Co roku w Polsce na grypę choruje (lub jest o to podejrzewanych) blisko 4 miliony osób. Wyobrażacie sobie, co się stanie, jeśli wszystkie takie przypadki w 2020 roku będą traktowane jako potencjalne zakażenia koronawirusem?
Grypa to choroba powszechna, ale niezbyt groźna. Na blisko 4 miliony zgłoszonych zachorowań i podejrzeń zachorowań na grypę w sezonie 2019/2020, zmarło raptem 65 osób. Kiedy porównamy te liczby z codziennymi raportami na temat pandemii koronowirusa to można dojść do wniosku, że grypa jest nieszczególnie groźną chorobą, której nie trzeba się specjalnie bać. Ani szczepić się na nią, „bo nie”, jak powiedział ostatnio prezydent Andrzej Duda. Ale nadchodząca jesień i zima będą znaczące inne. Ta sama grypa może doprowadzić do zapaści służby zdrowia. Czy jest się czego bać?
Szczepionka na koronawirusa jeszcze nie istnieje, w przeciwieństwie do szczepionki na grypę. Szczepienia na grypę są najbardziej skutecznym sposobem zapobiegania infekcjom i powikłaniom pogrypowym. Mimo to wiele osób nie decyduje się na poddanie się szczepieniom – z różnych powodów. Nadchodzący sezon grypowy może to jednak zmienić, i więcej osób niż zazwyczaj zdecyduje się na szczepienie. Choć szczepienia, jak każda procedura medyczna, niosą za sobą pewne ryzyko (np. powikłań), to mogą ochronić zaszczepioną osobę przed największym zagrożeniem w tym roku: kontaktem ze służbą zdrowia.
Zachorowania na grypę 2020. Choroba groźna tak samo, jak wcześniej, ale jej skutki będą katastrofalne
A to ogromne zagrożenie. Objawy zachorowania na grypę i COVID-19 są bowiem bardzo podobne. Oznacza to, że zgłaszający się do lekarzy pacjenci będą traktowani tak samo: jako potencjalne ofiary koronawirusa. Tymczasem, w Polsce od marca do sierpnia przeprowadzono łącznie nieco ponad 2 miliony testów na obecność wirusa SARS-Cov-2. Czy przeprowadzenie dwukrotnie większej liczby testów w krótszej perspektywie czasowej będzie wykonalne?
Pamiętać należy też o wymogach sanitarnych obowiązujących w przypadku kontaktu personelu medycznego z chorymi na COVID-19 (i osobami o to podejrzewanymi). Kombinezony, dezynfekcja, nierzadko kwarantanna. A to bardziej dolegliwa społecznie rzecz niż obowiązkowa kwarantanna dla wracających z zagranicy. Co będzie, gdy miliony Polaków ruszą do szpitali, przychodni czy po prostu będą próbować się dodzwonić do sanepidu? Już teraz dodzwonienie się do sanepidu potrafi trwać godzinami, a oczekiwanie na wyniki badań – wiele dni. Tymczasem w Polsce jest zaledwie osiemdziesiąt szpitali zakaźnych. Wszyscy podejrzewani o zachorowanie na grypę lub COVID-19 się tam nie zmieszczą. Może zatem dojść do tego, z czym walczyliśmy w marcu, zamrażając życie społeczne i gospodarcze: niewydolności służby zdrowia.
Trwająca od wielu miesięcy pandemia spowodowała, że Polacy przyzwyczaili się do koronawirusa. Początkowy strach, potęgowany przez szybko ogłoszony lockdown, ustąpił miejsca znużeniu, frustracji, a także spiskowym teoriom o zadziwiająco szerokich zasięgach. Na chwilę obecną wydaje się, że mimo wszystko pandemia jest stosunkowo opanowana, a liczba zgonów na skutek zakażenia koronawirusem nie robi szczególnego wrażenia. W końcu te kilka-kilkanaście ofiar dziennie to niewiele. A przynajmniej: niewiele w porównaniu do takich państw jak Brazylia i USA, czy Włochy kilka miesięcy temu.
Oby do czasu nadejścia corocznego sezonu grypowego polska służba zdrowia została przygotowana na nadciągający szturm pacjentów. W przeciwnym wypadku sytuacja może być dramatyczna.