Trzeba mieć odwagę gnębić biznesmenków, którzy wypisują na LinkedIn brednie, że wszystko jest możliwe

Gorące tematy Firma Dołącz do dyskusji (470)
Trzeba mieć odwagę gnębić biznesmenków, którzy wypisują na LinkedIn brednie, że wszystko jest możliwe

Ostatnio trochę buszuję po internecie, LinkedIn, trafiam na tych wszystkich startupowców, entrepreneurów, 20-30-letnich rekinów e-byznesu i strasznie mnie denerwuje, że nowe pokolenie dokonuje paolocoelhyzacji biznesu, degradacji znaczenia wiedzy, talentu i ciężkiej pracy.

Poniższy tekst adresuję do osób w wieku 18-30 lat, które – tak sądzę – są na tego typu wizję świata szczególnie podatne. Znam parę takich tragicznych przypadków, tam jest bezrefleksyjne zakochanie i spijanie słów z dzióbków internetowych coachów biznesu. Jeszcze parę lat temu młody człowiek w rozpaczliwym poszukiwaniu wzorca potrzebował chociaż mitu przewodniego, czegoś co da się zweryfikować w praktyce, na przykład prostej instrukcji „wstawaj rano, czytaj książki”. Dziś pseudobiznesmeni z internetu ograniczają się do opowiadania o tym co jedzą na śniadanie z wrzucanymi losowo hashtagami #inspiracja #pasja #działanie. I to wystarczy.

Brednie z LinkedIn

No niestety, nawet obyci z mediami społecznościowymi ludzie nie dzielą się tylko na mądrych i bardzo mądrych. Dzieciaki łykają te łzawe historie sukcesu i gotowi są bić o honor swoich mędrców w internetowych bataliach na słowa. Argumentem przewodnim? „Zazdrościsz!”. Wysłuchiwanie tych poetyckich pseudomądrości internetowych guru, niczym oświeconej mantry, ma mniej więcej taki sam skutek, jak gadanie samemu  do siebie na fotelu, w celu wyzbycia się polipa. Co nie zmienia faktu, że Warszawa tonie od ludzi, którzy gotowi są płacić za bioenergoterapeutów XXI wieku i stawiać im pomniki.

Stereotypowy bohater tego tekstu, wymyśliłem go dziś rano (a może nie?), to guru polskiego startupu, przypadkiem zrobił 20 lat temu popularny serwis dla Dżesik i Brajanów, potem położył na łopatki 50 innych, ale nie przeszkadza mu to w tym, by nadal od tamtego sukcesu odcinać kupony. Starałbym się porównywać go do Arsene’a Wengera, ale to byłby raczej wyraz braku szacunku do Francuza. Jest jakiś trener, który zaczął mistrzostwem, a potem spuszczał wszystkie kolejne kluby z ligi? No to tak mniej więcej polski internet gotów jest czcić takiego człowieka.

Na swoich blogach i facebookach opowiada o tym, że o sukces trzeba walczyć do ostatniej kropli krwi i jak żabka skakać po głowach swoich przeciwników. Potem rozpoznajemy go na archiwalnych materiałach telewizji, gdzie bije i przepycha jakichś dziadków w kolejce po unijne dotacje, gdzie decyduje zasada kolejności złożonych wniosków. To ani bohaterstwo, ani sukces, to raczej rzadko (ale niestety niedostatecznie rzadko) spotykane połączenie wyjątkowego tupetu i buractwa.

I nie ma, naprawdę nie ma nikogo, kto by wstał i nazwał rzecz po imieniu. Bo środowisko się boi, bo to zaburza networking, bo może kiedyś ten kontakt będzie przydatny.

I burak przepychający 50 kilogramów lżejszych dziadków od 20 lat jest autorytetem.

Branża internetowych przedsiębiorców pełna jest niestety tchórzy, klakierów i koniunkturalistów. Tu mówię o tych kilku procentach z przynajmniej zadowalającą liczbą szarych komórek. Zaraz za nimi są już wyznawcy, którzy po prostu bezrefleksyjnie spijają bełkot, nie patrząc na treść, tylko na to, kto to mówi. I to oczywiście robi wielką krzywdę rynkowi pracy, budując całe pokolenie dzieciaków, które woli czytać złote myśli znad guacamole o tym, że wszystko jest możliwe. Że walnięcie #pasja na końcu jakiejś porcji banałów buduje nowy, lepsze świat.

Niestety, młodym zaczyna się zacierać pewna granica. Zapominają, że popularny i bardzo zamożny to jeszcze nie definicja sukcesu sama w sobie, że nic nie stoi na przeszkodzie, by taka osoba była przy okazji kompletnym kretynem. Piramida potrzeb mówi jasno, że jak już się najemy i odłożymy trochę na koncie, czujemy bardzo mocną potrzebę uznania i akceptacji. Internetowy przedsiębiorca kierując się zupełnie podstawowymi mechanizmami psychologicznymi czuje więc taką bardziej wyrafinowaną potrzebę zrobienia siku, zaś armie minionków gotowe są oddać za to życie.

Naprawdę to kogoś motywuje? Współczuję.

Jeszcze jakiś czas temu myślałem, że tego typu wypowiedziami ci ludzie narażają się na śmieszność. Widząc jak „pozytywne” (trudno ocenić na ile spontaniczne, a na ile wykupione w agencjach marketingu szeptanego, bo wiem, że tego typu działania też są prowadzone) reakcje potrafią wywoływać emocjonalnymi truizmami pozbawionymi jakiejkolwiek treści, gotów jestem stwierdzić, że mamy do czynienia przede wszystkim ze szkodnikami.

Miejcie odwagę, jak np. ten chłopak od Zdelegalizować coaching i rozwój osobisty albo ten od Mądrości z LinkedIn. Miejcie odwagę gnębić szkodników, którzy tak naprawdę, może cynicznie, może z własnych ograniczeń intelektualnych, wybijają sobie konkurencję w zarodku, publikując w sieci brednie o tym, że sukces da się zbudować hashtagiem.