Cisza wyborcza w przypadku wyborów parlamentarnych jest nieco mniej rygorystyczna niż w przypadku referendum, ale i tak jest najlepszym sposobem, by w głupi sposób i czasem przez zwyczajną nieuwagę doczekać się problemów z prawem.
Twórcy stron internetowych czy operatorzy mediów społecznościowych nie muszą w popłochu kasować postów i stron z sondażami, choć jeszcze do 2010 roku nie było to wcale takie proste i wielu internautów całkiem na poważnie zastanawiało się nad tym problemem. Z pomocą przyszedł wówczas sam Sąd Najwyższy wskazując, że:
Decydujące znaczenie dla oceny naruszenia ciszy wyborczej ma zatem data wyemitowania i udostępnienia treści zamieszczonych na stronie internetowej, a nie data zapoznania się z nimi.
Nie rozwiązuje to jednak naszych problemów z innymi elementami współczesnego internetu. Przy okazji wyborów do Europarlamentu Państwowa Komisja Wyborcza sugerowała, że nie tylko share’owanie czy retwittowanie wybranych wpisów, ale też nawet tzw. lajkowanie postów na Facebooku może naruszać ciszę wyborczą okazując się formą agitacji. Trzymając się tej interpretacji polubienie profilu czy nawet wpisu jakiegoś kandydata – choćby takiego sprzed tygodnia – może okazać się złamaniem prawa.
Przepisy ustawy kodeks wyborczy mówią precyzyjnie:
Art. 498. Kto, w związku z wyborami, w okresie od zakończenia kampanii wyborczej aż do zakończenia głosowania prowadzi agitację wyborczą podlega karze grzywny.
Z kolei:
Art. 105. § 1. Agitacją wyborczą jest publiczne nakłanianie lub zachęcanie, do głosowania w określony sposób lub do głosowania na kandydata określonego komitetu wyborczego.
Art. 107. § 1. W dniu głosowania oraz na 24 godziny przed tym dniem prowadzenie agitacji wyborczej, w tym zwoływanie zgromadzeń, organizowanie pochodów i manifestacji, wygłaszanie przemówień oraz rozpowszechnianie materiałów wyborczych jest zabronione.
Art. 109. § 1. Materiałem wyborczym jest każdy pochodzący od komitetu wyborczego upubliczniony i utrwalony przekaz informacji mający związek z zarządzonymi wyborami.
Ustawodawca zostawia nas z tymi przepisami i każe sobie z nimi radzić w kontekście mediów społecznościowych oraz internetu, które już od kilku wyborów stanowią podstawowe źródło informacji na przykład o nieoficjalnych wynikach. Warto przypomnieć, że kiedy wybieraliśmy w maju i czerwcu br. Prezydenta RP, twitterowicze sondowali ceny budyniu i bigosu odpowiadające poszczególnym kandydatom. Takiemu obejściu ciszy wyborczej przyglądała się potem policja.
Żywe jest także pytanie odnośnie tego czy można w ogóle mówić o ciszy wyborczej na Facebooku lub Twitterze, skoro obie usługi zlokalizowane są na zagranicznych serwerach. Kluczowe wydaje się tu jednak nie tyle położenie serwera, co miejsce, z którego wysłaliśmy łamiącego ciszę wyborczą posta. Technicznie rzecz ujmując Mariusz Max Kolonko mógłby więc z sympatycznego studia swojej MaxTV położonej gdzieś w Stanach Zjednoczonych nadawać przez całą dobę. PKW poniekąd potwierdza taką interpretację wskazując, że kandydat w wyborach będący muzykiem może w tym czasie zagrać zagraniczny koncert. Przypominamy też, że proxy to nadal nie zagranica.
Co można w czasie ciszy wyborczej?
W odróżnieniu od ciszy wyborczej w przypadku niedawnego referendum, gdzie ważność głosowania była uzależniona od frekwencji, w przypadku wyborów parlamentarnych możemy, a może nawet powinniśmy, nakłaniać do spełnienia swojego obywatelskiego obowiązku. Możemy więc poinformować naszych przyjaciół na temat tego czy udaliśmy się na wybory. Ba, możemy nawet uwiecznić siebie na pamiątkowym zdjęciu podczas np. wrzucania karty do głosowania do urny. Możemy też rozpowszechniać informacje o frekwencji.
Agitacją wyborczą jest publiczne nakłanianie lub zniechęcanie do głosowania w określony sposób. Z tego też względu nie należy popadać w paranoję, o którą też czasem pytali nas w przeszłości czytelnicy – prywatna rozmowa na temat wyboru określonego kandydata czy głosowania z członkami rodziny lub znajomymi również nie stanowi naruszenia ciszy wyborczej.
Wolno też przeprowadzać sondaże np. w gronie znajomych, ale tylko pod warunkiem, że ich wyników nie upubliczniamy.
Czego lepiej się wystrzegać?
Wspomniane już lajkowanie, share’owanie, retwittowanie czy dodawanie do ulubionych może zostać uznane za formę agitacji. Ale już rozpoczęcie obserwowania publicznego profilu znanego polityka na łamach Twittera – gdyż wedle naszych informacji nie jest to komunikat publiczny, poprawcie jeśli się mylimy – nie powinno zostać uznane za przekroczenie ograniczeń wynikających z ciszy.
Nie należy też publikować sondaży. Część internautów zaczęła bawić się w przewidywanie wyników wyborów i przyznawanie procentowo poszczególnym partiom wyników starających się możliwie blisko „trafić” w wolę narodu, jednakże przy wyjątkowo nieprzychylnej interpretacji takie działanie może zostać uznane za agitację np. na rzecz najmocniejszej partii lub próbę publikowania rzeczywistych sondaży pod płaszczem niewinnej zabawy. Bukmacherzy, u których można było przewidywać rezultat, w większości zamknęli już swoje serwisy wyborcze.
Lepiej nie ryzykować, gdyż za publikację sondaży, grożą naprawdę surowe kary finansowe. Problematyczna jest więc kwestia popularnej listy zakupów lub innych analogii, które zapewne także i w tym roku będzie towarzyszyć komentatorom politycznym w serwisie Twitter. Wprawdzie zdarzały się przypadki łapania terrorystów lub handlarzy narkotyków posługujących się podobnym slangiem w mediach społecznościowych, jednak to nie slang był podstawą stawianych zarzutów. Nawet pomimo prowadzenia postępowań w sprawie wirtualnych cenników, mało prawdopodobne wydaje się, by na ich podstawie doszło do skazania. Należy zatem spodziewać się, że jutro przez cały dzień Twitter będzie nam donosił czy orzeł wylądował.