Jeśli zawsze chciałeś być muzykiem i ruszyć w trasę koncertową po całym świecie, to wystarczyło kupić farmę lajków na Facebooku i Instagramie

Na wesoło Dołącz do dyskusji (271)
Jeśli zawsze chciałeś być muzykiem i ruszyć w trasę koncertową po całym świecie, to wystarczyło kupić farmę lajków na Facebooku i Instagramie

Słyszeliście o zespole Threatin? Nie? Nic dziwnego, bo ten zespół po prostu nie istnieje. A mimo to Jered Threatin, jego „wokalista”, zdołał zorganizować trasę koncertową w Europie. Przekonał liczne kluby, by pozwoliły jego „zespołowi” wystąpić przed publicznością.

Zespół, który nigdy nie istniał

Historia brzmi nieco nieprawdopodobnie, ale z drugiej strony mamy do czynienia obecnie z tyloma absurdami (np. sytuacją, gdy Trump zapowiada sankcje nawiązując do serialu „Gra o tron”), że może nie powinna nas aż tak dziwić. Otóż Jered Threatin wpadł na pomysł zaangażowania kilku muzyków w swój „projekt” – celem mężczyzny było zorganizowanie profesjonalnej trasy koncertowej. Najpierw kupił farmę lajków na Facebooku (baza fanów liczyła ok. 38 tys.) oraz na Instagramie (ok. 16 tys.). Nagrał też piosenki, które wrzucił na serwis YouTube. Nie zapomniał również o stworzeniu strony internetowej swojego fikcyjnego zespołu. Kiedy uznał, że ma już wszystko, co niezbędne (czyli pseudorepertuar i pseudofanów), przeszedł do organizacji trasy koncertowej, którą zatytułował „Breaking The World Tour”.

Prestiżowe kluby zgodziły się na występ fikcyjnego zespołu Threatin

Okazuje się, że chytry plan Threatina…po prostu się powiódł. Przynajmniej częściowo. Mężczyźnie udało się przekonać kilka klubów, m.in. w Manchesterze i Londynie, by gościły jego „zespół” na scenie. Threatin zresztą wystąpił z opłaconymi muzykami. Tyle, że w klubach nie zjawił się nikt (nie licząc może supportu w postaci kapeli Ghost of Machines). Nie do końca wiadomo, co mieli w głowie wynajęci muzycy, gdy zgadzali się na całą maskaradę.  Po kilku koncertach w pustym klubie zdecydowali się jednak na wycofanie z projektu (podobno Threatin okłamał ich w sprawie sprzedaży biletów na koncerty). Z kolei Threatin przez jakiś czas był nieuchwytny, a gdy już odniósł się do całego „projektu”, opublikował jedynie na Twitterze krótką wiadomość:

Źródło: JeredThreatin/instagram.com

Nie do końca wiadomo, co kierowało mężczyzną. Być może chęć zdobycia popularności, a być może chęć pokazania całemu światu, że żyjemy w czasach, w których da się sfabrykować niemal dosłownie wszystko. W całej historii zastanawia mnie jednak to, jakim cudem popularne kluby zgodziły się na występ „zespołu”, który nie dał nigdy żadnego koncertu. A w dodatku – dlaczego nie zorientowały się, że coś jest nie tak, skoro nikt nie kupił biletów na występ Threatin ( i tym samym – dlaczego w ogóle pozwoliły na kompletnie nierentowny występ)?  I wreszcie – jakim cudem nie pojawiło się chociaż kilka zbłąkanych owieczek, regularnie chodzących na koncerty w danym klubie, mimo że nie zawsze znają wykonawców?

Tego chyba jednak się nie dowiemy.