Stała baza wojskowa amerykańskich żołnierzy miała stanowić ostateczną gwarancję niepodległości naszego państwa. Tymczasem wiele wskazuje na to, że Fort Trump nie będzie. To wcale nie jest zła wiadomość. Zwłaszcza jeśli szerzej przyjrzeć się przyczynom braku porozumienia między stronami.
Fort Trump nie będzie bo Polska nie jest w stanie zapłacić tyle ile sobie życzą Amerykanie
Doniesienia Reutersa wskazują na to, że jedno z najważniejszych założeń w polityce zagranicznej naszego rządu najwyraźniej nie uda się zrealizować. Słowem: Fort Trump nie będzie jednak ulokowany w Polsce. Obydwie strony nie są w stanie się dogadać co do warunków ulokowania takiej stałej bazy wojskowej.
Najważniejszym problemem stojącym na przeszkodzie porozumieniu są rzecz jasna pieniądze. Polska zadeklarowała się zapłacić za ulokowanie bazy nawet 2 miliardy złotych. To było jednak zanim koronawirus oraz przedwyborcze rozdawnictwo nie podkopały zarówno gospodarki, jak i założeń budżetowych. Tymczasem Stany Zjednoczone chciałyby najwyraźniej jeszcze większego wkładu finansowego naszego kraju.
Kolejnym problemem jest żądanie USA by żołnierze stacjonujący w Fort Trump byli wyłączeni spod polskiej jurysdykcji w przypadku gdyby popełnili jakieś przestępstwo. Takie rozwiązanie byłoby najprawdopodobniej trudne do wytłumaczenia polskiej opinii publicznej. Mogłoby również budzić bardzo konkretne skojarzenia innymi bazami wojskowymi obcego mocarstwa ulokowanymi na terytorium naszego kraju.
Opieranie bezpieczeństwa Polski wyłącznie o ścisłe relacje z USA to plan tyleż prosty co naiwny
Trzeba przy tym przyznać, że plan naszych rządzący na zapewnienie Polsce trwałego bezpieczeństwa był stosunkowo prosty. Jeżeli na terenie naszego kraju powstanie baza wojskowa armii Stanów Zjednoczonych, to żadne inne państwo nie odważy się na nas napaść. Oczywiście, całe założenie ma szereg bardzo istotnych wad.
Przede wszystkim, w najbliższym polskim sąsiedztwie jest tylko jedno państwo mogące napaść na Polskę. Rosja oczywiście z pewnością celuje w terytorium naszego kraju dużą ilością pocisków z głowicami jądrowymi, jednak ryzyko faktycznej napaści jest dokładnie takie samo. Głównie dlatego, że jesteśmy państwem członkowskim NATO.
Akurat atak hybrydowy w przypadku jednolitej etnicznie Polski jest praktycznie nierealny. Zwłaszcza, że Rosja mogłaby go przeprowadzić co najwyżej z terytorium Obwodu Kaliningradzkiego – po drodze mając głównie Pojezierze Mazurskie. Tymczasem od wschodu Białoruś wydaje się być coraz mniej chętna na wchłonięcie przez silniejszego sąsiada.
Ktoś mógłby stwierdzić, że niepodległość Białorusi i Ukrainy stanowi dla Polski dużo lepsze gwarancje pokoju i bezpieczeństwa niż jakaś tam baza wojskowa. To bardzo słuszne założenie. Problem w tym, że wpływ naszej dyplomacji na los obydwu tych państw jest raczej niewielki. Tymczasem budowa Fort Trump byłaby dużo tańsza niż budowa własnego potencjału militarnego. Nie wspominając nawet o tym, że Amerykanie nie czepialiby się aż tak bardzo naszych rządzących o takie drobiazgi jak chociażby „rządy prawa”.
Rządy „Dobrej Zmiany” od początku cechuje zbyt daleko idąca usłużność względem USA
Warto przy tym zauważyć, że jeśli faktycznie Fort Trump nie będzie, to cały paradygmat polskiej polityki zagranicznej właściwie się rozsypuje. „Zjednoczona Prawica” postawiła niemalże w całości na sojusz ze Stanami Zjednoczonymi. Skądinąd w sposób spełniający co do joty przepowiednię Radosława Sikorskiego o robieniu Amerykanom „łaski” i skonfliktowania się z całą resztą naszych sojuszników.
Przykłady takiego postępowania można by właściwie mnożyć. Zaczęło się od anulowania przetargu na śmigłowce wielozadaniowe dla wojska. MON, jeszcze pod kierownictwem Antoniego Macierewicza, postanowił zrezygnować z francuskich Caracali. Jeszcze nie rozpisano nowego przetargu a minister już otwarcie głosił, że ma nadzieję wybrać ofertę amerykańską. Oczywiście śmigłowców Wojsko Polskie do dzisiaj nie dostało.
Polska zdecydowała się także na zakup bardzo solidnych, ale jednocześnie drogich i wymagających myśliwców F-35 oraz wybór amerykańskich technologii atomowych. Rząd Prawa i Sprawiedliwości jest bardzo spolegliwy względem Amerykanów, gdy w grę wchodził chociażby podatek cyfrowy. Stany Zjednoczone naciskają na Polskę co do zerwania kontaktów z Chinami, także w przypadku strategicznie istotnej technologii 5G.
Nie ma w polityce międzynarodowej miejsca na myślenie życzeniowe i patrzenie na interesy przez pryzmat osobistych sympatii
Absolutnym szczytem upodlenia naszych władz względem amerykańskiego sojusznika była haniebna konferencja bliskowschodnia w Warszawie. Nie dość, że nasz rząd pozwolił zorganizować Amerykanom i Izraelowi międzynarodowy seans nienawiści do Iranu, to jeszcze przy okazji dał się upokorzyć „gościom”. Mowa o połajankach odnośnie, w oczywisty sposób bezprawnej, restauracji mienia bezspadkowego na którą przedstawiciele obydwu tych państw głośno nalegali.
Trzeba przy tym oddać sprawiedliwość, że Amerykanie – kierując się własnym dobrze rozumianym interesem – czasem robią dla Polski coś pożytecznego. W przypadku sankcji na Nord Stream 2 Stanom Zjednoczonym nie chodzi raczej o interesy Polski jako takiej. Byli jednak w stanie poważnie zaszkodzić budowie.
Ambasador USA w Polsce Georgette Mosbacher skutecznie powstrzymała zakusy naszego rządu w stronę „repolonizacji” chociażby należącej do amerykańskiego konsorcjum telewizji TVN. Reagowała też ostro na niedawne ataki TVP na TVN. Propagandowa stacja naszego rządu została szybko zmuszona do zmiany narracji i znalezienia innego obiektu hejtu.
Z pewnością jednak nie o taki efekt chodziło rządzącym. Jeżeli Fort Trump nie będzie, to wszystkie dotychczasowe wyrzeczenia będą na nic. Tak być jednak musiało. W polityce zagranicznej liczą się przede wszystkim twarde interesy a nie mieszanina myślenia życzeniowego oraz osobistych sympatii czy antypatii. Amerykanie nie uznają Polski za kraj o szczególnym znaczeniu tylko dlatego, że polscy przywódcy będą się do nich łasić. Co najwyżej dostrzegą, że mogą sobie względem nich na wiele pozwolić.