Jak co grudzień Polacy stoją pod sądami. Czy uliczne protesty w obronie sądów mają dość energii by zatrzymać ustawę represyjną?

Państwo Prawo Dołącz do dyskusji (50)
Jak co grudzień Polacy stoją pod sądami. Czy uliczne protesty w obronie sądów mają dość energii by zatrzymać ustawę represyjną?

Nie wiem, co rządzący mają z tym grudniem, że najbardziej kontrowersyjne projekty wrzucają zwykle tuż przed świętami. Może liczą na zajęcie głów Polaków przedświąteczną gorączką. Może liczą też, że mało komu po prostu chce się stać na zimnie. Ale 18 grudnia 2019 roku zimno nie było, a głowy wielu Polaków były zajęte tym, by właśnie wyrazić swój sprzeciw. Protesty w obronie sądów w całej Polsce zaimponowały frekwencją, ale czy to wystarczy by poprzez ulicę wymusić krok do tyłu?

Protesty w obronie sądów – większe niż zwykle, ale czy wystarczą?

Relacjonuję protesty w Gdańsku regularnie od 2015 roku. Mogę więc śmiało porównać ich liczebność i wysnuć na tej podstawie wnioski. Środowy był jednym z najliczniejszych, być może nawet najliczniejszy. Wciąż jednak większość stanowili ci, którzy na manifestację przyszli któryś już raz. „Tak jak jestem przerażona tym, co chcą zrobić rządzący, tak przeraża mnie też to jak bardzo nie obchodzi to młodych”, usłyszałem od jednej z uczestniczek. I faktycznie nie da się ukryć, że na manifestacjach wciąż brakuje osób w wieku 20-30 lat. Rządzący zapewne to widzą i dlatego wciąż nie odpuszczają walki o to, by podporządkować sobie sądy. Czują, że wielu młodych może w tej sprawie po prostu nie mieć własnego zdania. Albo mieć to w nosie.

Ludzie nie zawiedli, zawiódł lider

Gorzkim symbolem środowych wydarzeń był niedoszły kulminacyjny moment gdańskiej manifestacji. Jej zwieńczeniem miało być wystąpienie Donalda Tuska, który tego dnia miał autorskie spotkanie w Europejskim Centrum Solidarności. Miał przyjść po podpisaniu książek, ale okazało się że chętnych jest tak dużo, że z dołączenia do protestu musiał zrezygnować. I choć przed sądem przyjęto to ze zrozumieniem, to wizerunkowo na pewno nie przysłuży się to ulicznej opozycji. Bo lider, nawołujący do wychodzenia na ulicę, rezygnujący z owej ulicy na rzecz autografów, może działać demobilizująco. Choć z drugiej strony – wcale nie musi.

Ustawa, która może dotknąć każdego

Ustawa wprowadzająca represje wobec sędziów jest bowiem ustawą będącą nie tylko najbardziej radykalną, ale też będącą w swoich regulacjach najbliżej obywatela. Do tej pory rewolucja dotyczyła Trybunału Konstytucyjnego czy Sądu Najwyższego. Czyli organów, z którymi zwykły człowiek na co dzień nie ma do czynienia. Tymczasem perspektywa wyciągnięcia poważnych konsekwencji wobec dowolnego sędziego tylko za to, że wydał niepasujący władzy wyrok, jest dużo bardziej czytelna. „To może dotknąć każdego z nas. Każdy z nas może w pewnym momencie stanąć przed sądem i przekonać się na własnej skórze, co znaczy upartyjnienie wymiaru sprawiedliwości”, mówił mi uczestnik protestu.

Dlaczego obecne wydarzenia nazywam grudniowym deja vu? Bo znamy już pewien schemat związany z ustawami sądowymi. Radykalne rozwiązanie, zbadanie przez PiS siły ulicy, a potem – w zależności od mocy protestów – wycofanie się albo złagodzenie ustawy. Jak będzie tym razem? Zapewne w roli dobrego policjanta pojawi się Porozumienie Jarosława Gowina, które zaproponuje łagodzące projekt Solidarnej Polski poprawki. Kłopot w tym, że ustawa represyjna do żadnych poprawek się nie nadaje. Nawet jej wygładzenie nałoży na sędziów kaganiec. Ten fakt każe myśleć, że do jej przepchnięcia jesteśmy bliżej niż dalej. A to wywróciłoby nasz kraj do góry nogami.