Wojna Ukrainy z Rosją trwa już od 2014 r. Teraz wiele wskazuje na zbliżającą się eskalację

Zagranica Dołącz do dyskusji (57)
Wojna Ukrainy z Rosją trwa już od 2014 r. Teraz wiele wskazuje na zbliżającą się eskalację

Prezydent Ukrainy twierdzi, że ma informacje sugerujące przygotowania do zamachu stanu przeciwko niemu. Rosja gromadzi przy granicy swojego zachodniego sąsiada siły niespotykane od inwazji na Afganistan. Równocześnie kryzys migracyjny w Polsce i na Litwie, oraz manipulacje cen gazem, absorbują zachodnią Europę. Wojna Ukrainy z Rosją może wchodzić w kolejną fazę.

Wołodymir Zełenski ostrzega, że planowany jest zamach stanu przeciwko niemu. Wojna Ukrainy z Rosją wkracza w nową fazę?

Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski poinformował, że 1-2 grudnia w jego państwie zostanie przeprowadzony zamach stanu. Przekonuje, że jest w posiadaniu nagrań, na których Rosjanie omawiają udział w zamachu jednego z najbogatszych Ukraińców, oligarchę Rinata Achmetowa. Ten ma być w całe przedsięwzięcie wciągany przez osoby z jego otoczenia.

Deklaracja Zełenskiego brzmi dość dramatycznie, jednak sytuacja na Ukrainie jest nie do pozazdroszczenia. Od kilku tygodni przedstawiciele wielu państw zachodnich wyrażają zaniepokojenie ruchami rosyjskich wojsk w pobliżu ukraińskiej granicy. Według niektórych informacji, mowa wręcz o koncentracji sił niespotykanej od sowieckiej inwazji na Afganistan w 1979 r.

Rozmowy zachodnich przywódców z Władimirem Putinem odczytujemy w naszym kraju przez pryzmat wywołanego przez Białoruś kryzysu migracyjnego w Polsce, Litwie i Łotwie. Zawierały one jednak jeszcze jeden bardzo ważny, wręcz chyba kluczowy motyw. Nasi sojusznicy językiem dyplomacji przestrzegali Putina przed inwazją na Ukrainę. Kreml zaś oskarża Ukraińców o prowokacje w Donbasie, skądinąd uskuteczniane przy pomocy broni dostarczanej przez NATO.

Na wojnie pierwszą ofiarą zwykle jest prawda. Wojna Ukrainy z Rosją trwa tymczasem w najlepsze od 2014 r. Rosjanie zagarnęli zbrojnie Krym, tak zwane „zielone ludziki” opanowały Donieck i Ługańsk. Dlatego nie ma sensu się w ogóle zastanawiać, czy teraz do takiego konfliktu dojdzie. Tym niemniej wiele wskazuje na to, że Kreml może czynić przymiarki do kolejnej jego eskalacji.

Kryzys migracyjny i zamieszanie z cenami gazu także mogą stanowić część rosyjskich przygotowań

Sama koncentracja wojsk i słowa prezydenta Zełenskiego o zamachu stanu to nie wszystko. Warto wspomnieć także o działaniach ze strony Białorusi. Presja migracyjna na Polskę i państwa bałtyckie to nie tylko sposób Aleksandra Łukaszenki na odegranie się za wsparcie udzielane tamtejszej opozycji. Z punktu widzenia Rosji to także świetny sposób na zajęcie czymś Zachodu, żeby ten za bardzo nie przeszkadzał.

Nic więc dziwnego, że Rosjanie udzielają Łukaszence wsparcia i bardzo chętnie atakują między innymi Polskę. Na przejściu granicznym w Bruzgach pojawił się chociażby rosyjski deputowany Witalij Milonow, z prezydenckiej partii Jedna Rosja. Trudno byłoby o bardziej wymowny gest wsparcia.

Co więcej, Rosja bardzo chętnie stawiałaby siebie w roli rozjemcy w konflikcie między Polską a Białorusią. Czy raczej: kogoś, kto jest Unii Europejskiej potrzebny do rozwiązania problemu. W ten właśnie sposób Kreml wykorzystuje brak zdecydowania ze strony Brukseli do potencjalnego jej zneutralizowania w sprawie Ukrainy, lub przynajmniej do osłabienia nieuchronnej reakcji Zachodu na kolejną agresję.

W podobny sposób można także odczytywać zresztą także zamieszanie związane z dostawami gazu. Polski premier Mateusz Morawiecki, trzeba mu to oddać, miał pełną słuszność wytykając niektórym państwom Europy Zachodniej naiwność w podejściu do Rosji i surowców energetycznych. Mowa w szczególności o Niemczech i Austrii, które forsowały budowę gazociągu Nord Stream 2. Licząc przy tym, że robienie interesów z Kremlem sprawi, że ten za dotknięciem czarodziejskiej różdżki złagodnieje.

W rzeczywistości Rosja od dawna wykorzystuje dostawy surowców energetycznych jako narzędzie uprawiania polityki siły. Gdy pojawił się pierwsze problemy z certyfikacją gazociągu Gazprom nagle zmniejszył dostawy do Europy i proszę – ceny gazu drastycznie wzrosły, mamy poważny kryzys energetyczny. Warto wspomnieć, że już miesiąc temu Rosja wstrzymała dostawy węgla na Ukrainę. Niedawno zaś Białoruś zrobiła to samo z energią elektryczną.

Wojna Ukrainy z Rosji wynika także z tego, że Kreml nie może się pogodzić z niezależnością Kijowa

Szereg posunięć Rosji z ostatnich miesięcy można odczytywać jako przygotowywanie sobie gruntu do kolejnej agresji przeciw Ukrainie. Najlepszym dowodem na realność zagrożenia jest powaga, z jaką traktują je przywódcy państw zachodnich. Wspominają o nim komunikaty płynące ze Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji, czy Niemiec. Także premier Morawiecki angażuje się w swego rodzaju kontrofensywę dyplomatyczną. W kontakcie z Zachodem pozostaje także prezydent Zełenski.

Pytanie jednak po co w ogóle Kremlowi kolejna wojna Ukrainy z Rosją? Z czysto strategicznego punktu widzenia, wschodnia część Ukrainy wciąż posiada rozwinięty przemysł i zasoby, na które Moskwa może mieć chrapkę. Co więcej, niektórzy eksperci zauważają, że chaos i wojna oznaczają panikę na rynkach, a tym samym wzrost cen surowców energetycznych. To zaś oznacza więcej pieniędzy w rosyjskim budżecie, których Kreml akurat bardzo potrzebuje.

Kolejną możliwością jest zagrywka godna Korei Północnej: celowe wywołanie kryzysu tylko po to, by później uzyskać ustępstwa w zamian za zaprzestanie wrogich działań. W całej sprawie jest jednak coś jeszcze: czysta chęć posiadania. Rosja od dawna traktuje Ukrainę jak część swojej nienaruszalnej strefy wpływów. Czy wręcz: jak część swojego terytorium, która nie została jeszcze „zintegrowana” z macierzą.

Lech Kaczyński miał całkowitą słuszność przestrzegając świat przed agresywną polityką Moskwy

W przypadku Białorusi Kreml nie musi się uciekać do posunięć militarnych, bo jest w stanie zmusić uzależnionego i słabszego sąsiada do dalszej integracji z Rosją. Ukraina jednak wyrwała się z czułych objęć Moskwy po obaleniu prezydenta Wiktora Janukowycza przez rewolucję z przełomu 2013 i 2014 r. To właśnie bezpośrednia przyczyna, przez którą wybuchła niewypowiedziana wojna Ukrainy z Rosją.

Czy jest nadzieja na uniknięcie dalszej eskalacji? Tak. Warunkiem jest uznanie przez Kreml, że wojna Ukrainy z Rosją oznacza więcej strat niż zysków. Wszystko zależy od stanowczej reakcji zachodu i realnych gwarancji bezpieczeństwa udzielonych Kijowowi. Tylko czemu Władimir Putin miałby do takiego wniosku dojść, skoro nawet reakcja na skrytobójcze zamachy rosyjskich dysydentów nie odwiodły zadowolonych z siebie Europejczyków od robienia interesów z Moskwą? Miejmy nadzieję, że jednak uczymy się na błędach i Putin tym razem się przeliczy.

My, Polacy, powinniśmy zaś z całego serca wspierać Ukrainę. W końcu bez niej, to nasza granica z nieprzewidywalnym i agresywnym sąsiadem znacząco by się wydłużyła. O gorszą dla Polski wiadomość byłoby bardzo trudno. Patrząc na problem z tego punktu widzenia, trzeba przyznać słuszność prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu:

Dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może przyjść czas na mój kraj, na Polskę