Koniec narodowej kwarantanny? Liczby nie kłamią. Zaprezentowane przez premiera na początku listopada 2020 roku wskaźniki mówią jasno: przy obecnej liczbie przypadków cała Polska powinna być strefą żółtą. Albo więc to były złe wskaźniki, albo rząd z niewiadomych powodów przestał się z nimi liczyć. Może więc najwyższy czas znieść te najbardziej idiotyczne obostrzenia?
Koniec narodowej kwarantanny?
Przypomnijmy – na początku listopada rząd po raz pierwszy (i ostatni) pokazał granice między przechodzeniem z żółtej do czerwonej strefy i dalej do poziomu narodowej kwarantanny. Wynika z nich, że najsurowsze restrykcje wprowadzić należy przy poziomie około 26 tysięcy zakażeń dziennie. Etap nazywany „bezpiecznikiem” zaczynał się od 50 zakażeń na 100 tysięcy mieszkańców, czyli około 19 tysięcy. Między 9500 a 19000 przypadków cała Polska miała być strefą czerwoną. A między około 3800 a 9500 strefą żółtą, z niektórymi powiatami w strefie czerwonej.
Jak sytuacja wygląda dzisiaj? Otóż przez ostatnie siedem dni liczba zakażeń wyglądała następująco: 4835, 3271, 6005, 7412, 7795, 9436, 9053. Sumując te liczby i dzieląc je przez siedem wychodzi nam średnio 6829 zakażeń dziennie. A to oznacza, że jesteśmy grubo pod granicą nawet strefy czerwonej! I to, co ważne, przy solidnej liczbie wykonywanych codziennie testów (dziś było to niecałe 50 tysięcy). A więc to nie jest tak, że nie wykrywamy zakażeń, bo Polacy nie chcą się testować. Jest wręcz przeciwnie!
Mamy 4835 nowych i potwierdzonych przypadków zakażenia #koronawirus z województw: mazowieckiego (683), kujawsko-pomorskiego (438), wielkopolskiego (413), pomorskiego (411), zachodniopomorskiego (392), śląskiego (368), warmińsko-mazurskiego (354), dolnośląskiego (311),
— Ministerstwo Zdrowia (@MZ_GOV_PL) January 19, 2021
Niektóre obostrzenia są do zdjęcia
Chciałbym podkreślić jedną rzecz mocno i wyraźnie. Traktuję pandemię koronawirusa bardzo poważnie i nie jestem zwolennikiem znoszenia restrykcji „na hurra”. Widzimy bowiem, że liczba zgonów jest nadal bardzo duża (dziś odnotowano ich blisko 300). Jednak fakt, że przestaliśmy się zarażać na skalę tak masową jak jesienią powinien skłonić rządzących do refleksji nad będącą w agonii gospodarką.
Obostrzeniem, które – jak się wydaje – powinno być zniesione już teraz, jest zamknięcie galerii handlowych. Czyli miejsc, w których ludzi jest tyle samo co w zatłoczonych dziś Lidlach, Leclercach i Carrefourach, i w których wszyscy bez wyjątku mają obowiązek zasłaniania ust i nosa. Może to zabrzmi prozaicznie, ale może taki argument zadziała na wyobraźnię: mamy zimę, niewidzianą w Polsce od wielu lat, a ludzie nie mogą sobie kupić nawet zimowych ciuchów. Proszę, chcecie to zjedźcie mnie za to że domagam się jakichś luksusów. Ale dla mnie prawo do ciepłego odzienia żadnym luksusem nie jest.
Ewidentnie powinniśmy zakończyć też farsę w postaci zamknięcia stoków narciarskich. Tym bardziej, że ferie zimowe mamy już za sobą, najmłodsze dzieci wróciły do szkół i wyciągi naprawdę nie będą przeżywały wielkiego oblężenia. Naprawdę lepiej, by ośrodki narciarskie działały w konkretnym reżimie sanitarnym, niż stwarzać okazje do tego by przedsiębiorcy sami, wykorzystując różne patenty, wymyślali kolejne sposoby na omijanie obostrzeń.
Czekając na normalność
Tak więc jeśli rząd swoje listopadowe wskaźniki naprawdę przygotował na poważnie, to liczę na jakąś refleksję. I, jeszcze raz powtarzam, wcale nie chodzi o to, by bezrefleksyjnie wprowadzać teraz żółte i czerwone strefy, dopuszczające miejscami choćby działalność rozrywkową, przy której łatwo o zarażanie się. Ale można przecież, skoro i tak robi się codziennie konferencje prasowe, ogłosić nowy plan znoszenia obostrzeń, chociażby po to by uspokoić narastający bunt przedsiębiorców. Sorry, panie premierze, liczby nie kłamią. Sam pan wiele razy to powtarzał.