Że w czasach pandemii rozmaici „Janusze biznesu” będę próbowali wykorzystać sytuację do zmniejszania kosztów pracowniczych – to było jasne jak słońce i pewnie jak zmienność poglądów Jarosława Gowina. Ale że do walki o prymat w szukaniu fikcyjnych oszczędności włączą się samorządy – tego się mimo wszystko nie spodziewałem. I tak oto Łódź obcina pensje sprzątaczkom, przy okazji zabierając im nie tylko pieniądze, ale również… herbatę i mydło.
Rozpoczynający się kryzys gospodarczy (który ma być w Polsce podobny w skali do tego z 1990 roku) zmieni krajobraz społeczno-gospodarczy. Skutki pandemii dotkną zarówno przedsiębiorców, jak i pracowników. De facto już w tej chwili można mówić o końcu „rynku pracownika”. Nawet członkowie rządu przewidują powrót do poziomu bezrobocia sprzed wielu lat. Wskaźnik bezrobocia może sięgnąć nawet 13%, co jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się być pieśnią odległej przeszłości. Szukanie oszczędności poprzez zmniejszenie liczby pracowników oraz obcięcie wynagrodzeń tym, którzy pracy nie stracą, będzie za chwilę codziennością w wielu polskich firmach. Nie oznacza to jednak, że pracownicy sfery budżetowej mogą spać spokojnie. Rząd już wdraża przepisy umożliwiające łatwiejsze zwalnianie pracowników. Samorządy również zaczynają – niewątpliwie patrząc na kurczące się budżety – szukać sposobów na zaoszczędzenie paru groszy. I czasami naprawdę chodzi o grosze.
Łódź obcina pensje i takie benefity jak mydło czy herbata
Miasto Łódź jest arcypolskie, wszak aż 3 z 4 liter składających się na jego nazwę to polskie znaki diakrytyczne. Może dlatego miejscy urzędnicy postanowili dzierżyć palmę pierwszeństwa we wdrażaniu rozwiązań, które innym nie przyszłyby do głowy. (Jeśli przyszły – no cóż, wstydźcie się). W każdym razie łódzki magistrat rozpoczął procedurę wypowiedzenia Ponadzakładowego Układu Zbiorowego Pracy dla pracowników nie będących nauczycielami, świadczących pracę w szkołach oraz placówkach prowadzonych przez Miasto Łódź.
Początek komunikatu wydaje się być zrozumiały w obecnej sytuacji, gdy każdy zaciska pasa.
Dokument reguluje przede wszystkim system wynagradzania pracowników nie będących nauczycielami, gwarantując im szereg przywilejów. Jednym z nich jest prawo do 20-procentowej premii, która jest wypłacana bez względu na to, czy praca jest świadczona. Prowadzi to do sytuacji, że nawet gdy szkoły są zamknięte pracownicy otrzymują wynagrodzenia wraz z premią.
Brak premii? OK, to wydaje się być sensowne, w końcu lepiej zarobić mniej, ale zarobić, niż ryzykować zamykanie placówek oświatowych z powodu braku pieniędzy na pensje. Ale następne zdanie budzi już co najmniej mieszane emocje:
Wypowiedzenie Układu pozwoli usunąć szereg przywilejów rodem z minionej epoki, np. prawo do darmowej herbaty czy mydła.
Łódź obcina pensje? Jasne, rozumiemy. Na upartego można też uznać, że pracodawca nie ma obowiązku zapewniać pracownikom herbaty. Ciekawi mnie jednak, ile tej herbaty w takim razie wypijały łódzkie sprzątaczki i łódzcy woźni? Sprawdziłem dla Was, czy te benefity w pracy aż tak bardzo obciążały miejski budżet. Otóż, jak wynika z treści Ponadzakładowego Układu Zbiorowego Pracy, każdy pracownik objęty tym układem winien otrzymać miesięcznie… 100g herbaty. Cena w sklepie? Kilka złotych, o ile nie wybiera się marek premium. 200g mydła też nie wydaje się być ekwiwalentem owocowej środy czy sokowego czwartku. Czyli czymś, z czego można bez większego wahania zrezygnować, byle tylko utrzymać miejsca pracy.
Ciekawe, czy następnym krokiem walki łódzkiego magistratu o likwidację „przywilejów z poprzedniej epoki” będzie nakazanie kierowcom autobusów tankowanie tychże z własnych środków?