Rządzący zamierzają dookoła Orlenu paliwowo-energetyczno-prasowego molocha. Na pierwszy rzut oka koncentracja firm działających w podobnej branży wydaje się dobrym pomysłem. Fuzja Orlenu i PGNiG niesie ze sobą jednak spore ryzyko. Wszystko przez prawo unijne i spodziewane warunki ewentualnej zgody ze strony Komisji Europejskiej.
Fuzja Orlenu i PGNiG to coś, co świetnie wpisuje się w trend obowiązujący w branży paliwowej od lat
Wszystko zmierza w stronę konsolidacji najważniejszych spółek energetycznych w Polsce pod szyldem Orlenu. W zeszłym roku koncern przejął Energę, teraz szykuje się do finalizacji połączenia z Grupą Lotos i PGNiG. Skarb Państwa zawarł umowę z tymi trzema spółkami o współpracy. Jej sensem jest wchłonięcie PGNiG i Lotosu przez koncern kierowany przez Daniela Obajtka.
Na pierwszy rzut oka to całkiem rozsądny pomysł. Wszystkie trzy państwowe koncerny prowadzą w końcu działalność w bardzo zbliżonym sektorze. Fuzja Orlenu i PGNiG pozwoliłaby zbudować większy podmiot, mogący skuteczniej rozwijać się i konkurować na europejskich i światowych rynkach. Konsolidacja spółek energetycznych to w ciągu ostatnich trzech dekad dość powszechny trend w branży. Można by zaryzykować stwierdzenie, że w dłuższej perspektywie wręcz konieczność.
Nie oznacza to jednak, że fuzja Orlenu i PGNiG nie niesie ze sobą poważnego ryzyka. Nie chodzi wcale o to, że w ostatnich latach największy polski koncern paliwowy stał się właściwie przedłużeniem woli rządu. Mowa o bezzasadnym z punktu widzenia ekonomicznego przejęciu Polska Press i błyskawicznym upolitycznianiu mediów lokalnych, zgodnie z wolą PiS. Konsolidacja na taką skalę może oznaczać konieczność wyprzedania części zasobów części składowych nowego państwowego molocha.
Wszystkiemu winne jest prawo unijne. Komisja Europejska stoi na straży konkurencyjności na wspólnotowym rynku. W tym celu stara się właśnie ograniczać koncentrację kapitału poprzez przejmowanie mniejszych podmiotów przez większe. Przykładem mogą być chociażby wcześniejsze przymiarki do przejęcia Grupy Lotos przez Orlen.
Podejście Komisji Europejskiej do łączenia polskich spółek energetycznych jest krzywdzące dla naszego kraju
Owszem, Komisja Europejska wyraziła zgodę. Orlen może kupić Lotos, jeśli chce. Bruksela postawiła jednak warunek: sprzedanie 30 proc. udziałów w rafinerii Lotos, zapewnienie partnerowi prawa do połowy produkowanej benzyny i ropy naftowej, oraz infrastruktury niezbędnej do jej magazynowania. Orlen może sobie swobodnie wybrać takiego partnera. Komisji zależy jedynie, by nie był powiązany z podmiotami biorącymi udział w transakcji.
Do tego dochodzi konieczność pozbycia się przez Orlen aż 80% stacji detalicznych Lotosu w Polsce i połowy udziałów w spółce przejmowanej firmy z BP zajmującej się sprzedażą paliwa do silników odrzutowych. To nic innego, jak pozbawienie decyzją Komisji Europejskiej przeszło jednej trzeciej wartości Lotosu dla Orlenu. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że takie stanowisko unijnego organu stawia polskie firmy w z góry przegranej pozycji.
Nie da się w końcu ukryć, że nawet fuzja Lotosu, Orlenu i PGNiG nie przybliży polskiego koncernu do rozmiaru prawdziwych paliwowych gigantów. W tym także tych działających na rynku unijnym. Trudno porównywać przychody polskich spółek do takich koncernów, jak BP, Total, czy Shell. Konsolidacja polskich spółek energetycznych nie ma szans zagrozić konkurencyjności, przynajmniej w skali całej Unii Europejskiej.
Można się spodziewać, że Komisja Europejska także w tym przypadku zażyczy sobie osłabienia Orlenu po fuzji. To może, podobnie jak w przypadku Lotosu, znacząco osłabić spodziewane korzyści z takiego posunięcia. Należałoby wręcz poważnie zastanowić nad tym, czy w ogóle jeszcze warto przeć w tym kierunku. Jedno jest pewne: konsolidacja rodzimych spółek paliwowych to coś, co Polska powinna zrobić przed przystąpieniem do Unii Europejskiej.