Weźmy jakiegoś blogera ze ścisłego topu. Niech to będzie jedna z najbardziej znanych szafiarek w Polsce – Maffashion. Jestem przekonany, że na swoim blogu i kontach w mediach społecznościowych generuje wyższy roczny przychód od niejednej gazety o zasięgu lokalnym. Całej gazety.
Według rankingu ekwiwalentu reklamowego przygotowanego przez Press Service dla Jasona Hunta, w 2018 roku szacowano ją na 56 milionów złotych rocznie.
Fiskus tego nie rozumie
Szafiarki to generalnie przychodowy top wśród polskich blogerów. Te ładne i zadbane dziewczyny to nie tylko zabawa w przymierzanie sukienek, ale przede wszystkim gigantyczne imperia medialne z wielkimi pieniędzmi w tle. Umiejętnie łączą status sprzedawczyń, businesswomen, blogerek, celebrytek i modelek, na każdym kroku starając się komercjalizować swój autorytet i popularność.
Z punktu widzenia historii opisywanej dziś na nowym podserwisie Bezprawnika – firma.blog (polubcie na Facebooku!) – koszty firmowe blogera są niebywale problematyczne. Jak wskazuje Edyta Wara-Wąsowska, dyrektor Krajowej Izby Skarbowej zakwestionował możliwość wrzucenia w koszty firmowe wydatków poniesionych na nagranie filmów o charakterze doradztwa konsumenckiego.
Wnioskodawca chciał dowiedzieć się, czy wydatki poniesione na zakup przedmiotów, które posłużą potem do nagrywania filmów na bloga mogą zostać wliczone w koszty uzyskania przychodu blogera. Unboxing miał być tematyką przewodnią bloga, który był w planach wnioskodawcy.
Jest oczywiście słusznością, że część przedsiębiorców może nadużywać prawa i korzystać z przedmiotów firmowych do własnych korzyści. Ba, część może nawet kupować np. elektronikę „na fakturę” wyłącznie dla własnej rozrywki, a następnie w ogóle nie wykorzystywać jej w ramach firmy.
To niestety rezultat zgniłego kompromisu, który pozwala przedsiębiorcom odliczać ponoszone koszty od ostatecznej kwoty płaconego podatku. Oczywiście jest prosty i w miarę łatwo wykonalny sposób, by tego typu patologie zlikwidować, a przy tym zrobić to przy pełnym poparciu Polaków. Wystarczy całkowicie znieść podatek PIT. Nie jest to wbrew pozorom projekt aż tak egzotyczny, a zdecydowaną większość środków na ten cel można by było znaleźć np. w likwidacji programu 500 plus.
Fiskus przeciwny odliczeniom, bo nie rozumie pracy blogera
Jeszcze większym problemem od przedsiębiorców odliczających trochę za dużo, jest skarbówka, która coraz częściej stoi na straży tego, by odliczać jak najmniej. Nawet wtedy, gdy odliczenie jest obiektywnie słuszne i uzasadnione.
Jeszcze w 2016 roku fiskus pozwalał blogerom na odliczanie zakupów dokonywanych na potrzebę tworzonych przez siebie artykułów czy filmów w serwisie YouTube. Jednak od tamtego czasu wykładania dokonywana przez organy skarbowe się zmienia i radykalizuje.
dzielenie się spostrzeżeniami, opiniami, informacjami publikowanymi na blogu wskazuje na osobisty charakter publikowanych treści i nie powoduje de facto powstania przychodu. Ponadto, ze zdarzenia opisanego we wniosku wprost wynika, że Wnioskodawca zamierza uzyskiwać przychód z tytułu udostępnienia powierzchni na stronie internetowej (reklamy), a nie z tytułu prowadzenia bloga.
Nie jestem ekspertem od podatków, ale „przeleciałem dziś się” po znajomych doradcach podatkowych z wielkiej czwórki i każdy prezentował pogląd zbliżony do mojego – interpretacja jest absurdalna.
Po pierwsze – blog/vlog/kanał social media jest specyficznym kanałem medialnym, jednakże nie ma złudzeń co do tego, że… owszem, jest to medium. Ba, to może być nawet medium o przychodach liczonych w milionach złotych. Subiektywny charakter, a więc dzielenie się spostrzeżeniami czy opiniami jest natomiast integralnym elementem blogosfery, YouTube’a czy „infulencerów” z mediów społecznościowych. I to właśnie silnie zsubiektywizowany sposób wypowiedzi często w przesądzającym stopniu decyduje o ich popularności, a tym samym przychodach.
Fiskus zatem bardzo się myli – spostrzeżenia, opinie, informacje publikowane na blogu powodują powstanie przychodu patrząc na to pod kątem merytorycznym.
Fiskus myli się ponadto w drugiej części swojej wypowiedzi. Pomijam już argument dotyczący tego, że przychód pochodzi z tytułu emisji reklamy, a nie prowadzenia bloga (krzyżyk na drogę autorowi interpretacji, który chce emitować reklamę na blogu NIE MAJĄC bloga). Źródłem przychodu w sensie technicznym nie jest abstrakcyjna „reklama”, tylko „reklama na blogu”. Fakt redagowania bloga/kanału/profilu i uzyskania przychodu są ze sobą nierozerwalnie związane.
Wreszcie, trzeci i ostatni błąd myślowy fiskusa. Otóż reklama i prowadzenie bloga nie tylko stanowią w nakreślonych warunkach integralną całość, ale współczesne medium internetowe samo w sobie jest reklamą. Reklamą jest na przykład kanał YouTube od Grupy Abstra – „Kumaty” zrobiony dla sieci sklepów Żabka. Reklamą na blogu są nie tylko bannery reklamowe wyświetlane obok wpisów (co więcej – liczba odsłon bloga wpływa na cenę i przychód uzyskany z tych bannerów), ale same wpisy na blogu mogą mieć charakter reklamowy (niestety, blogerzy niechętnie ten fakt oznaczają, a to jest akurat nielegalne). Odpalam blog wspomnianej Maffashion i pierwsze co widzę od góry, to notka z wakacyjnymi promocjami w sieciach kosmetycznych. Bardzo często takie wpisy na blogach o modzie czy kosmetykach to tak naprawdę katalog linków afiliacyjnych, które generują blogerom prowizję od sprzedaży. Blog jest źródłem przychodu, tak jak reklama jest źródłem przychodu. Przychodu z bloga.
Co więcej, zakupy dokonane na zakup stylizacji, pokazanego smartfona, omówionego gadżetu są bez cienia wątpliwości kosztami uzyskania przychodów, ponieważ są to koszty poniesione w celu osiągnięcia przychodów. Co więcej, te przychody mogą być odroczone w czasie.
Fiskus się myli w swojej ocenie, ponieważ fiskus nie rozumie sposobu tworzenia nowoczesnych mediów w internecie. Pozostaje nie przejmować się zbytnio tą interpretacją i mieć nadzieję, że w razie problemów sędzia wykaże się lepszym rozumieniem omawianej materii.