To była naprawdę świetna okazja, by odnotować słowne fenomeny 2020 roku, jednak kapituła PWN wolała uniknąć kontrowersji.
W oficjalnym komunikacie czytamy:
„Kapituła plebiscytu Młodzieżowe Słowo Roku postanowiła w roku 2020 nie wyłaniać zwycięskiego słowa. Konkurs, który przez lata był zabawą z językiem i służył refleksji nad nim, stał się w tym roku areną walki na słowa, a tego faktu nie możemy i nie chcemy akceptować. Najczęściej zgłaszane były słowa wulgarne, wyśmiewające konkretne osoby, poglądy, postawy lub płeć”.
Wśród słów, które miały szansę na zrobienie realnej kariery znalazły się ponoć takie wyrazy jak np. „Sasin” – od nazwiska polityka, który w tak koncertowy sposób zmarnował 70 milionów złotych z kieszeni Polaków, że na długie lata jego nazwisko stało się synonimem (tak ja to definiuję) rażącej niegospodarności, za którą urzędnika nie spotkały żadne konsekwencje.
Sasin i Julka nie zostaną Młodzieżowym Słowem Roku
Historycznego uwiecznienia nie doczeka się również „Julka”, którą z kolei interpretuję jako określenie sporej części wojowniczych nastolatek i młodych kobiet, które kierując się silnie lewicową ideologią, starają się narzucać swój światopogląd innym internautom, najczęściej za pośrednictwem mediów społecznościowych.
Kapituła MSR odniosła się do Julek już kilka dni temu, a Paweł Mering relacjonował na Bezprawniku, że Młodzieżowe Słowo Roku 2020 na pewno nie będzie Julką. Jak argumentowano – jest to określenie odnoszące się nie tylko do zachowań, ale też przede wszystkim do poglądów, podobnie jak np. „kuc” (przez co rozumiem konserwatywnego światopoglądowo i liberalnego gospodarczo młodego człowieka, który z reguły sympatyzuje z Januszem Korwin-Mikke). Kapituła wskazała ponadto, że moment rozważań nie jest wybitnie fortunny, gdyż same Julki są aktualnie bite na ulicach przez policję.
Język się wzbogaca, niezależnie od plebiscytów
Wydawnictwo Naukowe PWN we współpracy z projektem „Słowa klucze” organizuje plebiscyt na Młodzieżowe Słowo Roku od 2016 roku. W przeszłości laureatami był „sztos”, „xD” czy „dzban”. W ubiegłym roku zwyciężyła „alternatywka”, o której mówiąc szczerze nigdy wcześniej nie słyszałem, co brutalnie uświadomiło mi, że najprawdopodobniej przestałem być młodzieżą.
Niezależnie od decyzji kapituły, do której podchodzę ze sporym zrozumieniem, przyjemnie obserwuje się jak ewoluuje nasz język, a na przestrzeni kilkunastu miesięcy w tak płodny sposób wprowadza nowe pojęcia. Julka jest dziś powszechnie używanym określeniem, o – zgoda – pejoratywnym znaczeniu. Jeszcze większy potencjał słowotwórczy ma słowo Sasin, przeradzając się w przymiotniki, czasowniki… A całe to sasinowanie daje narodowi namiastkę satysfakcji, że skandale kończące się w poważnych państwach komisjami śledczymi, przynajmniej przez jakiś czas nie zostaną zapomniane.
A czemu ostatecznie nie wybrano żadnego młodzieżowego słowa roku? Niech rok 2020 dobitnie podsumuje fakt, że nie udało się kapitule znaleźć niczego, co byłoby dostatecznie mało wulgarne.
Na pierwszym miejscu znalazło się nazwisko polityka na „S” oraz słowa od tego nazwiska utworzone. Na drugim miejscu jest nazwa stygmatyzująca popularne imię żeńskie, którego zwycięstwo wykluczyliśmy tydzień temu, na trzecim miejscu jest czasownik pochodzący od nazwy instytucji organizującej plebiscyt, wyrażający sprzeciw uczestników wobec naszej decyzji. Na czwartym i piątym miejscu są hasła znane z ulicznych demonstracji zawierające słowa wulgarne na „W” oraz „J” (drugie hasło symbolizowane jest często przez osiem gwiazdek).