„Weszłem”, „przyszłem”, „wiater”, „swetr” i tak dalej. Obecnie takie formy tych wyrazów są uznane za błędne. Pewnego dnia jednak może się okazać, że nie będziemy mogli się na nie obruszać, bo zostaną uznane za poprawne. Kto o tym decyduje?
Na wstępie chcę uspokoić wszystkich, którzy obawiają się, że gdzieś istnieje jakaś straszliwa komisja, która rozpatruje każde słowo i wsadza do więzień tych, którzy się potkną. To znaczy: istnieje Rada Języka Polskiego, to prawda. Do więzień nie wsadza, tylko ciężko wzdycha, kiedy ktoś w debacie publicznej błąd popełnia (a robi to każdy, nawet ktoś z dyplomem magistra lub tytułem doktora – zdarza się także mnie, czego nasi mili czytelnicy nigdy nie omieszkają mi wypomnieć). Zakres uprawnień Rady wyszczególnia Ustawa o języku polskim. W skrócie, jest to opiniotwórczy organ, który debatuje nad zmianami w języku, odpowiada na zapytania, opiniuje imiona – nawet te najgłupsze. Przesyła również – nie rzadziej niż raz na dwa lata – do Sejmu Sprawozdanie o ochronie języka polskiego (to zawsze jest bardzo komiczny dokument, dowodzi między innymi, że strony konsulatów i ambasad często nie mają kompletnych informacji w języku polskim).
Rada Języka Polskiego rozpatruje również zapytania, odpowiada na palące kwestie i… tak, pewnego dnia może uznać, że słowo „weszłem” może być swobodnie używane bez syków i parsknięć.
Rada Języka Polskiego
Istnieje takie pojęcie jak „uzus językowy”. W dużym skrócie jest to pewien zwyczaj, którego nabywamy w języku. Jeśli nagle połowa Polaków zacznie nagminnie używać słów typu „weszłem”, zacznie się pojawiać ono w mediach, ludzie uparcie będą je stosowali – Rada Języka Polskiego uzna wtedy (pewnie z bólem serca), że słowo to wchodzi to normy i jest poprawne. To oznacza, że nauczyciel na lekcji nie będzie już mógł podkreślić błędu, urzędnik nie powinien na nas spojrzeć spode łba, a pan polityk będzie mógł z mównicy powiedzieć, że „weszłem do Sejmu po to, by poprawiać byt Polaków”. Tak może być.
Ciekawa jest też sytuacja ze słowem „wziąść”. Profesor Jerzy Bralczyk (wiceprzewodniczący Rady) wziął posłankę Krystynę Pawłowicz w obronę, kiedy użyła tej formy. Twierdził on, że tak pisali Sienkiewicz i Mickiewicz – i chociaż nie jest to zgodne z obecnie przyjętymi zasadami, to nie trzeba być przesadnie okrutnym.
Nauczyciele powtarzali nam też często, że jeśli popełnimy błąd językowy w piśmie do urzędu, to nie zostanie ono przyjęte, albo zostaniemy potraktowani niepoważnie. Jakkolwiek pochwalam zachętę do korzystania z poprawnej polszczyzny, tak mam złe wieści. Urząd musi przyjąć każde pismo, nawet takie, które roi się od potwornych lapsusów. I jeszcze musi na nie odpowiedzieć!
Uzus wszystko przełknie
Czy istnienie uzusu oznacza, że możemy korzystać z takich form jakich chcemy? To zagadnienie jest o tyle interesujące, że jeden z bardzo znanych polskich polityków, Janusz Korwin-Mikke, uparcie odmawia zastosowania się do reformy pisowni z roku 1936 i w najlepsze pisze „puhar”. Chociaż Rada Języka Polskiego by się z nim nie zgodziła, to zdaniem profesora Marcina Zielińskiego, ona jedynie opiniuje – a piszący mogą się dostosować lub nie. Innego zdania był członek RJP, Jerzy Podracki, w którego opinii:
Mamy prawo ustalać przepisy tylko w jednym, choć bardzo ważnym zakresie. Chodzi o przepisy ortograficzne oraz interpunkcyjne. W tym zakresie uchwały Rady Języka Polskiego są wiążące dla wszystkich piszących.
Ale jak mówię: do więzienia nikt za to nikogo nie zamknie. Tyle tylko, że język, jako twór ciągle się zmieniający, w pewnym momencie może zaakceptować formy, które dzisiaj nas mierzą. Lecz jak to czasami mówią studenci filologii polskiej, uzus wszystko przełknie. Nawet „puhar” i „wziąść”, jeśli będzie taka potrzeba.
Pewnego pięknego dnia możemy więc znaleźć w piśmie urzędowym zapis o tym, że można „wziąść” za coś odpowiedzialność. Wystarczy ludzkie działanie i jedna, magiczna uchwała Rady Języka Polskiego… lub nagła reforma tego, co znaliśmy do tej pory.