Część uważa, że wprowadzone przez rządzących restrykcje są jak najbardziej słuszne i tylko tak dotkliwe (i czasem – bezsensowne) zakazy chronią nas przed epidemią na skalę włoską, hiszpańską czy brytyjską. Część z kolei – że obecne ograniczenia to nie tylko bzdura, ale dodatkowo bzdura naruszająca wolności obywatelskie. Abstrahując od tego, kto ma rację, można natomiast z całą pewnością stwierdzić, że rządzący zapominają o społecznym wymiarze swoich decyzji. I nie chodzi wcale o brak możliwości spotkania się z rodziną czy przyjaciółmi.
Społeczne konsekwencje ograniczeń w przemieszczaniu się: cierpię nie tylko ofiary przemocy domowej
Wielu Polaków źle radzi sobie z przedłużającą się narodową izolacją. Nie ma w tym niczego dziwnego. Niektórzy jednak znaleźli się w sytuacji podwójnie trudnej. Wystarczy wspomnieć chociażby o ofiarach przemocy domowej (zarówno tej fizycznej jak i psychicznej), które nierzadko zostały zamknięte w jednym mieszkaniu razem ze swoim oprawcą. Bez możliwości wyjścia, bez realnej możliwości pomocy – bo obecnie nawet wykonanie telefonu może okazać się niemożliwe. Specjaliści alarmują, że w szczególnie złej sytuacji są dzieci, które nie mają jak się bronić przed agresją dorosłych.
To jednak nie jedyne ofiary zakazów i nakazów wprowadzanych w związku z epidemią koronawirusa. Kolejnymi są bezdomni. Fundacje, stowarzyszenia i instytucje, które im pomagają (np. dowożąc posiłki w określone miejsca czy organizując dla nich środki czystości i ubrania) musiały najpierw dostosować się do nowej rzeczywistości. Jak podkreślają pracownicy takich instytucji i wolontariusze, bezdomnym doskwiera nie tylko znacznie mniejszy wymiar pomocy materialnej, ale także – brak możliwości normalnej rozmowy z osobami, które nierzadko znają i którym ufają.
Pomoc musiała przybrać inne formy. Ale to wciąż za mało
Nikt nie ma chyba zresztą wątpliwości, że społeczne konsekwencje ograniczeń w przemieszczaniu są znacznie większe. Cierpią osoby z zaburzeniami psychicznymi, cierpią niepełnosprawni pozbawieni rehabilitacji, cierpią także zwierzęta w schroniskach – zwłaszcza, że w czasie epidemii ubywa wolontariuszy, którzy do tej pory wychodzili z nimi na spacer, bawili się lub zwyczajnie głaskali.
Cierpią też dzieci. Nie tylko te, które żyją na co dzień z oprawcami – także te, które wychowywane są w ubogich rodzinach. Wcześniej mogły liczyć na pomoc np. w ramach programu dożywiania Pajacyk – mając zapewniony w szkole przynajmniej jeden ciepły posiłek. Razem z zamknięciem szkół i świetlic rządzący uniemożliwili dzieciom korzystanie z pomocy. Tym samym nawet „Pajacyk”, funkcjonujący w Polsce ponad 20 lat, musiał przejść szybką transformację. Na szczęście – jak tłumaczy nam Helena Krajewska z Polskiej Akcji Humanitarnej – dzięki zbiórce i współpracy z biznesem udało się już dostarczyć 769 dużych paczek do dzieci w całej Polsce. PAH się zresztą nie poddaje i planuje kolejne kroki.
W podobnej sytuacji znaleźli się zresztą też seniorzy, którzy również korzystali z rozmaitych form wsparcia, takich jak chociażby zajęcia czy posiłek w dziennym domu seniora. Na szczęście większość samorządów reaguje i organizuje specjalne dostawy jedzenia i niezbędnych artykułów. Zaangażowani są strażnicy miejscy, czasem policja, wspierają wolontariusze.
To jednak nadal za mało.
Czas na szybką reakcję już minął
Niestety – rządzący pewnych kwestii po prostu nie dopilnowali, i nie tłumaczy tego nawet wyjątkowa sytuacja i konieczność szybkiego wdrażania różnych rozwiązań. Czas na szybką reakcję już minął – stan narodowej izolacji trwa już od kilku tygodni, a nie od kilku dni. Mimo to ustawodawca powinien podjąć próbę naprawienia chociaż części błędów – odciążając tym samym samorządy, fundacje, organizacje pozarządowe i instytucje lub chociaż dając im realne narzędzia do pomocy tym, o których podczas epidemii zapomniano.
Nie ma jednak wątpliwości, że jeśli chodzi o ochronę i pomoc najsłabszym i wykluczonym, państwo po raz kolejny nie zdało egzaminu. I to w sytuacji, w której to było – i nadal jest – nawet bardziej potrzebne niż zazwyczaj.