Takiego finiszu kampanii nie miał jeszcze żaden kandydat na prezydenta Polski. Ba, nie miał właściwie żaden kandydat na prezydenta jakiegokolwiek innego kraju. Bo Andrzej Duda leci do USA tuż przed wyborami, by dostać bezprecedensowe wsparcie od prezydenta Stanów Zjednoczonych. Brzmi jak „gamechanger” na korzyść urzędującego Prezydenta RP? Na pierwszy rzut oka tak. Problem w tym, że Stanami rządzi dziś Donald Trump i może on Dudzie bardziej zaszkodzić niż pomóc.
Duda leci do USA
Choć przed nami ostatni tydzień kampanii, w trakcie którego zwykle kandydaci skupiają się głównie na spotkaniach z wyborcami, to Andrzej Duda wybrał inną drogę. Zresztą nie ma pewności czy sam ją wybrał, bo mówi się że to administracja Trumpa bardzo naciskała na tę wizytę akurat w tym terminie. A że od paru lat polskie władze zachowują się jak potulni wychowankowie władz amerykańskich, to z zaproszenia skorzystać było trzeba. I tak oto Andrzej Duda ze swoją świtą na pięć dni przed wyborami wybiorą się do Stanów Zjednoczonych. Skończyło się już paliwo wyborcze pod nazwą „Donald Trump zniósł wizy do USA„, więc czas dotankować. A teraz w kilku akapitach wyjaśnię wam dlaczego ta eskapada może się dla polskiego prezydenta okazać drzazgą w bucie.
Po pierwsze – John Bolton
Dzień przed spotkaniem Duda-Trump w księgarniach pojawi się książka Johna Boltona. Były doradca prezydenta USA do spraw bezpieczeństwa narodowego ujawnia w niej mnóstwo faktów bardzo niewygodnych dla Trumpa w wielu dziedzinach. Chodzi między innymi o rzekome zwrócenie się przez prezydenta USA do chińskiego przywódcy Xi Jinpinga o pomoc w osiągnięciu swoich wyborczych celów. Trump miał też zgodzić się na to, by w Chinach powstały obozy koncentracyjne dla muzułmańskich Ujgurów. Jest także wątek dotyczący naszej sąsiedniej Ukrainy i powodów wstrzymania wojskowej pomocy dla tego wciąż ogarniętego wojną kraju. Pojawia się także polski fragment dotyczący Fortu Trump, o którym sam Trump podobno… zapomniał.
Ta książka będzie tematem numer jeden w amerykańskich mediach w tym tygodniu. I przy każdym publicznym pojawieniu się Donalda Trumpa będzie on zasypywany lawiną pytań od dziennikarzy w tym temacie. Pierwszą okazją będzie wspólna konferencja prasowa z Andrzejem Dudą, który będzie stał obok Trumpa i robił dobrą minę do złej gry, z pewnością nie wypadając na takim tle korzystnie.
Po drugie – Duda z łatką homofoba
Amerykańskie media już w ubiegłym tygodniu szeroko rozpisywały się o kampanijnych homofobicznych wyczynach Andrzeja Dudy. Światowej opinii publicznej nie umknęły słowa polskiego prezydenta mówiące o „ideologii” LGBT, usprawiedliwiające posła Jacka Żalka, który powiedział że „LGBT to nie ludzie, to ideologia”. Problem w tym, że za oceanem takie stwierdzenia odbierane są – i słusznie – jako absurd. Bo cały świat wie, że LGBT to po prostu skrót od Lesbian, Gay, Bisexual, Transgender. Dlatego Andrzej Duda może być pewien, że jego wizyta będzie przez wielu komentowana jako wizyta polityka homofobicznego, z którym spotykanie się jest po prostu obciachem.
Po trzecie – Trump z łatką przegranego
Dyplomatycznym „obciachem” jest też zresztą spotykanie się dziś z samym Trumpem. Bo afera wokół książki Johna Boltona to nie wszystko. Trump ma na głowie wizerunkowe problemy związane ze sprawą George`a Floyda. Świat pamięta też jego lekceważące ruchy wobec pandemii koronawirusa. Trudno zresztą zapomnieć, skoro prezydent USA wciąż dostarcza nam nowych „atrakcji”. W ten weekend na przykład wyśmiał ideę testowania ludzi na koronawirusa, co można usłyszeć w poniższym filmie.
"Here's the bad part: When you do testing to that extent, you're gonna find more people, you're gonna find more cases. So I said to my people, 'slow the testing down please!'" — Trump pic.twitter.com/m5MOV9je70
— Aaron Rupar (@atrupar) June 21, 2020
Donald Trump, który pod koniec tego roku zmierzy się w wyborach prezydenckich z Joe Bidenem, ma fatalne sondaże. Oscyluje w granicach 40%, co dla republikańskiego kandydata jest wynikiem wręcz absurdalnie niskim. Ale Trump na niego zasłużył i jeśli nic się nie zmieni przed najbliższe miesiące, to zasłużenie pożegna się z prezydenturą. A polski rząd zostanie wtedy z uwielbieniem wobec niego jak Himilsbach z angielskim.
Po czwarte – trzeba płacić
I nie chodzi wcale o koszt wyprawy Andrzeja Dudy i jego delegacji do USA. Chodzi o dużo większe pieniądze. Znamy Donalda Trumpa jako polityka już dobrych kilka lat i doskonale wiemy, że najbardziej lubi on te kraje, które płacą. A Polska płaci. Tyle ile trzeba. Głównie za sprzęt wojskowy, który Amerykanie z przyjemnością nam sprzedają. Wiele wskazuje na to, że Andrzej Duda podczas czerwcowej wizyty będzie dopinał kolejną transakcję z rządem USA. Kolejne wielkie wydatki na wojskowość, tak potrzebną w czasie kryzysu wywołanego pandemią koronawirusa, prawda?… No i oczywiście nie muszę dodawać, że ten kampanijny show zostanie pokryty tylko i wyłącznie z naszych podatków.
Po piąte – zagrywka pełna ryzyka
No i wreszcie skutki wizyty Andrzeja Dudy w USA dla jego politycznej przyszłości. Prezydent stawia wszystko na jedną, amerykańską kartę. Nie będzie go w Polsce przez kilkadziesiąt godzin w kluczowym momencie kampanii przed pierwszą turą wyborów prezydenckich. Oczywiście jego wizyta będzie tematem numer jeden w telewizji publicznej, która pokaże uścisk dłoni Duda-Trump z każdego możliwego kąta. Ale Duda straci możliwość odbycia parunastu ważnych spotkań z wyborcami. Nie będzie miał jak odpowiadać swoim kontrkandydatom. A w razie kryzysowej sytuacji narazi się na krytykę na zasadzie: „tu w kraju źle się dzieje a on lata za ocean”. Ale to już problem kandydata Andrzeja Dudy, który taką decyzję podjął.
Nie w takim kontekście świat powinien zobaczyć Polskę
W świetle tych wszystkich opisanych faktów może się okazać, że staniemy się w środę jako Polska obiektem krytyki, drwin i żartów. Prezydent RP jako kwiatek do kożuszka nieobliczalnego prezydenta USA, krytykowanego już właściwie przez wszystkich. I co z tego, że świat będzie krzywo patrzył na Andrzeja Dudę. Skoro patrząc tak na niego, spojrzy też krzywo na nas, Polaków. Bo to my prezydenta sobie wybraliśmy, więc to on nas reprezentuje. Przynajmniej jeszcze przez trzy tygodnie.