Od dłuższego czasu w przestrzeni publicznej środowiska prawicowe postulują ułatwienie dostępu do broni. Teraz nowa ustawa o broni i amunicji ma przynieść dokładnie taki rezultat. Pytanie jednak, czy aby na pewno chcemy w Polsce zwiększyć dostęp obywateli do broni palnej?
W debacie o tym, czy Polska powinna zdecydować się na ułatwienie dostępu do broni, powinniśmy spojrzeć na doświadczenia innych państw
Projekt nowej ustawy o broni i amunicji, przygotowywany przez posłów PiS i Konfederacji, ma przynieść faktyczne ułatwienie dostępu do broni palnej. Obywatelską kartę broni, pozwalającą korzystać z niektórych jej typów, będzie mógł uzyskać każdy obywatel. Egzamin zdawalibyśmy jedynie w przypadku chęci uzyskania pozwolenia na broń. To i tak można by uzyskać po pięciu latach posiadania obywatelskiej karty broni.
Dokładnie odwrotne zdanie ma najwyraźniej MSWiA, które wolałoby uchwalenia przepisów ograniczających dostęp do broni. W grę wchodziłaby między innymi konieczność przedstawiania co 5 lat orzeczeń lekarskich i psychologicznych co do braku przeciwskazań do posiadania broni. Takie rozwiązanie potencjalnie mogłoby objąć nawet sportowców. Kolejnym postulowanym rozwiązaniem byłoby przeniesienie na grunt polski klasyfikacji z prawa unijnego.
Siłą rzeczy taka perspektywa nie spodobała się organizacjom promującym ułatwienie dostępu do broni palnej. Te zakładają, że broń w ręku obywateli zwiększa bezpieczeństwo społeczeństwa. Równocześnie przełamuje monopol państwa na posiadanie i kontrolę tego typu uzbrojenia. Pytanie brzmi: czy aby na pewno uzbrojone społeczeństwo to bezpieczne społeczeństwo?
Doświadczenia amerykańskie sugerowałyby, że jest wręcz przeciwnie. Nie bez powodu Stany Zjednoczone uchodzą za „ojczyznę szkolnych strzelanin” a przemoc z użyciem broni palnej jest tam czymś względnie powszechnym. Padają tam, obok drugiej poprawki do konstytucji USA, jednak bardzo podobne argumenty. Z mitami dotyczącymi rzekomego dobroczynnego wpływu posiadania broni na bezpieczeństwo postanowił rozprawić się uniwersytet Harvarda.
Statystycznie rzecz ujmując, postrzały w Stanach Zjednoczonych to zwykle sprawka przestępców
Uczeni poddają w wątpliwość tezę, w myśl której każdego roku broń jest używana w samoobronie miliony razy. Zebrane przez nich dowody w postaci statystyki wyraźnie przeczą wykorzystywaniu broni palnej do samoobrony. Za stopień rozpowszechnienia takiego poglądu, według badaczy, ma odpowiadać to samo zjawisko, co w przypadku przypadków rzadkich chorób zakaźnych. Innymi słowy: relatywnie niewielką liczbę społeczna percepcja bardzo szybko jest w stanie przekształcić w „miliony, każdego roku”.
Co więcej, większość udokumentowanych przypadków wykorzystania broni w samoobronie okazuje się być nielegalna. Po sprawdzeniu statystyk okazało się, że amerykańskie sądy większość przypadków zgłaszanych jako „samoobronę” uznawała za działanie niezgodne z prawem. I to przy założeniu, że sprawca rzeczywiście miał pozwolenie na posiadanie broni i opisując zdarzenie nie próbował koloryzować.
Przeprowadzona przez uczonych sonda telefoniczna sugeruje także, że broń palna częściej niż do samoobrony jest wykorzystywana do zastraszania. Nic dziwnego – sama groźba oddania w naszym kierunku potencjalnie zabójczego strzału jest jak najbardziej realna. Uczeni ustalili również, że broń palna jest również wykorzystywana do grożenia domownikom, częściej niż do faktycznego odstraszania intruzów.
Bardzo często przy okazji szkolnych strzelanin w USA możemy usłyszeć argument: „gdyby tylko ktoś miał na sali broń, to tej tragedii można by uniknąć”. Również ten wątek naukowcy starali się sprawdzić. Okazało się, że nastolatków dużo łatwiej zastraszyć bronią, niż skłonić ich do samodzielnego jej użycia. Co więcej, większość zgłoszonych przypadków samoobrony z udziałem nastolatków to pokłosie wrogich interakcji pomiędzy nimi.
Ułatwienie dostępu do broni palnej wcale nie będzie miało dobroczynnego wpływu na polskie społeczeństwo
Wreszcie: nieprawdą jest także mit „praworządnych obywateli powstrzymujących przestępców”. Sonda przeprowadzona wśród więźniów sugeruje, że jeśli ktoś postrzelił przestępcę, to najprawdopodobniej będzie to inny przestępca. Wbrew pozorom, postrzelony kryminalista najczęściej będzie szukał pomocy w szpitalu. Dane pochodzące od szpitali w USA oraz samych przestępców nie potwierdzają, że ich urazy pochodzą od broniących się ofiar.
Z ustaleń Harvardu wynika, że ofiary przestępstw kontaktowych używają broni do samoobrony w raptem 1% przypadków. Ci, którzy się na to decydują nie są, statystycznie rzecz ujmując, mniej narażeni na urazy, niż w przypadku innych metod. Konkluzje uczonych są dość jednoznaczne: nie ma żadnych dowodów na dobroczynny wpływ broni palnej na bezpieczeństwo.
Ułatwienie dostępu do broni oznaczałoby w polskich realiach po prostu większą liczbę osób mogących z niej korzystać. Tym samym zwiększylibyśmy szansę na to, że trafi ona do rąk kogoś, kto absolutnie broni palnej nie powinien mieć w ręku. To trochę jak z prawem jazdy – teoretycznie nie bez powodu z każdą kolejną reformą utrudniamy młodym kierowcom zdanie egzaminu.
Zwiększenie dostępności do broni palnej w Polsce nie przyniesie nam żadnych korzyści. Równocześnie będzie sprzyjać przeszczepianiu na polski grunt problemów do tej pory nieznanych. Monopol państwa na jej posiadanie i kontrolę wcale nie jest czymś złym. Jak powszechny dostęp do broni wygląda w praktyce możemy zaobserwować w Stanach Zjednoczonych, które z tym problemem wyraźnie sobie nie radzą.