Pamiętam taką uroczą komiksową opowiastkę z kultowego „Kaczora Donalda” – Kaczogrodzianie podnieśli larum u burmistrza, że w mieście nie ma prawie żadnych drobnych, gdyż wszystkie niskie nominały trafiły do skarbca Sknerusa McKwacza.
Zmyślny burmistrz wpadł na pomysł, że przywróci płynność poprzez wymianę wszystkich oszczędności miliardera na jeden banknot o olbrzymim wielocyfrowym nominale (i tak godne pochwały, że po prostu nie dodrukował i nie rozdał pieniędzy, jak by zrobił…a, zostawmy to…). Efekt był taki, że najbogatszy kaczor świata popadł w nędzę – nie był sobie w stanie kupić nawet nic do jedzenia, bo banknotu nie dało się rozmienić w żadnym sklepie. Kuriozalne? Absurdalne? Możliwe tylko w rzeczywistości komiksu dla dzieci? Ekhem….
Banknot 1000 zł – poręczny, wygodny, zmieści się łatwo w magazynie albo bieliźniarce
Prezes NBP, Adam Glapiński, zapowiedział, że już niedługo w naszych portfelach pojawi się banknot 1000 zł. Jak to uzasadnił? Oddajmy głos, bo to musi wybrzmieć:
„Musi być zawsze jakiś magazyn, w którym rezerwy pieniędzy są trzymane. Bank centralny ma ograniczone możliwości ich składowania. Nie możemy trzymać wszystkich rezerw w pięciozłotówkach”
No pewnie, że nie. Prezes co prawda zapomniał, że po pięciozłotówkach są jeszcze wyższe, papierowe nominały, a ostatnio w tym samym celu uraczył nas banknotem 500 zł, którym i tak już niezwykle trudno się płynnie rozliczyć. Nie bądźmy jednak krytyczni, wyższe nominały przysłużą się także nam, obywatelom. Przecież trzymacie oszczędności w bieliźniarkach prawda?
„Jak ktoś chowa banknoty gdzieś w bieliźniarce, boi się tego co się stanie z jakichś powodów, to wygodniej jest odłożyć 500 zł czy 1000 zł niż tę samą kwotę w banknotach 50 zł”
Pewnie że łatwiej. Więc wszystko jasne. Łyk wody na przywrócenie przytomności zmysłów i pomyślmy, co ta strategia oznacza na przyszłość.
Kończą się królowie, zwłaszcza tacy, co się zowie
Idąc tokiem rozumowania Prezesa Glapińskiego, prawdopodobnie za niedługi czas możemy spodziewać się powrotu banknotów o nominale 2000 zł, 5000 zł czy 10 000 zł – bo takie zajmą jeszcze mniej miejsca w bieliźniarce czy skarbcu NBP. Nie zakładam raczej zwrotu akcji i powrotu do koncepcji bankotu 800 złotowego z Marią Konopnicką – matką ośmiorga dzieci.
Oprócz wzmiankowanych kłopotów z płynnością takiego banknotu, pojawia się kolejny problem. Jak można zauważyć, kolejni władcy pojawiający się na co raz wyższych nominałach, ułożeni są w porządku chronologicznym – od księcia Mieszka I na „dyszce” po Jana III Sobieskiego na „pięćsetce”. Niestety, mało przewidujący autorzy reformy denominacyjnej w latach 90-tych, pozwolili sobie na za dużą wybredność w doborze monarchów godnych uwiecznienia na banknocie i na zaledwie dwustuzłotowym banknocie dolecieli aż do Zygmunta Starego. Sytuacji nie poprawił kolejny przeskok o ponad sto lat i umieszczenie na pięćsetce triumfatora spod Wiednia. Tymczasem jak się okazuje to dopiero początek zabawy a my wchodzimy już w wieki wyjątkowo ciemne dla Rzeczpospolitej, gdzie wartych wyróżnienia władców brakuje.
Na 1000 zł trafi pewnie Stanisław August Poniatowski, postać i tak bardzo kontrowersyjna, ale jedyna godna odnotowania po Janie III Sobieskim, a dalej to już zabory i koniec monarchii polskiej. Pewnie będzie przeskok do dwudziestolecia wojennego. Oby zdecydowali się na Marszałka Piłsudskiego, bo następny godny uhonorowania przywódca Polaków to wg obozu rządzącego już III RP i…a, to też zostawmy.
PS. W komiksie Sknerus McKwacz jak zawsze spadł na równe płetwy – uradowani z odzyskania gotówki Kaczogrodzianie rzucili się na masowe zakupy w sklepach, które należały do miliardera, przez co jego skarbiec w szybkim tempie napełnił się od nowa. Może tu trzeba szukać analogii?