Hotele na całym świecie zapraszają influencerów (a niekiedy i zwykłych turystów) oferując darmowy wypoczynek. Warunek: relacja z pobytu, oczywiście z uwypukleniem zalet obiektu. A teraz wersja polska. 2000 zł netto i tygodniowy pobyt w górach. Jedyne co podczas wyjazdu musi robić wybrany szczęśliwiec to czytać książki. Mokry sen mola książkowego.
O co właściwie chodzi?
Ogłoszenie zostało opublikowane m.in. na platformie GoldenLine. Jest też udostępnione na różnych grupach facebookowych, a także na publicznych stronach blogerów (w tym np. Pawła Tkaczyka). Za całe zamieszanie jest odpowiedzialne jedno z wydawnictw, które poszukuje „testera lub testerki” kryminałów i thrillerów. Praca testera nie kojarzy się raczej z czytaniem książek (już prędzej z graniem w gry, co wbrew pozorom – i pewnie tysiące testerów to potwierdzi – nie jest takie przyjemne, jak mogłoby się wydawać). Mamy zatem na początku nieco fancy nazwę, która na pewno ma zaintrygować. Dalsza część ogłoszenia również zaskakuje. 2000 zł netto honorarium za tydzień czytania (testowania, jakby mógł podkreślić ktoś złośliwy) wskazanych przez wydawnictwo książek. Co więcej – tester w tym celu pojedzie w góry, a pobyt tam opłaci oczywiście wydawnictwo. Jest jeden haczyk. Na podanego w ogłoszeniu maila należy wysłać CV, a oprócz niego – recenzję bardzo konkretnej powieści.
Największy wygrany? Wydawnictwo i jego marketingowcy
Szczęście przyszłego zwycięzcy rekrutacjo-konkursu jest jednak niczym w porównaniu ze szczęściem wydawnictwa i marketingowców, którzy dla niego pracują. Nie ma żadnych wątpliwości, że całe ogłoszenie jest tak naprawdę formą ukrytej reklamy. Dlaczego? Każdy chętny musi przeczytać wskazany przez wydawnictwo tytuł, a następnie go zrecenzować. A jako że tytuł ukazał się na rynku 3 października 2018 r., to szansa na to, że znajduje się na bibliotecznych półkach jest niewielka. A to oznacza, że kandydat musi po prostu kupić książkę. I zrobi to z uśmiechem na twarzy, jeśli tak bardzo omamiła go wizja zarobku i wspaniałego tygodnia w górach. Czy to etyczne? Raczej niespecjalnie, ale z drugiej strony aplikujący doskonale wie, co musi zrobić, by przesłać kompletne zgłoszenie. Ogłoszenie szybko stało się viralem. Nietrudno zgadnąć, że mnóstwo osób spróbuje swoich sił w rekrutacji. I najpierw – oczywiście – kupi książkę. Co więcej, można przewidywać, że część osób sięgnie po tytuł ze zwykłej ciekawości. Można łatwo rozreklamować tak trudny (z punktu widzenia marketingowca) produkt, jakim jest książka? Można. I to tak, że wszyscy będą o tym mówić.
Z dwojga złego lepiej w tę stronę
Zagrywka ze strony wydawnictwa średnio przypadła mi do gustu, ale z drugiej strony – w sumie każdy sposób jest dobry, by zachęcić społeczeństwo do czytania. Bo czytamy bardzo mało, i co do tego nie ma żadnych wątpliwości. W 2017 r. tylko 9 proc. badanych Polaków przyznało, że czyta 7 i więcej książek rocznie. Niemal 2/3 nie przeczytało żadnej książki w ciągu roku. Jeśli viralowe ogłoszenie wpłynie (nawet w minimalnym stopniu) na te statystyki, to jestem w stanie przymknąć oko na zastosowaną sztuczkę.