Sklep Mere ma być taką rosyjską Biedronką, przy czym ceny ma mieć niższe o nawet 30% od swoich konkurentów.
W idealnym świecie robilibyśmy zakupy w wielkiej sieci polskich sklepów. Nigdy bowiem nie ukrywałem, że jestem zwolennikiem promowania lokalnego kapitału. To oczywiście nie zawsze jest możliwe, choćby ze względów jakościowych (pokażcie mi sensowny polski smartfon czy samochód) czy finansowych, jednak w miarę możliwości staram się wybierać polskiego przedsiębiorcę. Nie jestem w swoim poglądzie osamotniony.
Zdaniem CBOS, 46% konsumentów w naszym kraju zwraca uwagę na pochodzenie towaru – to trzeci najwyższy parametr po cenie i jakości.
Polski przedsiębiorca to z reguły gwarancja tego, że kapitał nie ucieka z Polski, tutaj jest płacone też najwięcej podatków, a w trakcie wytwarzania towaru lub usługi zostało zatrudnionych wielu rodaków, również płacących podatki w kraju. Inwestowanie w polski biznes to docelowo więcej pieniędzy na nasze wspólne drogi, wojsko, sądy, służbę zdrowia, edukację lub – oczywiście – programy 500 plus pozwalające politykom przekupywać obywateli w celu wygrywania wyborów.
Z ciężkim więc sercem wybiera się niemieckiego Lidla czy portugalską Biedronkę
Natomiast wieść gminna niesie, że już niebawem na mapie dyskontów pojawi się nowy dyskont – sieć Mere z Rosji, która ma pokazać swoim konkurentom, że tanio, to dopiero będzie.
To będzie bardzo duże wyzwanie dla polskiego konkurenta, a na ten aspekt póki co nie zwraca się w publicznej dyskusji większej uwagi, ponieważ po raz pierwszy zmierzymy się w segmencie konsumenckim z tak ambitnym projektem naszych wschodnich sąsiadów. Owszem, Rosja jest obecna w Polsce, ale raczej nie odgrywa tu istotne roli – albo handel odbywa się w sektorach państwowych, albo radzą sobie co najwyżej średnio np. ze swoimi sieciami stacji benzynowych.
Po tym jak w 2014 roku Rosja dokonała bezprawnego w świetle prawa międzynarodowego rozbioru Ukrainy, z zadowoleniem zauważyłem, że rodacy nawoływali do bojkotu rosyjskich stacji benzynowych, np. Łukoil. Sceptycyzm był widoczny jeszcze wcześniej, bo już w 2009 roku władze koncernu podjęły decyzję o nieinwestowaniu znaczących środków w rynek Polski. Powodem była m.in. dostrzegalna niechęć Polaków do rosyjskiego biznesu.
Mere próbą patriotyzmu, nie tylko gospodarczego
W przypadku dyskontu Mere wyzwanie będzie nieporównywalnie większe, ponieważ zgodnie z zapowiedziami Polacy mają być wystawieni na próby nawet w prostych zakupach dnia codziennego. 30% tańsze mleko, chleb, mięso czy owoce? To uderza do wyobraźni.
Trzeba mieć z tyłu głowy, że 30% oszczędności na kapuście i maśle, to pieniądze pośrednio przekazywane do Rosji – na obecność zielonych ludzików w Donbasie, a – kto wie – może pewnego dnia również w Rydze, Wilnie czy Białymstoku. Na utrzymywanie rakiet wymierzonych w Warszawę, które stacjonują w Obwodzie Kaliningradzkim. Na budowę lokalnego rywala, który chciałby dyktować warunki w regionie – również nam. A może nawet i na całym świecie.
Zdaniem wielu analityków, Polacy sprzedali pewną wizję państwa prawa w zamian za 500 złotych wypłacane miesięcznie posiadaczom dzieci. Dyskont Mere będzie ciekawym benchmarkiem tego, czy za 30% tańszą polędwicę sopocką, rodacy gotowi są skusić się na zakupy u odwiecznego wroga, nieuniknionego geograficznie rywala i państwa, którego polityka ostatnich lat budzi sprzeciw opinii międzynarodowej.