Jakiś czas temu dostałem na LinkedIn wiadomość, że skoro już zostaliśmy znajomymi w tym renomowanym serwisie, to zażyłość naszej relacji sprawia, że na pewno zechcę wysłuchać oferty na jakiś tam temat.
Sympatycznemu panu, który fryzurą i zmysłem biznesowym przywodził mi na myśl Dariusza Mioduskiego, wyjaśniłem, że LinkedIn to serwis, który traktuję raczej po macoszemu i z rozpędu zapewne przyjąłbym do znajomych nawet Osamę bin Ladena. Pośmialiśmy się, pożartowaliśmy, na prezentację garnków jednak się nie umówiliśmy, natomiast kilka dni temu moja deklaracja na temat przyjmowania do znajomych absolutnie wszystkich została poddana poważnej próbie:
Zaproszenie odkryłem tylko z umiarkowanym zdziwieniem, ponieważ wcześniej z podobnym screenem zgłaszali się moi znajomi – na ogół inni prawnicy. Wygląda więc na to, że Patryk Jaki, sekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości, choć nie jest prawnikiem, postanowił w końcu podreperować branżowe kontakty.
Zapewne wielu z was w tym momencie rozczaruję, ponieważ uważam, że – patrząc w perspektywie czysto cynicznie uprawianej polityki – jest to fantastyczna inicjatywa. Walczący o stanowisko prezydenta Warszawy polityk nie peroruje na Facebooku o otrzymanym wykształceniu przekazywanym mu osobiście przez duchy najwybitniejszych greckich i francuskich filozofów, tylko zakasał rękawy i wykonuje twardą pracę u podstaw.
Umówmy się, że największą zaletą tragicznego w kampanii Rafała Trzaskowskiego jest fakt, że nie jest z PiS-u. To w skali polityki krajowej bardzo dużo, ale zarazem też bardzo niewiele, w skali marzenia o normalnej i silnej Polsce. Największą zaletą Patryka Jakiego jest z kolei to, że nie jest Rafałem Trzaskowskim. Wynik wyborczy i bitwa o Warszawę w dużej mierze będą zależały od skali beznadziei, którą zdecyduje się w tej kampanii osiągnąć Trzaskowski.
Kandydat opozycji na zwycięstwo w tych wyborach nie zasługuje, bo nigdy nie uwierzę, że ktoś nie potrafiący pokierować własnym wizerunkiem, pokieruje rozwojem metropolii. Patryk Jaki z kolei w tych wyborach wygrać nie ma prawa, ponieważ od 3 lat ze swoim obozem politycznym daje dowód tego, że do sprawowania władzy nie dorośli kompletnie, realizując swój program metodami godnymi bananowej republiki.
Tym niemniej…
Jaki nie zadziera nosa i podbija nowe środowiska. Warszawscy prawnicy? Nie brzmią jak wyborcy, którzy chcieliby głosować na jedną z może akurat w tej sprawie mniej charakterystycznych twarzy, ale jednak biernego współuczestnika demontażu systemu sprawiedliwości. Ale zagłosować na swojego kolegę z LinkedIn? Już słyszę te przechwalanki po drugim piwie. „Jaki? A tak znam”, „Znamy się z Jakim na Facebooku czy gdzieś tam”, „No wiesz, w razie czego mogę zagadać z Jakim…”.
Kuszą te perspektywy i nie będę ukrywał, że nawet mnie przez chwilę przez myśl przeszło, że może w końcu zapisałbym się w umysłach wybranych przez Boga i suwerena. Może dziwnym zbiegiem okoliczności wreszcie spółki skarbu państwa dostrzegłyby jakim fajnym serwisem jest Bezprawnik. Bo skoro na takiej na przykład 300polityka.pl, która jest od Bezprawnika mniej więcej 10 razy mniejsza (szacunki unikalnych użytkowników wg SimilarWeb) aktualnie jest ich sześć(!): Tauron (już tak kompletnie od czapy), Pekao, PKO, Link 4, Lotto i Orlen, a na Bezprawniku zero, no to może nagle tę tendencję dałoby radę jakoś wyrównać. Niestety – na tę chwilę z niewiadomych mi powodów jesteśmy skazani na reklamodawców-prywaciarzy.
A kusi. Kusi taka cudowna znajomość i budzi wyobraźnię, zresztą nie tylko moją, bo przecież widzę jak znajomi tego Patryka Jakiego na LinkedIn ostatecznie „akceptują”. A skoro akceptują na LinkedIn, to czy nie zaakceptują przy urnie wyborczej? To raczej nie jest zagadnienie dla politologów, tylko dla psychologów i to takich od problemów błahych.
Tu poklepie, tu się uśmiechnie, tu da jabłko, tu zafollowuje na Instagramie, tu doda do znajomych na LinkedIn. Zjednoczona Prawica w kolejnej kampanii rozstawia swoich oponentów, prostymi sztuczkami, po boisku. I będą głosy z tego głupiego LinkedIna, oj będą, i to z żelaznego elektoratu Platformy.