycznie usuwa sędziego z urzędu. Sędzia może co prawda poprosić prezydenta RP o dalsze sprawowanie funkcji, ale nie ma żadnych przesłanek, które warunkowałyby wydanie takiej, a nie innej decyzji. Mówiąc krótko, prezydent mógłby uznaniowo decydować o kształcie Sądu Najwyższego. Co więcej, ustawę przyjęto ze świadomością, że w ten sposób – w drodze aktu niższej rangi niż konstytucja – skróci się kadencję prezesa Sądu Najwyższego, prof. Małgorzaty Gersdorf. Zgodnie z konstytucją, kadencja prezesa trwa 6 lat.
Procedura praworządności ruszyła, bo rząd nie zamierza cofnąć się ani o krok ws. zmian w SN
Ten zamach na konstytucyjne normy spotkał się z powszechną krytykę – nie tylko ze strony opozycji (to zrozumiałe, taka jej rola, choćby PiS wymyślił najlepszą ustawę na świecie), ale i zagranicznych instytucji. Unia Europejska, a nawet ONZ – krytykowały zmiany, domagając się poszanowania reguł demokratycznego państwa prawa. Choćby takiego, jak zasada lex retro non agit (zakaz działania prawa wstecz), bo niewątpliwie nowe regulacje dotyczące Sądu Najwyższego to zmiana reguł w trakcie gry.
Polski rząd próbował – i wciąż próbuje – mniej lub bardziej nieudolnie przekonać krytyków, że to normalna sytuacja. Ot, zwykła reforma sądownictwa, by obywatelom żyło się lepiej, a państwo rosło w siłę. Niestety, argumenty „kadencja prezesa SN nie zawsze trwa 6 lat, bo przecież sędzia może umrzeć” (serio, to nie żart, to oficjalny argument polskiego rządu) nikogo nie przekonały.
Procedura praworządności może Polskę słono kosztować
Komisja Europejska, która zgodnie z unijnymi traktami stoi na straży przestrzegania praworządności przez państwa członkowskie, powiedziała zatem: dość tych gierek. 2 lipca 2018 r. wydano komunikat, w którym czytamy:
Komisja Europejska wszczęła dziś postępowanie w sprawie uchybienia zobowiązaniom państwa członkowskiego, wysyłając do Polski wezwanie do usunięcia uchybienia dotyczące ustawy o Sądzie Najwyższym. (…) Podczas posiedzenia Rady ds. Ogólnych w sprawie Polski w dniu 26 czerwca, w ramach procedury przewidzianej w art. 7 ust. 1 Traktatu, władze polskie nie udzieliły żadnych informacji na temat przyszłych działań mających na celu rozwiązanie nierozstrzygniętych obaw Komisji. W dniu 27 czerwca 2018 r. kolegium komisarzy podjęło zatem decyzję o upoważnieniu pierwszego wiceprzewodniczącego Fransa Timmermansa do rozpoczęcia postępowania w sprawie uchybienia zobowiązaniom państwa członkowskiego. Komisja jest gotowa kontynuować z Polską dialog w sprawie praworządności, który pozostaje dla Komisji preferowanym sposobem na rozwiązanie systemowego zagrożenia dla praworządności w Polsce.
Co to oznacza? Jeśli wezwanie, o którym mowa w pierwszym zdaniu komunikatu, nie wywrze skutku i polski rząd nic nie zrobi, aby zapewnić zgodność polskiego prawa z europejskimi zasadami, wówczas Komisja może skierować przeciwko Polsce sprawę do Trybunału Sprawiedliwości. Trybunał może zobowiązać Polskę do podjęcia określonych działań, a nawet nałożyć grzywnę. Jeśli i to nie poskutkuje, Komisja może znowu skierować sprawę do TS, który może nałożyć sankcje finansowe w postaci:
- zryczałtowanej kwoty naliczonej w oparciu o czas od momentu wydania pierwszego wyroku,
- kary pieniężnej w wymiarze dziennym naliczanej od dnia wydania drugiego wyroku do momentu, gdy uchybienie zostanie usunięte.
W konsekwencji za zabawę polityków w ręczne sterowanie sądownictwem zapłacą, jak zwykle, podatnicy. O ile oczywiście rząd nie wycofa się z fatalnych zmian w Sądzie Najwyższym.